Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Rosyjskie tropy w aferze taśmowej. Czy będzie miała ciąg dalszy?

Akta w sprawie afery podsłuchowej w warszawskim Sądzie Okręgowym Akta w sprawie afery podsłuchowej w warszawskim Sądzie Okręgowym Adam Stępień / Agencja Wyborcza.pl
Wróciliśmy mentalnie do czasów PRL, kiedy niby wszyscy wiedzieli, że za rządami PZPR stoi Moskwa, lecz naprawdę mało kogo to obchodziło. A jednak wiele wskazuje, jak się wyraził Donald Tusk, że w Polsce zrealizował się „scenariusz pisany cyrylicą”.

Koalicja Obywatelska, w osobie samego Donalda Tuska, zapowiedziała wniosek o powołanie komisji śledczej w sprawie afery taśmowej. PiS – przynajmniej na pozór – sam się tego domagał w 2015 r., lecz szybko się zorientował, że sprawa cuchnie, więc kiedy tylko doszedł do władzy, systematycznie ukręca jej łeb. A wątek rosyjskiej inspiracji w ogóle dla prokuratury PiS i Ziobry nie istnieje. Mimo że właściciele restauracji, w których dokonywano podsłuchów, powiązani byli szemranymi interesami z rosyjskimi biznesmenami i agentami, a organizator całego procederu był dramatycznie zadłużony u rosyjskich kontrahentów, ani przez chwilę ograny ścigania nie badały sprawy w kategoriach szpiegostwa i zagrożenia wywiadowczego.

Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego takim drobiazgiem jak liczne rosyjskie tropy w aferze taśmowej się nie zajęła. Czy teraz to się zmieni? Czy sprawa może mieć wpływ na wybory?

Falenta i taśmy. „Scenariusz pisany cyrylicą”

A jednak wiele wskazuje, że, jak to się wyraził Donald Tusk, w Polsce zrealizował się „scenariusz pisany cyrylicą”. Były premier nie owija w bawełnę. Na wtorkowej konferencji prasowej powiedział, że „PiS i Jarosław Kaczyński są bezpośrednio wplątani w aferę szpiegowską”. Dane, aby tak sądzić, pojawiły się już we wcześniejszych publikacjach dziennikarzy śledczych i trudno zrozumieć, dlaczego wówczas opozycja prawie nie podejmowała tego tematu.

O tym, że Marek Falenta ma związki zarówno z Rosjanami, jak i z ludźmi PiS, wiadomo przecież od lat. W każdym razie nowy impet aferze podsłuchowej nadał w minioną niedzielę artykuł znawcy tematu (autora książki „Obcym alfabetem. Jak ludzie Kremla i PiS zagrali podsłuchami”) Grzegorza Rzeczkowskiego w „Newsweeku”, ujawniający treść pochodzących jeszcze sprzed wybuchu całej afery i związanych z całkiem innym śledztwem zeznań niejakiego Marcina W., wspólnika Falenty odpowiedzialnego za nielegalne nagrania prywatnych rozmów polityków, dokonane wiosną 2014 r.

W łonie opozycji i zapewne również szerokich kręgów liberalnej opinii publicznej nowe doniesienia rozbudziły nadzieje na drugie życie owego skandalu, który doprowadził do upadku rządu Tuska. W świetle zeznań Marcina W., złożonych w ramach śledztwa w sprawie gangsterskiej, w której ma on status tzw. małego świadka koronnego, okazało się, a w każdym razie jest bardzo prawdopodobne, że zanim feralne nagrania z restauracji Lemon Grass oraz Sowa i Przyjaciele trafiły do mediów (a dokładnie do tygodnika „Wprost”), zostały przez Falentę sprzedane służbom rosyjskim za jakąś nieznaną, lecz zapewne ogromną kwotę.

Kto się boi nagrań. PiS? PO?

Falenta, handlarz węglem, miał u Rosjan bardzo poważne długi (być może ok. 60 mln dol.), częściowo wynikające z utrudnień w sprowadzaniu węgla z Rosji, jakie wprowadził rząd PO, stawiający raczej na współpracę energetyczną z Ukrainą. Zgodnie z tym, co Falenta miał rzekomo powiedzieć swojemu wspólnikowi Marcinowi W., taśmy w znacznym stopniu wyrównały rachunki – skoro więc są aż tak cenne, a to, co już znamy, nie wydaje się szczególnie szokujące, to wolno nam przypuszczać, że w rękach Rosjan są jeszcze inne, bardziej bulwersujące nagrania. Kto się ich boi? Ludzie PO? Ludzie PiS? A może jedni i drudzy? Zapewne trochę boją się wszyscy, bo przecież nikt nie wie, jakie „haki” mają rosyjskie służby. Tak czy inaczej, użyją ich, gdy będą tego potrzebować. Na razie pewnie nawet na Kremlu nie wiedzą, kto „powinien” w Polsce rządzić. Zdecydują pewnie za kilka miesięcy, komu ułatwić zwycięstwo w nadchodzących wyborach.

Tak czy owak, rosyjskie służby w 2014 r. otrzymały narzędzie wystarczające do tego, by obalić niewygodny dla siebie rząd w Warszawie i utorować drogę do władzy znacznie odpowiedniejszej dla interesów rosyjskich ekipie prawicowych populistów, z pełnym przekonaniem szkodzących Unii Europejskiej i niszczących struktury demokratycznego państwa prawa. Nie da się zaprzeczyć, że niezależnie od tego, z czyjej inspiracji zostały upublicznione, nagrania zadziałały. Nie da się zaprzeczyć i temu, że rząd PiS był do niedawna rządem marzeń z punktu widzenia Moskwy, gorliwie wspierającej antyunijną międzynarodówkę, której ważnym elementem jest partia Jarosława Kaczyńskiego. Samo w sobie nie jest to jeszcze dowodem agenturalności obecnej władzy, lecz stanowi poważną poszlakę.

Nie mamy też dowodów, że całą aferę taśmową ukartowali Rosjanie, posługujący się „pożytecznymi idiotami” takimi jak Falenta, lecz jest to prawdopodobne. Jeszcze bardziej prawdopodobne jest, że same nagrania zostały wykonane z pomocą zawodowców, czyli ludzi służb, bo zadanie tego rodzaju raczej przekracza możliwości kelnerów i menedżerów restauracji. Wrogów PO i przyjaciół PiS i Mariusza Kamińskiego w polskich służbach zaś z pewnością nie brakowało.

Afera taśmowa. Zdecydują wyborcy

Jeśli rosyjskie służby faktycznie pomogły obalić rząd Donalda Tuska i przejąć Kaczyńskiemu władzę w Polsce, to z pewnością oznacza, że PiS nie miał i nie ma legitymacji do rządzenia. Jeszcze 20 lat temu ujawnienie tego rodzaju faktów doprowadziłoby do natychmiastowej dymisji rządu bądź jego obalenia. W Polsce i w każdym innym kraju Zachodu. Dziś bynajmniej tak nie jest. Powróciliśmy mentalnie do czasów PRL, kiedy to niby wszyscy wiedzieli, że za rządami PZPR stoi Moskwa, lecz naprawdę mało kogo to obchodziło. Dlatego piarowcy Platformy Obywatelskiej z niesmakiem obracają w palcach żeton z napisem „Ruski PiS”, zadając sobie pytanie, czy ta stara-nowa afera ma jakiś potencjał kompromitowania PiS, a w konsekwencji czy może się przydać w kampanii wyborczej.

Jak sądzę, wielkich nadziei Tuskowi w tym punkcie nie robią, bo na twardy elektorat PiS takie rzeczy nie działają, a jeśli chodzi o elektorat przechodni i labilny, to znaczna jego część przyjmie za dobrą monetę bardzo przewidywalny przekaz propagandy rządowej: „Sami jesteście ruscy szpiedzy!”. Bo dziś wszystko można obrócić w pyskówkę i utopić w kłamstwach, bezczelnej dezinformacji i manipulacjach. To tylko kwestia stopnia brutalności i bezwstydu. A pod tym względem populistyczne reżimy osiągnęły mistrzostwo. Teflonowi politycy mówiący „to nie moja ręka”, gdy przyłapie się ich na kradzieży, dla pewnej kategorii wyborców są całkowicie „niekompromitowalni”.

Za kilka dni media zawrą od rewelacji wyczytanych w nowej książce Tomasza Piątka, poświęconej wczesnej działalności Jarosława Kaczyńskiego. Afera podsłuchowa otrzyma zapewne nowe tło. Niestety, publikacje dziennikarzy śledczych (którym zresztą należy się szczególny szacunek, bo bez ich pracy demokracja nie mogłaby w ogóle funkcjonować) są obszerne i zawiłe, a masy wyborców oczekują komunikatów krótkich i prostych. Nie można więc wykluczyć, że barokowe w swej złożonej diaboliczności szalbierstwa polityków pozostaną pasją kilkuset tysięcy amatorów politycznych kryminałów, a życie polityczne potoczy się korytem żłobionym przez proste emocje. Możliwy jest jednakże również inny scenariusz, w którym kilkaset tysięcy oburzonych nowymi wiadomościami o Kaczyńskim i jego ludziach odegra rolę języczka u wagi i zdecyduje o wynikach przyszłorocznych wyborów.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną