Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Resort Czarnka przegapił sprawę – zabrakło pieniędzy na podręczniki. Czegoś takiego nie było od lat

Podręczniki szkolne Podręczniki szkolne Andrzej Michalik / Forum
Korygowanie puli środków na podręczniki „teraz” to kolejny przejaw niedoścignionego refleksu resortu Przemysława Czarnka. „Teraz to my jesteśmy w kłopocie. Z czego dzieci mają się uczyć?” – pyta retorycznie dyrektorka podstawówki na Śląsku. „Jak wybrać tę jedną trzecią, która nie dostanie książek?”.
Minister edukacji Przemysław Czarnek i premier Mateusz Morawiecki. Zdjęcie z lutego 2022 r.Kancelaria Prezesa RM Minister edukacji Przemysław Czarnek i premier Mateusz Morawiecki. Zdjęcie z lutego 2022 r.

To problem, z którym nieoczekiwanie musieli się zmierzyć zarówno dyrektorzy szkół z wielu regionów, jak i samorządowcy oraz wydawcy podręczników. Pieniądze z dotacji, które Ministerstwo Edukacji i Nauki Przemysława Czarnka przekazuje na zakup książek dla podstawówek, okazały się za małe. Czegoś takiego nie było od lat.

Czytaj też: Szkoła według Czarnka. Dopala się kaganek oświaty

Ministerstwo wysyła trzy czwarte pieniędzy

System działa tak: rodzice uczniów szkół podstawowych nie płacą za podręczniki swoich dzieci do przedmiotów obowiązkowych. Według przepisów – przyjętych jeszcze za rządów PO-PSL w 2014 r. – placówki dostają na nie dofinansowanie. Ile? Najpierw na podstawie liczby uczniów zgłaszają, jak dużo pieniędzy będą potrzebować, potem zamawiają książki, które przez trzy lata pozostają w użyciu. Są własnością szkoły, dzieci je wypożyczają. Co roku sukcesywnie wymienia się takie komplety dla kolejnych klas (w tym roku dla trzeciej i szóstej). Ponadto zamawia się podręczniki dla nowych uczniów, jeśli dołączają do pozostałych klas, oraz ćwiczenia dla wszystkich, bo ich można użyć tylko raz.

Dyrektorzy najczęściej pod koniec czerwca składają zamówienia w wydawnictwach. Informacja o potrzebnych kwotach jest przekazywana wcześniej – wiosną najpierw do organów prowadzących (zwykle to samorządy). Od nich zamówienie idzie do kuratoriów, wojewodów i w końcu do MEiN. Pieniądze przelewane są w transzach: wiosną, w wakacje i jesienią. Z tym że ta trzecia transza to ma być tylko niewielka korekta w związku z różnicami w liczbie uczniów, już po rozpoczęciu roku szkolnego. Generalnie najpóźniej w sierpniu placówki dostawały na podręczniki tyle pieniędzy, na ile zgłosiły zapotrzebowanie. Aż do tego roku.

Pod koniec lipca wiceszef MEiN Dariusz Piontkowski rozesłał do wojewodów informację, że wnioski o pieniądze przekraczają ustawowy limit. I poprosił „o ponowne i wnikliwe przeanalizowanie składanych przez jednostki samorządu terytorialnego wniosków o udzielenie dotacji celowej na wyposażenie szkół w podręczniki lub materiały edukacyjne i materiały ćwiczeniowe oraz przesłanie szczegółowych informacji w wyżej wymienionej sprawie”. Następnie w części województw pojawiły się zapowiedzi, że dotacje podręcznikowe będą niższe. Na przykład w opolskim i małopolskim przekazano na książki tylko trzy czwarte wnioskowanych kwot. W Poznaniu 85 proc., a w niektórych śląskich gminach zaledwie dwie trzecie.

Czytaj też: Czarnek proponuje nauczycielom niby-podwyżkę

Resort Czarnka rezonu nie traci

Co się stało? Biuro prasowe MEiN: „Pula środków na podręczniki i materiały edukacyjne była szacowana kilka lat temu. Teraz należy ją skorygować, zwiększyć z uwagi na dużą liczbę uczniów z Ukrainy. Pozostała pula pieniędzy zostanie przekazana jesienią”. Przypomnijmy, uczniowie z Ukrainy zaczęli dołączać do polskich szkół w marcu. Minister Czarnek spodziewał się, że „w ciągu dwóch tygodni wrócą do swoich domów”, ale ostatecznie 200 tys. z nich pozostało w polskim systemie do końca roku szkolnego, większość kontynuuje naukę w szkołach podstawowych. Korygowanie puli środków na podręczniki „teraz” to kolejny przejaw niedoścignionego refleksu resortu w reagowaniu na wyzwania rzeczywistości. – „Teraz” to my jesteśmy w kłopocie. Z czego dzieci mają się uczyć? – pyta retorycznie dyrektorka szkoły podstawowej w Łaziskach Górnych na Śląsku. – Jak wybrać tę jedną trzecią, która nie dostanie książek?

– Po uzgodnieniu ze skarbnikiem gminy odesłałem do wydawnictwa podręczniki dla klasy szóstej. Dzieci będą korzystały z tych starszych dłużej niż trzy lata, szczęśliwie nie oddaliśmy ich jeszcze na makulaturę – opowiada dyrektor podstawówki w Zachodniopomorskiem.

Bo do wielu szkół przyszły już z wydawnictw podręczniki zamówione w czerwcu. Ale dopóki nie są opłacone, formalnie nie można ich ostemplować pieczęcią biblioteki i wydać dzieciom. – Jak sobie radzę? Spędzam godziny na negocjacjach z wydawnictwami, prosząc np. o odroczenie płatności – kontynuuje cytowana dyrektorka. Wydawcy z kolei odpowiadają, że mają ograniczone możliwości manewru. Podkreślają, że wzrosły też nakłady po ich stronie – podrożał papier, odsyłanie książek i ponowne wysyłanie za kilka tygodni, gdy pieniądze już będą, to dodatkowe koszty transportu, który też stał się bardzo drogi.

Dyrektorka w Łaziskach ma już w szkole zamówione podręczniki. – Wystąpiłam do rady rodziców i uzyskałam obietnicę, że zabezpieczą środki, żeby zapłacić, gdyby pieniądze z ministerstwa zbyt długo nie przychodziły. Na razie działam w zasadzie wbrew przepisom. Na wdechu wydaję dzieciom książki i ćwiczenia, choć nie mam prawa tego robić. Ale ich nauka jest przecież najważniejsza – opowiada. Dyrektorzy innych szkół zbierają pieniądze od rodziców. W ostatecznym rozrachunku to matki i ojcowie „zakładają” więc środki, a dyrektorzy nadstawiają karki za ministerstwo, które przegapiło, że w systemie ma znacznie więcej uczniów, i nie zdążyło z przepisami.

Ale też nie traci rezonu. W mailu do nas dobitnie pociesza: „Jedno jest pewne. Pieniędzy na podręczniki dla uczniów nie zabraknie”.

Czytaj też: Co piąty nauczyciel szuka nowej pracy

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną