Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

TVP uderza w Mariana Turskiego. Podłe i małostkowe

Marian Turski w 75. rocznicę wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau Marian Turski w 75. rocznicę wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau Paweł Sawicki (Muzeum Auschwitz) / mat. pr.
Marian Turski jest człowiekiem szczerym. Na pytanie, jakie wrażenie robi na nim to, że atakują go dziennikarze związani z obozem władzy, odparł z uśmiechem: „żadne”. A ja się temu nie dziwię.
Materiał o Marianie Turskim w TVPTVP Materiał o Marianie Turskim w TVP

Marian Turski to dla tzw. prawicy, a zwłaszcza dla jej antysemickiej części, wielki kłopot. W zasadzie jest nietykalny – jako jeden z ostatnich świadków Zagłady, niekwestionowany autorytet w kwestiach z nią związanych oraz dziennikarz o gigantycznym dorobku. Jednocześnie jest – w optyce prawicowej – „atrakcyjnym” przykładem Żyda komunisty, uwikłanego w pracę na rzecz instytucji rodzącego się w Polsce stalinizmu, a więc żywym dowodem na potwierdzenie tezy, że komunizm to generalnie sprawka Żydów, a żydowska tożsamość i polski patriotyzm wzajemnie się wykluczają. Chciałoby się więc bardzo tego Turskiego ugryźć, a tymczasem da się co najwyżej poszarpać mu nogawki.

Mimo to publicyści z obozu skrajnej prawicy, tacy jak Samuel Pereira, atakują go od początku 2020 r., kiedy to zasłynął przemówieniem wygłoszonym z okazji 75. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau. Fraza Turskiego „Auschwitz nie spadło z nieba” stała się ważnym i znanym memento przypominającym, że Zagłada Żydów poprzedzona była wieloletnim narastaniem antysemityzmu w różnych krajach i środowiskach. Przypominanie zaś o antysemityzmie i oczywistym związku, jaki zachodzi pomiędzy działalnością skrajnie prawicowych i antysemickich organizacji a Zagładą, wywołuje u współczesnych wielbicieli przedwojennych organizacji faszystowskich wściekłość. Bo z trudną prawdą już tak jest, że uczciwych zawstydza, a w pozostałych wzbudza agresję.

Wyciąga się Turskiemu jakiś epizod

Mogę sobie tylko wyobrażać, co czuje antysemita, widząc, jak gigantycznym autorytetem – kompletnie nieporównywalnym z niczym, o czym może marzyć jakikolwiek bohater wyobraźni takiej czy innej prawicy – cieszy się w wielkim (może i pogardzanym, a jednak nadal wielkim) świecie Marian Turski. Nie mogąc znaleźć nic naprawdę mocnego, wyciąga się mu, że zaraz po wojnie przez jakiś czas zatrudniony był w urzędzie cenzury we Wrocławiu, a także przewodniczenie jednej z dolnośląskich komisji wyborczych podczas sfałszowanych wyborów do Sejmu w 1947 r.

Akurat to drugie nic nie znaczy, bo z faktu bycia przewodniczącym komisji bynajmniej nie wynika udział w fałszerstwie; takimi rzeczami zajmowali się zresztą cwaniacy kuci na cztery łapy, nie zaś młodzi ideowi działacze PPR o gorących głowach i sercach. Pełnienie funkcji cenzora czy nawet młodego pomocnika cenzora (Turski miał wówczas lat 20) to już sprawa poważniejsza, jakkolwiek trudno przypuszczać, aby jako tak młody pracownik miał możliwość osobiście i realnie zaszkodzić wolności słowa. Z pewnością nie podejmował żadnych istotnych decyzji. Zresztą cenzura była wtedy jeszcze dość łagodna – gdy stała się brutalnym kneblem, Turski już tam nie pracował. Nie należy zapominać, że dopiero po powstaniu PZPR w 1948 r. na dobre zaczął się w Polsce stalinizm.

A swoją drogą również w tym ponurym okresie młody komunista Marian Turski nie był bezwolnym narzędziem w rękach aparatu propagandy. Umiał się stawiać i zbierał za to cięgi. Przykładem odważnej postawy w czasach popaździernikowych była odmowa opublikowania w kierowanym przez niego „Sztandarze młodych” artykułu wstępnego pochwalającego zamknięcie odważnego tygodnika „Po prostu”. Wiedział, że go wyrzucą – i wyrzucili. Również „Sztandar” odbiegał tonem od typowego partyjnego szmatławca.

TVP uderza w Mariana Turskiego

Niestety do kampanii zohydzania postaci Mariana Turskiego, bodajże jedynego żyjącego Polaka cieszącego się autorytetem moralnym o światowym zasięgu, odważyła się ostatnio dołączyć Telewizja Polska. A to mianowicie z powodu przyjęcia przez redaktora Turskiego zaproszenia na tegoroczny Campus Polska Przyszłość organizowany przez Rafała Trzaskowskiego. Przy okazji kanonady wymierzonej w PO i Trzaskowskiego dostało się też Turskiemu. Materiał internetowy z 30 maja, sygnowany odważnie KF, KO, KOAL, podaje informacje na temat dawnej przeszłości red. Turskiego, powodów jego międzynarodowej sławy (wspomina się słynne przemówienie rocznicowe) oraz jego aktualnej działalności w organizacjach społecznych. Zabrakło jednakże odwagi na własny komentarz, a zamiast niego przytacza się agresywne wpisy z Twittera autorstwa Rafała Ziemkiewicza i Ludwika Olczyka. Olczyk oburza się, że za autorytet może być uznawany ktoś, kto w „w dobie Nocy Stalinowskiej” (tak w oryginale) był cenzorem. Ziemkiewicz zaś wyśmiewa argument Konrada Piaseckiego, że nie można dziwić się wyborom ideowym kogoś, kto przeżył przedwojenny antysemityzm, getto i obóz Zagłady. W skrajnie zjadliwych słowach odwraca perspektywę, twierdząc, że analogiczny argument można by zastosować do przedwojennych nazistów, którzy widząc zło czynione przez żydowskich liderów rewolucji komunistycznych oraz żydowskiej finansjery, mieli prawo uwierzyć w ideę czystej rasy.

Nie mogę stwierdzić, że redaktorzy z TVP identyfikują się z poglądem Ziemkiewicza, lecz skoro przytaczają go bez komentarza, to zapewne co najmniej wydaje im się on niegłupi. Dlatego trzeba powiedzieć jasno i wyraźnie, że jest głupi i w dodatku podły. Żadne zło czynione przez jednego czy drugiego Żyda nie usprawiedliwia antysemityzmu, za to idee, w które wierzył Marian Turski – równych szans dla wszystkich, podniesienia statusu klasy robotniczej i rolników, społecznej własności fabryk i ziemi, powszechnej edukacji, godności pracy i bezpieczeństwa socjalnego – nie stały się niegodziwe tylko dlatego, że w roli ich rzeczników często występowali ludzie źli. Za to rację ma Piasecki, że Żydzi mieli powody wierzyć, iż w ustroju socjalistycznym zanikną klasowe i religijne podziały, będące zarzewiem antysemityzmu. Zresztą faktycznie okazało się, że w krajach, gdzie postulaty socjalizmu jako tako zostały zrealizowane (np. w Skandynawii), rasizm i antysemityzm są zjawiskami marginalnymi.

Małostkowe i śmieszne te ataki

Nie jestem pewien, czy materiały propagandowe TVP zasługują na szczegółowe polemiki, lecz gdy odnoszą się do spraw moralnie skomplikowanych, lepiej poczynić pewien wysiłek. Wróćmy więc do kwestii pracy Mariana Turskiego dla urzędu cenzury. W owych powojennych czasach cenzura w różnych formach była powszechna także na Zachodzie, a bycie cenzorem nie budziło takiej odrazy moralnej jak dzisiaj. W końcu nawet cenzura prewencyjna, wzorowana na kościelnej, funkcjonowała w wielu krajach ledwie dwie czy trzy dekady przed tym, jak 20-letni Marian Turski piastował swoje demiurgiczne stanowisko.

Umówmy się jednak dla uproszczenia, że owe miesiące (trzy, może więcej) w życiorysie Mariana Turskiego nie przynoszą mu chluby. Załóżmy nawet, że własnoręcznie skreślił kilkadziesiąt, a może i sto kilkadziesiąt zdań, które mówiły prawdę lub wyrażały opinie, do których ich autorzy mieli – wedle zasad panujących w wolnym świecie – prawo. Inaczej mówiąc, przed ponad 70 laty Marian Turski postąpił źle.

Daruję sobie argument „niech pierwszy rzuci kamieniem, kto jest bez winy”, bo nie trzeba być świętym, aby sądzić innych. Zapytam jednakże, czy każde przewinienie kompromituje na całe życie. Oczywiście, że nie każde. Gdyby Turski napadł kogoś i obrabował w ciemnej uliczce (choćby i 70 lat temu), to mógłby dziś najwyżej służyć za piękny przykład, jak bardzo człowiek może się zmienić. To wcale niemało, lecz z pewnością mniej niż zajmowanie pozycji wielkiego publicznego autorytetu. Jednak sprawowanie funkcji cenzora przez jakiś niedługi czas, a więc epizod współpracy z reżimem, który okazał się totalitarny i zbrodniczy (w latach 40. nie było to jeszcze wcale pewne ani oczywiste), to stanowczo za mało, aby splamić honor na zawsze. Może na lata, może na długie lata, lecz z pewnością wypominanie komuś, kto przez ponad siedem dekad wykonywał wspaniałą pracę dziennikarza i historyka, by w końcu stać się światowej rangi kustoszem pamięci, współtwórcą jednej z najważniejszych instytucji kultury w Polsce (bo takową z pewnością jest Muzeum Historii Żydów Polskich Polin), to nawet nie małostkowość. To jest po prostu śmieszne.

Trochę pokory!

Gdy żyje się już trochę na tej ziemi, to w pewnym momencie zaczyna się rozumieć, że długie i aktywne życie nigdy nie jest pasmem samych chwalebnych czynów, dobrych wyborów i sukcesów. Każdy czasem popełni błąd, potknie się, dokona złego wyboru, da się czymś zwieść albo uwieść. Nie ma życiorysów kryształowych, za to są życiorysy wielkie, na których są różne rysy. Są też życiorysy bardzo pospolite, nieobfitujące w zasługi, a jednocześnie „zarysowane” w stopniu znikomym. Takich życiorysów jednakże nie czcimy. Czcimy ludzi wybitnych zasług, takich jak Marian Turski, nie negując ani nie zakłamując ich błędów czy słabości, za to widząc je i w kontekście, i w proporcjach do tychże zasług. Ba, zdarza się, że darzymy czcią i uważamy za autorytety ludzi, których „rysy na życiorysie” są potwornymi pęknięciami, a oni sami są postaciami tragicznymi. To przypadki polityków, wodzów i rewolucjonistów, którzy jakże często winni są bądź współwinni czyjejś śmierci. Bo wielkość człowieka i jego moralny format nie wykluczają się z błędami, a nawet (o zgrozo!) zbrodniami.

Na całe szczęście nikim takim nie jest Marian Turski. Tym zaś, którzy wypominają mu dzisiaj lata wczesnej młodości, zalecam pewne ćwiczenie z wyobraźni. Niechaj choćby spróbują sobie wyobrazić, czym jest dla człowieka, który przeżył blisko sto lat niezwykle aktywnego, twórczego i pracowitego życia, fakt, że przed 70 laty (co za niewyobrażalna dla nas liczba!) cenzurował komuś artykuły albo siedział w jakiejś lipnej komisji wyborczej. Czymże to jest pośród tysięcy faktów, przedsięwzięć i zdarzeń, a w tym – być może – zdarzeń bardziej niefortunnych czy wstydliwych niż owe „sprawki”, o których powiedzieć „stare” to nic nie powiedzieć? Człowiek, który ma otwarte drzwi do Białego Domu i siedziby ONZ, człowiek, który zdobywa pieniądze i doprowadza do powstania jednego z najważniejszych polskich muzeów, a w dodatku czyni to z pozycji dziennikarza i jednego z Ocalonych, a nie byłego prezydenta czy gwiazdy Hollywood, nie da się skompromitować błahymi zdarzeniami z przeszłości tak odległej, że ani zrozumieć, co znaczy przeżyć taki kawał życia, ani pojąć, jakie to było wtedy życie, dosłownie nie sposób. Mam nadzieję, że ten eksperyment myślowy nauczy w gorącej wodzie kąpanych moralistów odrobiny pokory. Nie róbcie z moralizowania farsy!

Marian Turski jest człowiekiem szczerym. Na pytanie, jakie wrażenie robi na nim to, że dziennikarze związani z obozem władzy wyciągają mu pracę w cenzurze, odparł z uśmiechem: „żadne”. Dosłownie spływa to po nim jak po kaczce. A ja się temu nie dziwię. Bo gdy się dźwiga wielkie brzemię pamięci, które przecież jest również brzemieniem choćby i nie swojej, lecz jednak winy, drobne przewiny własne niewiele już dokładają do tego ciężaru. Marian Turski musiałby być jakimś pedantycznym narcyzem, gdyby żyjąc pośród pamiątek i świadectw najstraszliwszych zbrodni, jakie zna ludzkość, rozwodził się nad swoją pracą dla cenzury w latach 40., dokonywał ekspiacji i bił się w piersi. To ostatni człowiek, który mógłby sobie pozwolić na tandetną egzaltację. Z naciskiem na „ostatni”.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną