Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Odc. 6. Janusz Kowalski, jakiego nie znacie

Nacjonalistyczne Opole. Odc. 6. Janusz Kowalski, jakiego nie znacie

Janusz Kowalski w Sejmie, grudzień 2021 r. Janusz Kowalski w Sejmie, grudzień 2021 r. Marcin Banaszkiewicz/FotoNews / Forum
Januszowi Kowalskiemu z racji agresywnych wypowiedzi o UE, mniejszościach czy sądach przeciwnicy polityczni lubią przypisywać łatkę pieniacza, a czasem i głupca. Kiedy jednak przyjrzeć się jego karierze, trudno o bardziej nietrafiony sąd.

Kowalski to bardzo sprawny politycznie gracz, aktywny na pograniczu służb, energetyki i spółek skarbu państwa. Nacjonalizm i antyniemieckość zaś to lokalny koloryt opolskiej prawicy, którego Kowalski używa, nauczony współpracą jego środowiska z ONR. I tak oto narodowy radykalizm jest transferowany na salę sejmową i salony.

Czytaj też: Naziole i inni fanatycy. Jak wygląda polska skrajna prawica

Janusz biznesu

Po skłóceniu się i z miejscową PO, i PiS Janusz Kowalski odchodzi na kilka lat z opolskiej polityki. Czas na bocznym torze poświęca na uzupełnianie wykształcenia i próby zarabiania pieniędzy. Kończy w 2004 r. administrację, a w 2008 prawo na Uniwersytecie Łódzkim. Odnajduje się szybko w biznesie, ale bardzo specyficznym. W latach 2005–07 rządzi PiS. Dzięki kontaktom partyjnym, przede wszystkim ówczesnemu posłowi PiS Przemysławowi Wiplerowi, zaczyna zyskiwać synekury w państwowych spółkach.

W 2006 r. wchodzi do zespołu pełnomocników rządu ds. dywersyfikacji źródeł energii wiceministra gospodarki Piotra Naimskiego. Zostaje również członkiem rad nadzorczych Operatora Logistycznego Paliw Płynnych Investgas SA z Grupy PGNiG, Ostrołęckiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego oraz Energetyki Cieplnej Opolszczyzny SA w Opolu. Po zwycięstwie wyborczym PO w 2007 r. przeskakuje do podmiotów podległych prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Pracuje jako analityk ds. bezpieczeństwa energetycznego w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, jest także członkiem zespołu ds. bezpieczeństwa energetycznego w Kancelarii Prezydenta.

Zakłada w owym czasie firmę z bardzo ciekawymi kooperantami. Z siedmiu wspólników spółki Binase sp. z o.o. (KRS 0000394030) tylko Kowalski nie ma przeszłości w służbach specjalnych. Oprócz Kowalskiego tworzyli ją: były szef Agencji Wywiadu i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Zbigniew Nowek, wiceszef AW Tomasz Piechowiak, późniejszy szef AW płk Grzegorz Małecki, były szef BOR Andrzej Pawlikowski i emerytowany oficer UOP i ABW Marek Wachnik. Wszyscy to zaufani ludzie Mariusza Kamińskiego. Trudno mówić o przypadkowym doborze kooperantów. Dodatkowo firma zajmować się miała wywiadem gospodarczym.

Czytaj też: Pogańscy bogowie, maczety i migranci. Kto broni granicy?

Heimatland schönes Land

W 2014 r., po siedmiu latach władzy PO, pisowcy są już bardzo wygłodniali i władzy, i finansów. Kowalski „wegetuje” jako „członek zarządu agencji marketingu sportowego”. Według zeznania podatkowego wychodzi mu 2,2 tys. zł miesięcznie. Jego współpracownik Patryk Jaki przegrywa wybory do europarlamentu. Jakąś szansę daje podpisanie przez Solidarną Polskę Zbigniewa Ziobry porozumienia z PiS, ale seria przegranych wyborów nie daje im mocnej nadziei na powrót do Sejmu. Cóż lepszego w takim momencie niż powrót do małej ojczyzny?

Najpierw Kowalski objawia się w kampanii do europarlamentu Dawida Jackiewicza, związanego z Adamem Hofmannem i Robertem Pietryszynem. Następnie wspiera starającego się o prezydenturę miasta byłego działacza PO Arkadiusza Wiśniewskiego. Poparcia, także finansowego, udziela mu również Jaki. Wiśniewski, mający wówczas słabą samodzielną pozycję, jest dla duetu „młodych konserwatystów” idealnie sterowalnym kandydatem.

Formalnie niepowiązany z nim Kowalski w czasie wyborów prowadzi ostrą „kampanię społeczną” przeciwko miejskiemu SLD. Do tego stopnia skutecznie, że jego niedobitkom nie udaje się zarejestrować swojego kandydata na prezydenta. Lewica idzie do wyborów podzielona.

Kowalski zapewnia też Wiśniewskiemu poparcie PiS w radzie miejskiej. W efekcie po wyborach błyskawicznie został wiceprezydentem, a prezydent tłumaczył, że zmienił o nim zdanie i „trzeba mu dać wreszcie szansę”. Po zwycięstwie rozpoczyna się natychmiast „skok” na instytucje i urzędy, gdzie znaleźć się mieli wszyscy krewni, znajomi i poplecznicy już nie takich „młodych konserwatystów”. A jednym z frontów miała stać się znowu opolska elektrownia. Rykoszetem dostaje się mniejszości niemieckiej. Ale żeby zrozumieć aktualną antyniemiecką obsesję Kowalskiego, trzeba bliżej przyjrzeć się walce o gminę Dobrzeń Wielki.

Czytaj też: Brunatny Dolny Śląsk. Historia Dzikiego i Słowika

Niemieckie przywileje

Z racji kresowego charakteru Śląska Opolskiego i długiej historii napięć etnicznych temat mniejszości niemieckiej jest w tym regionie zawsze gorący. Mimo powolnego spadku liczby osób deklarujących narodowość niemiecką czy głosujących na jej listy przepisy wyborcze pozwalają jej bez progu wprowadzać posłów do Sejmu, jej dobra samoorganizacja i fundusze płynące z Niemiec i budżetu centralnego budzą zazdrość i niechęć u opolskiej ultraprawicy. Na to nakładają się pochodzące z ery Bismarcka i Hitlera resentymenty.

Mimo spadku liczby posłów z siedmiu w 1991 r. do jednego od 2007 wciąż w wielu gminach rządził Komitet Wyborczy Mniejszości Niemieckiej, a w sejmiku wojewódzkim niemożliwe jest uzyskanie bez niego większości. Mniejszość stanowi nadal 7–10 proc. mieszkańców województwa. W 22 gminach niemiecki jest językiem pomocniczym w urzędach, a w 28 występują dwujęzyczne nazwy miejscowości. Dzielą też kwestie dawnego niemieckiego majątku, podwójnego obywatelstwa czy poniemieckie pomniki wojenne. Niszczone są dwujęzyczne tablice drogowe, a działacze mniejszości otrzymują anonimowe groźby. Na ich lokalach pojawiają się antyniemieckie graffiti.

W podsycaniu tych nastrojów celują od dawna pisowcy. Kilka lat współpracy z ONR sprawia, że i Jaki, i Kowalski wiedzą już, skąd wiatr wieje. A wieje w kierunku ksenofobii, homofobii i nacjonalizmu, autorytarnej władzy i rozgrywania konfliktów etnicznych. Zaczyna też to wyczuwać cała ich część obozu Zjednoczonej Prawicy. Jarosław Kaczyński nazywa w 2011 r. śląskość „pewnym sposobem odcięcia się od polskości i przypuszczalnie przyjęciem po prostu zakamuflowanej opcji niemieckiej”, a opolski poseł PiS Sławomir Kłosowski ogłasza: „To skandal, że mniejszość nie ma progu 5 proc.”.

Solidarna Polska idzie krok dalej. Jaki w wyborach w 2011 r. nawołuje: „Odbierzemy Mniejszości Niemieckiej przywileje”, a partia rok później występuje o zniesienie dwujęzycznych nazw, kiedy w gminie spadnie procentowo liczba przedstawicieli mniejszości, bo brak zmiany może powodować „dyskomfort ludności polskiej zamieszkującej daną gminę”. Gdy sojusz Solidarnej Polski i PiS jest już blisko, kwestia zupełnie ucicha.

Czytaj też: Brunatne Podhale. Fajne chłopaki, ideologiczne i narodowościowe

Miasto większe niż Paryż

Rozpala się jednak ponownie w 2015 r. wraz z pomysłem powiększenia Opola. To jeden ze sztandarowych projektów Wiśniewskiego i stojącej za nim wówczas ekipy „młodych konserwatystów”, mający pełne wsparcie Solidarnej Polski i PiS. Do Opola mają być włączone tereny leżące w obrębie gmin Dąbrowa, Dobrzeń Wielki, Komprachcice, Prószków oraz Turawa, w tym m.in. Czarnowąsy, Świerle, Borek, Brzezie i Dobrzeń Mały. Obszar miasta ma się zwiększyć o ponad 5 tys. ha, a liczba mieszkańców – do 130 tys., w efekcie Opole ma stać się większe powierzchniowo niż Paryż, Barcelona, Miami czy Kopenhaga. Ma przyciągać inwestycje, zyskać teren pod rozbudowę i obniżyć ceny usług.

O ile przed wojną wieś była raczej polska, a miasto niemieckie, o tyle dziś jest odwrotnie. Niemal wszystkie gminy tracące część obszaru na rzecz Opola są rządzone przez wójta czy burmistrza z mniejszości niemieckiej, funkcjonują w nich dwujęzyczne tablice, a język niemiecki jest językiem pomocniczym w sprawach urzędowych. W efekcie dołączenia do Opola wszystkie te atrybuty musiałyby zniknąć. Jednocześnie do Opola z terenów tych gmin dołączone zostają tereny najbardziej dochodowe – te, na których znajduje się Elektrownia Opole i centrum handlowe Turawa Park. Gminom grozi więc wprost bankructwo, zamykanie szkół, domów kultury, klubów sportowych. Mniejszość niemiecka staje się mimowolnie stroną sporu.

Rozpoczynają się protesty. Zorganizowanych zostaje kilkadziesiąt demonstracji w Opolu, okolicznych gminach oraz w Warszawie przed MSWiA. Kilkakrotnie blokowana jest opolska obwodnica. Petycję mieszkańcy wręczają Jarosławowi Kaczyńskiemu, prezydentowi Dudzie w Strzelcach Opolskich, premierce Szydło i wicepremierowi Morawieckiemu w Opolu. Przeprowadzili nawet kilkunastodniowy strajk głodowy. Zakłócają też inaugurację opolskiego festiwalu piosenki i próbują okupować biuro Jakiego, domagając się spotkania z posłem. Wszystko bezskutecznie. W 2017 r., mimo ponad 80 proc. głosów sprzeciwu, w powiecie dochodzi do powiększenia miasta, a demonstranci dostają wezwania na policję. Sprawy wciąż toczą się w sądach.

Czytaj też: Powtórka z lat 30. Jak skrajna prawica przejmuje obóz władzy

Wojna polsko-niemiecka pod flagą biało-czerwoną

Zaczynają pojawiać się oskarżenia, że Niemcom zabierane są dobrze zagospodarowane tereny. I to tak, żeby pozbawić ich praw w zamieszkałych przez nich gminach i wzmocnić żywioł polski. A poszerzenie jest sprzeczne z ustawą o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz konwencją ramową Rady Europy o ochronie mniejszości. Z drugiej strony pojawiają się oskarżenia o pozbawienie prezydenta Opola przez mniejszość funkcji przewodniczącego aglomeracji opolskiej. Radny PiS Sławomir Batko deklaruje, że „potrzebna jest tylko tablica z nazwą Opola i nie ma potrzeby, by niemieckie tablice zostawały”, gdyż „rodzą niepotrzebne emocje”.

W atakach na Niemców przoduje Jaki. Zarzuca politykom mniejszości niemieckiej prowadzenie agresywnej polityki wobec polskiego patriotyzmu. Oskarża, że przyjeżdżali z Eriką Steinbach na Opolszczyznę, kwestionowali bohaterstwo Polaków podczas powstań śląskich, dodawali niemieckie nazwy dworców PKP, ściągali flagę polską na budynkach administracji albo nie włączali syren w rocznicę powstania warszawskiego. Jaki stwierdza: mniejszość zrobiła z konsultacji kabaret i je sfałszowała. Oświadcza też, że czasy, kiedy Niemcy próbowali nam wyznaczać granice, już się skończyły i nie pozwoli, by wróciły, bo „jako polski parlamentarzysta nie wtrąca się do tego, jakie granice ma Düsseldorf, a jakie Monachium”.

Do ataku też Kowalski. Domaga się, aby poprzez nacisk na mniejszość wpłynąć na politykę Berlina w kwestii polityki energetycznej. Oskarża Donalda Tuska o spiskowanie z kanclerz Angelą Merkel przeciwko polskim interesom, a polityka mniejszości niemieckiej Romana Kolka o likwidację SOR w Szpitalu Wojewódzkim w Opolu. Domaga się usunięcia niemieckojęzycznych nazw stacji kolejowych w Chrząstowicach i Dębskiej Kuźni. Żąda wstrzymania dofinansowania przez rząd nauki języka niemieckiego dla dzieci z mniejszości.

Inicjatywa spotka się z chłodnym przyjęciem, ale kiedy Ryszard Galla, poseł mniejszości niemieckiej, głosuje przeciwko budowie muru na granicy białoruskiej, Sejm błyskawicznie wspiera antyniemiecką inicjatywę Kowalskiego. Mniejszość traci prawie 40 mln zł na naukę niemieckiego. Za rok ma stracić 119 mln. Jednocześnie w sejmowej komisji mniejszości narodowych i etnicznych głosowany jest wniosek o odwołanie Galli z funkcji wiceprzewodniczącego. Kowalski zapowiada skierowanie do laski marszałkowskiej projektu ustawy znoszącej przywilej z kodeksu wyborczego, dzięki któremu mniejszość ma obecnie reprezentanta w Sejmie.

Jak zapewnia, projekt ustawy jest już gotowy, a on sam zbiera pod nim podpisy parlamentarzystów. „Niemcy chcą skolonizować Polskę. Nie mam co do tego wątpliwości. W czasie pandemii Niemcy chcą złamać traktat UE i bezprawnie odebrać nam suwerenność” – oznajmia. „Niemcy plują nam w twarz. Niemcy się z nas śmieją” – podsumowuje. W efekcie, mimo że w regionalnej koalicji mocno zgrzyta pomiędzy PO a Mniejszością Niemiecką, PiS nie ma szans na przejęcie władzy w opolskim sejmiku. Na drodze stoi bowiem Kowalski i jego wrogie Niemcom akcje.

Czytaj też: Skąd prokremlowski nacjonalista wziął się w Cytadeli

Wielcy kadrowi

Elektrownia nie jest tu przypadkową lokacją. To jedna z największych synekur w regionie. Jaki i Kowalski stają się „wielkimi kadrowymi” tego najmniejszego województwa. Nic tak bowiem nie cementuje politycznego układu jak pieniądze i wdzięczność. Przez ostatnie sześć lat ich ludzie zaczynają pracę w opolskich wodociągach i kanalizacji, zarządzie dróg, TBS-ach, w powiatowym urzędzie pracy. Zarządzają oddziałem TVP, Totalizatora Sportowego, największym liceum, klubami sportowymi, obiektami rekreacyjnymi i elektrownią. Zajmują ważne funkcje w sądach, stadninie koni i szefują zakładom karnym.

Kluczowe dla obsady są wpływy Solidarnej Polski w spółkach skarbu państwa z Grupy Azoty z Kędzierzyna, Polic i Tarnowa: PDH Polska, CTL Chemkol i PKCH oraz w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, Agencji Nieruchomości Rolnych i Krajowym Ośrodku Wsparcia Rolnictwa. Ich ludzie trafiają także do Tauron Dystrybucji, Zakładu Konstrukcji Spawalniczych „Łabędy” w Gliwicach, spółki Mazovia, budują hale w programie „Praca dla więźniów”. Nominacje z tego nadania bywają szczególnie kuriozalne. Barman z należącego do żony Jakiego pubu miał być wiceprezydentem miasta, a ostatecznie trafił do spółek Śląski Rynek Hurtowy Oborki i Euro-Eko. Szeregowy elektryk został z rekomendacji wiceministra mianowany dyrektorem całej elektrowni.

Na nadania z ich ręki łapie się też ultraprawica. Ich człowiek, radny miejski, dyrektor sportowy Gwardii Opole, wiceprezes AZS w Polsce i prezes AZS Politechniki Opolskiej Tomasz Wróbel deklaruje w mediach społecznościowych, że „bezmyślne wpuszczanie mas gwałcicieli kóz do Europy to niestety ostatni etap głupoty popełnianej przez lata” i że „nadchodzi czas prawicy, która będzie musiała zrobić porządek w Europie”. A żeby zrobić porządek, „niestety ucierpią też niewinni. Tak jak w każdej wojnie”. Po wyborach prezydenckich pisze zaś do niezadowolonych z wyborczego zwycięstwa Andrzeja Dudy: „Lepiej pedały, tęcza i nieudacznik bez języków na krześle”.

Kojarzony z Kowalskim i Jakim poseł PiS i burmistrz Namysłowa Bartłomiej Stawiarski zamieszcza antyimigranckie wpisy na Facebooku i współorganizuje marsz pod flagami ONR w obronie przed „nachodźcami”. Dawny protektor ONR Jerzy Czerwiński także dziś jako senator PiS nie różni się specjalnie w poglądach od swoich dawnych podopiecznych. Wypowiada się bardzo negatywnie m.in. o gender, osobach homoseksualnych i transseksualnych, mniejszości niemieckiej, islamie, aborcji i eutanazji. Argumentuje też przeciwko unijnej dyrektywie o równości w urlopach, która zaburza boski porządek, niszczy męskość i doprowadzi do islamizacji Europy. Kwintesencją tych nominacji jest funkcja p.o. dyrektora opolskiego (a później wrocławskiego) oddziału IPN dla byłego lidera ONR Tomasza Greniucha.

Czytaj też: Zaskakująca kariera byłej żony lidera prokremlowskiej Zmiany

Narodowo-radykalna Solidarna Polska

Zresztą nawet jeśli istnieje jakaś różnica między ONR a Kowalskim czy Jakim, to jej zupełnie nie widać. Frazeologia, argumentacja i krytyka UE są praktycznie identyczne. Kowalski aktualnie głosi, że „Niemcy są koniem trojańskim Putina w Unii Europejskiej i w NATO”, a UE pod ich przewodnictwem „chce odebrać Polsce możliwość decydowania o swoich sprawach w zakresie praworządności, wymiaru sprawiedliwości, gospodarki, kultury i każdego rodzaju wolności”, zaś „Platforma Obywatelska, PSL i Lewica w istocie realizują politykę niemiecką, która osłabia stanowisko Polski. Ci ludzie chcą, aby Opolu i Opolszczyźnie odbierano miliardy euro”. A ich wyborcy „to zwolennicy homomałżeństw, to są zwolennicy adopcji dzieci przez pary homoseksualne, to zwolennicy sprowadzania do Polski muzułmańskich imigrantów”. Głosi także, że w Polsce mamy do czynienia z „tęczowym terroryzmem”, LGBT uderza w DNA polskiej rodziny, Polska powinna być strefą wolną od LGBT, bo „ideologia gender to największe zagrożenie XXI w. dla dzieci” i pałka do okładania Polski w Parlamencie Europejskim.

Pomijając nawet podobieństwa ideologiczne i personalne sympatie części polityków Zjednoczonej Prawicy, sytuacja ma także dodatkowe uzasadnienie – strategiczne. Aby zachować pozory demokracji, części działań władze nie mogą podjąć wprost. Potrzebują wykonawcy, od którego w razie wpadki mogą się odciąć. Kogoś, kto powie wprost to, o czym szepczą między sobą politycy pierwszej linii. Kogoś, kto będzie balonem próbnym – co „zażera”, a co nie. Do tego właśnie potrzebni są nacjonaliści i neofaszyści.

Dlatego awansują, dlatego są nietykalni. I dopiero takie wycieki maili jak te ze skrzynki Michała Dworczyka czy wcześniej z forów ONR czy messengera Przemysława Holochera pozwalają zobaczyć, jak bliskie są relacje tej niby-cywilizowanej prawicy z tą skrajną. Opole było jednym z głównych laboratoriów. Mózgiem są „młodzi konserwatyści”, szpicą oenerowcy, a mięśniami kibice Odry. I tak to się już od lat kręci.

Nie warto więc lekceważyć najmniejszego z województw i większego od Paryża najmniejszego dużego miasta w Polsce. Kto wie, czy nie rośnie tam kolejny Jaki, Kowalski, Karbowiak czy Greniuch. I czy ich model uprawiania polityki nie pojawi się już za chwilę w waszym mieście.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną