Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Granica okrucieństwa. Idzie zima, wywózki trwają

Wizyta premiera Mateusza Morawieckiego na pasie granicznym między Polską i Białorusią. 1 września 2021 r. Wizyta premiera Mateusza Morawieckiego na pasie granicznym między Polską i Białorusią. 1 września 2021 r. Adam Guz / Kancelaria Prezesa RM
Na polsko-białoruskiej granicy trwa wojna wydana przez polskie władze bezbronnym cywilom. To będzie druga zima ich koczowania w lasach, zamarzania, tonięcia w bagnach i rzekach.

Przypomniał o tym filmik z człowiekiem zaplątanym w drut żyletkowy, zwisającym głową w dół z muru, którym państwo polskie odgrodziło się od prawa i sumienia. Filmik nakręcili żołnierze. Dokumentowali, zamiast pomóc. Gdy mężczyzna spadł, stanęli nad nim i śmiali się, że jest „zajebisty”. Nie wiadomo nic o tym, by wyciągnięto wobec nich jakiekolwiek konsekwencje. W przeciwieństwie do ludzi ratujących uchodźcom życie, którzy są szykanowani i oskarżani o pomoc w przemycie ludzi.

Funkcjonariusze i terytorialsi już odznaczyli bezwzględnością wobec bezbronnych ludzi potrzebujących pomocy. Sądy kilkunastokrotnie orzekały, że takie działania są nielegalne. Podobnie, jak udawanie głuchych, gdy uchodźcy deklarują, że chcą się ubiegać o azyl. Niektórzy pogranicznicy zaczęli się bać odpowiedzialności. Ci z Białowieży napisali list do lokalnego dodatku „Gazety Wyborczej”, w którym donoszą, że ich przełożeni „nie przekazywali i nadal nie przekazują instrukcji i bieżących wytycznych na temat sposobu prawidłowego postępowania z migrantami. W zaistniałej sytuacji osobami decyzyjnymi staliśmy się my, a nie osoby do tego powołane, zajmujące wysokie stanowiska”. A więc pogranicznicy obawiają się, że koniec końców wina spadnie na nich. Najwyraźniej nie orientują się, że i tak by spadła, bo mają obowiązek odmówić wykonania polecenia, którego skutkiem byłoby złamanie prawa.

Czytaj też: Strach i obojętność. Mundurowi wyglądają, jakby szykowali się do wojny

Ma być „murem za polskim mundurem”

Niezależnie od tego, co robią na granicy z uchodźcami polscy pogranicznicy, przydzieleni żołnierze czy „terytorialsi”, obowiązuje zasada „murem za polskim mundurem”. Bez względu na to, jak okrutnie i bezprawnie by się zachowali. Koronny argument jest taki, że kto nielegalnie przekroczy granicę (co jest zaledwie wykroczeniem), jest właściwie wyjęty spod prawa. Cały system działa tak, by nie można było udokumentować ani ofiar, ani oprawców.

Człowiek, który spadł z muru, też zniknął. Nie wiadomo, czy odniósł jakieś obrażenia. Nie ma o tym adnotacji. Ani o tym, kim był. Wiadomo, że wypchnięto go na Białoruś. Wiele wskazuje na to, że nielegalnie, bo powinna była zostać wydana w tej sprawie decyzja, a nie było jej, bo nie ustalono nawet tożsamości tego człowieka.

Straż Graniczna twierdzi, że był Egipcjaninem, ale nie podaje, dlaczego tak sądzi. Jak powiedziała „Gazecie Wyborczej” rzeczniczka SG, z ustaleń służby wynika, „że jest to obywatel Egiptu, który nie posiadał dokumentów uprawniających do pobytu w naszym kraju. Był w dobrym stanie zdrowia, nie wymagał pomocy medycznej. Nie zgłaszał chęci ubiegania się o ochronę międzynarodową w Polsce. W związku z powyższym mężczyzna został pouczony o obowiązku niezwłocznego opuszczenia terytorium Polski, do czego się zastosował”. Zatem został pushbackowany.

Do polskich władz zgłosił się osobiście Rekaut Rachid, mieszkający w Wielkiej Brytanii wuj osoby zaginionej rok temu, który miał rozpoznać siostrzeńca w wiszącym na murze człowieku. On i jego rodzina twierdzą, że to Mohammed Sabah, iracki Kurd. Ostatni raz kontaktował się z krewnymi 28 listopada zeszłego roku, informując, że w grupie 17 osób przeszedł polsko-białoruską granicę. Grupa została z powrotem wypchnięta za druty. Znany jest dalszy los wszystkich oprócz Mohammeda.

Jak relacjonuje aktywista Piotr Czaban (prowadzi na YouTubie kanał „Czaban robi raban”), pełnomocnik wuja, podczas ich wizyty w placówce Straży Granicznej funkcjonariusz nie chciał się przedstawić i wolał rozmawiać z Rekautem Rachidem na osobności. Gdy ten się nie zgodził, odmówił udzielenia informacji zarówno o losie Mohammeda Sabaha, jak i o mężczyźnie, w którym pan Rachid go rozpoznał.

Czaban tak komentował to zdarzenie dla „Gazety Wyborczej”: „Takie zachowanie pokazuje irracjonalny strach Straży Granicznej przed współpracą z ludźmi poszukującymi swoich bliskich. Każe nam przypuszczać, że najprawdopodobniej SG nie zanotowała nawet danych mężczyzny wiszącego głową w dół na murze i wyrzuconego na Białoruś. Reakcją służb na zaginięcia ludzi jest lekceważenie – takie samo, jakie okazano Rekautowi”.

Brak pomocy rodzinom poszukującym na polsko-białoruskiej granicy zaginionych krewnych jest zjawiskiem powszechnym. Pokazuje, że funkcjonariusze nie wypełniają nawet bezprawnej „ustawy wywózkowej”, a wcześniej „rozporządzenia wywózkowego”. Żeby ukryć skalę procederu, nie prowadzą rzetelnej ewidencji, mimo że każdemu powinni wydawać indywidualną decyzję o wydaleniu. W przypadku „Egipcjanina” z muru rzeczniczka SG praktycznie się do tego przyznała, mówiąc, że został „pouczony o obowiązku niezwłocznego opuszczenia terytorium Polski”. Pouczony, a zatem żadnej formalnej decyzji nie było. Mimo że ustawa wywózkowa daje prawo do odwołania się – już po wywózce. Jak ma się odwołać od ustnego pouczenia osoba, która nawet nie została zarejestrowana jako wywieziona?

Czytaj też: Stan wyjątkowej obłudy. Co się dzieje z uchodźcami na granicy

Polskę można skarżyć

Nie wiadomo, ile osób zaginęło na polsko-białoruskiej granicy. Podobnie jak nie wiadomo, ile odnaleziono ciał – władza informuje tylko o tych, o których i tak wiedzą wolontariusze. Dane Grupy Granica mówią o 187 zaginionych. Wolontariuszom udało się ustalić los 36 z nich. Rodziny mogą szukać pomocy w ich odnalezieniu właściwie tylko u organizacji pozarządowych. Władza, która ma konstytucyjny obowiązek przestrzegania praw człowieka w stosunku do każdego, kto znajdzie się na terytorium RP – legalnie czy też nie – poszukiwania te systemowo utrudnia, nie ewidencjonując pushbackowanych osób. Mało tego, można uznać, że owo nieewidencjonowanie, podobnie jak nieudzielanie pomocy chorym, wycieńczonym uchodźcom, w tym dzieciom i inwalidom, jest celową polityką odstraszania. Pisze o tym w swoim raporcie komisarz praw człowieka Rady Europy Dunja Mijatović.

Taką praktykę można by zaskarżyć do Międzynarodowego Trybunału Karnego jako „wymuszone zaginięcia”, które podpadają pod definicję zbrodni przeciwko ludzkości. Zaś politykę pushbackowania wobec chorych i potrzebujących szczególnej opieki można uznać za złamanie zakazu okrutnego traktowania.

Wolontariusze opowiadają o tak drastycznych przypadkach jak przerzucenie przez zasieki kobiety w ciąży (poroniła). Znany jest też wstrząsający internetowy wpis Pauliny Bownik, lekarki, która od ponad roku ratuje życie ludziom na granicy, za co została uhonorowana Medalem Marka Edelmana. „20 czerwca, czyli w Światowy Dzień Uchodźcy, zostawiłam w lesie dziecko płci żeńskiej, lat 12, bez rodziców, bez rodziny, bez połowy palców stopy prawej, ze złamanym paluchem tejże, z czarnymi, martwymi paznokciami stopy lewej. Odmrożenia. Skąd odmrożenia w czerwcu, spytacie? Ze stycznia. Dziecko było w lesie od stycznia bieżącego roku, z przerwą na »magazyn« [chodzi o magazyn w Bruzgach po białoruskiej stronie, w którym byli przetrzymywani uchodźcy wypychani na granicę z Polską]”. Lekarka zostawiła opatrzoną dziewczynkę z jej bliskimi, bo oceniła, że tylko na nich może liczyć. Prawdopodobieństwo, że pomocy udzielą jej polskie służby, było małe. Zagrożenie, że wyląduje za drutami – olbrzymie. „W innym kraju, w innym świecie, powiadomiłabym odpowiednie służby. Ale na Podlasiu służby wyrzucają nawet niepełnosprawne dzieci. Nawet dwulatki. Nawet niemowlęta. Nawet dzieci jeszcze nienarodzone” – napisała Paulina Bownik.

Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie w maju, a WSA w Białymstoku we wrześniu potwierdziły bezprawność wywózek. Sąd białostocki rozpatrywał poparte przez RPO (wówczas Adama Bodnara) odwołanie od pushbacku sprzed roku siedmioosobowej rodziny Kurdów. Nie było wtedy jeszcze „ustawy wywózkowej”, a pushbacków dokonywano na podstawie rozporządzenia ministra. Sąd w składzie: Małgorzata Roleder (przewodnicząca i sprawozdawczyni), Elżbieta Lemańska i Grzegorz Dudar, uznał to rozporządzenie za sprzeczne z ustawą o ochronie granicy, do której zostało wydane, bo wykracza poza nie, co narusza konstytucję. Ale narusza też konstytucyjny zakaz zbiorowego wydalania cudzoziemców i prawo do skutecznego środka odwoławczego, konwencję uchodźczą i Konwencję Praw Człowieka.

Praktycznie wszystkie te ułomności ma uchwalona w listopadzie „ustawa wywózkowa”. Mało tego, sąd stwierdził, że obowiązkiem funkcjonariuszy jest odmówić stosowania przepisów sprzecznych z prawem międzynarodowym i konstytucją. W uzasadnieniu wyroku czytamy: „sąd stwierdził, że ani krajowy przepis prawa, ani okoliczności faktyczne (w tym kryzys migracyjny na granicy zewnętrznej UE wywołany przez czynniki zewnętrzne) nie mogą wyłączyć nakazu stosowania przez państwo członkowskie zasady non-refoulement [zakaz przymusowego wydalania cudzoziemców bez badania ich indywidualnej sytuacji i realnego prawa do odwołania], nawet względem cudzoziemców przekraczających granice RP w sposób nielegalny. Wykładnia zasady non-refoulement na gruncie krajowym powinna zmierzać zaś do równowagi między koniecznością ochrony granicy państwowej a przestrzeganiem praw cudzoziemców, wynikających z powołanych wyżej przepisów prawa międzynarodowego i unijnego”.

Sąd przypomniał, że Białorusi nie można z góry uznawać za kraj bezpieczny dla uchodźców, a mechaniczne wyrzucanie ich za druty zasieków łamie tę zasadę. Podobnie jak odwołanie już po wydaleniu łamie prawo do skutecznego środka odwoławczego.

Czytaj też: Antyhumanitarny szantaż PiS

Idzie zima, wywózki trwają

Wyrok jest nieprawomocny. Prokurator generalny, który występuje w sprawie jako strona, zapewne odwoła się do Naczelnego Sądu Administracyjnego. A jemu trudno będzie pominąć setki udokumentowanych przypadków wypychania ludzi nawet bez wydania wymaganej „ustawą wywózkową” indywidualnej decyzji. Jako materiał dowodowy ma do dyspozycji raporty m.in. Stowarzyszenia Ocalenie, Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, Grupy Granica, Amnesty International, Rzecznika Praw Obywatelskich czy komisarz Dunji Mijatović. Raporty ze zdjęciami, nagraniami, a często także decyzjami Europejskiego Trybunału Praw Człowieka o objęciu cudzoziemca zakazem wydalenia do czasu rozpatrzenia jego skargi. Mijatović przystąpiła do jednego z licznych postępowań przed Trybunałem Praw Człowieka ze skarg uchodźców przybywających z terenu Białorusi.

Choć o nielegalności pushbacków i łamaniu przez funkcjonariuszy zakazu okrutnego i nieludzkiego traktowania orzekły już – oprócz sądów administracyjnych – kilkakrotnie sądy powszechne, prokuratura odmawia śledztw w konkretnych sprawach zgłaszanych przez działających na granicy wolontariuszy. W maju Prokuratura Rejonowa Białystok-Północ odmówiła postępowania w sprawie doniesienia Grupy Granica o wypchnięciu za zasieki grupy Kurdów, w której byli niepełnosprawny chłopiec, chora kobieta w ciąży i dziewczynka z niewydolnością nerek. Działo się to w marcu, wypchnięcie za drut oznaczało narażenie na utratę zdrowia, a nawet życia. Prokuratura oceniła jednak, że czyn pograniczników nie zawierał znamion przestępstwa.

Nie wiemy, co się z wypchniętymi stało. Może żyją, może nie. Prokuratura sprawę umorzyła, nie sprawdziwszy tego. Bo obowiązuje zasada „murem za polskim mundurem”. I pretekst, jakim są bezprawne i nieludzkie przepisy wywózkowe.

Idzie zima, wywózki trwają. Będzie o nich głośniej, bo władza litościwie od lipca zniosła stan wyjątkowy na granicy. Chociaż nic nie stoi na przeszkodzie, by go znowu wprowadzić, szefowi MSWiA dano do tego prawo – wystarczy rozporządzenie. Oczywiście całkowicie sprzeczne z konstytucją, która stanom nadzwyczajnym poświęca cały rozdział. I nic tam nie ma o wprowadzaniu go jednoosobowo, rozporządzeniem ministra. Ale kto by się tym w państwie PiS przejmował?

Posłuchaj audioreportażu „Zona. Historie ze strefy zamkniętej” już teraz w Storytel. Marta Mazuś i Marcin Kołodziejczyk przedstawiają historię mieszkańców Strefy Zamkniętej. Obszar przy granicy polsko-białoruskiej objęty w pewnym momencie stanem wyjątkowym i zakazem przebywania był (i nadal jest) centrum kryzysu humanitarnego. Ludzie żyjący tam od lat zostali postawieni przed wyborem: reagować mimo zakazów czy zastosować się do odgórnych zarządzeń? Opowiadamy o tych, którzy zdecydowali się nieść pomoc.

.mat. pr..

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama