Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Sarkazm i logika według PiS, czyli dlaczego Tusk i Scholz to jedna osoba

Mateusz Morawiecki w Davos, 17–18 stycznia 2023 r. Mateusz Morawiecki w Davos, 17–18 stycznia 2023 r. Krystian Maj / Kancelaria Prezesa RM
W 1979 r. Stefan Kisielewski napisał, że do zniszczenia PRL nie trzeba wojny, wystarczą dwa tygodnie mrozu – 44 lata później jest podobnie. Co tymczasem czyni tzw. dobra zmiana?

Pan Tusk stwierdził o TVP: „To jest zaprogramowana, bardzo profesjonalna nienawiść. W mojej ocenie – jestem w stanie udowodnić tę tezę – to jest najbardziej profesjonalna telewizja publiczna w historii. Nigdy telewizja publiczna nie była tak profesjonalna, jak jest dzisiaj. Tylko profesja, jaką się zajmuje, jest niszczeniem na zlecenie władzy przeciwników politycznych tej władzy. I robią to perfekcyjnie, są naprawdę tak profesjonalnie, że tylko pozazdrościć”.

W „Wiadomościach” TVP tak to uproszczono: „W mojej ocenie – jestem w stanie udowodnić tę tezę – to jest najbardziej profesjonalna telewizja publiczna w historii. Nigdy telewizja publiczna nie była tak profesjonalna, jak jest dzisiaj”.

Przypomniało mi się takie oto zdarzenie. W latach 1957–80 zachodnie książki naukowe były stosunkowo tanie w Polsce – dolara amerykańskiego przeliczano na 30 zł, tzw. kurs Peweksowy wynosił 72 zł, a czarnorynkowy – 100 zł. W 1980 r. zmieniono przelicznik książkowy na 52 zł, a więc poważnie. Napisałem do jednego z czasopism list, w którym był taki fragment: „To zrozumiałe, że ceny wzrastają, ale chyba nie powinno to dotyczyć książek stanowiących narzędzie pracy naukowej”. Redakcja opublikowała moje uwagi, ale pominęła ostatni fragment – wyszło na to, że Jan Woleński solidaryzuje się ze wzrostem cen. W tym czasie nie było tzw. mediów społecznościowych, więc nie dało się sprostować, że tekst został obcięty.

Teraz jest inaczej, więc od razu wskazano na zwyczajną nieuczciwość firmy dowodzonej przez p. Matyszkowicza, godnego następcy p. Kurskiego (Jacka). Do boju ruszył Sam(uś) Pereira i dał odpór słowami: „Sarkazm jest dla ludzi inteligentnych, więc miał Pan prawo nie ogarnąć, ale proszę powiedzieć: poniższe nagranie też jest wyjęte z kontekstu, czy po prostu wasz przewodniczący to cynik i hipokryta, który liczy na amnezję wyborców?”. Wedle słownika sarkazm to „złośliwa ironia, drwina lub szyderstwo”. Idąc tokiem wypowiedzi (użycie słowa „myśli” byłoby dość ryzykowne w tym kontekście) p. Pereiry: nie ogarnął on różnicy pomiędzy sarkazmem a manipulacją.

Co do „poniższego nagrania”, to rzeczywiście „nie zostało wyjęte z kontekstu”, p. Tusk niezbyt pochlebnie wyraził się o swoich przeciwnikach politycznych, ale skoro uczynił to nie pierwszy raz, to trudno mu zarzucać cynizm i hipokryzję. Jeśli p. Pereira uważa, że p. Tusk nie ma racji i obóz tzw. dobrej zmiany jest wzorem rzetelnej debaty publicznej, niech to wykaże przy pomocy argumentacji rzeczowej, a nie perswazyjnej.

Czytaj też: PiS sypnie TVP 700 mln zł. Czy wy w ogóle wstydu nie macie?

Jak w „Dzienniku Telewizyjnym”

Jak przeczytałem kilka dni temu (piszę to 21 stycznia), pewien dobrozmienny publicysta ostrzega, że jeśli PiS przegra wybory, to polski rząd zostanie zastąpiony przez niemiecki. Z ostrożności procesowej nie podaję nazwiska autora tej katastroficznej przepowiedni, ale ważne jest to, że Sam(uś) Pereira nie jest sam. Dzielnie sekundują mu inne znakomitości prawicowej techniki dziennikarskiej.

Trzeba przy tym odnotować, że i tutaj znajdujemy paralelę z dawniejszymi czasami. Otóż w 1968 r. może nie było jakiejkolwiek realnej szansy, aby rząd polski został zastąpiony przez syjonistyczny, ale ówcześni redaktorzy „Dziennika Telewizyjnego” i pism takich jak „Żołnierz Wolności”, „Sztandar Młodych”, „Kierunki” i oczywiście „Trybuna Ludu” wzywali do wzmożonej czujności wobec osób wiadomego pochodzenia, realizujących antypolskie interesy. Wprawdzie nie wszyscy opowiadali się za wyrzuceniem syjonistów do Syjamu, jak to głosił pewien transparent na wiecu w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, ale argumenty w stylu dziadka z Wehrmachtu były dość popularne.

Celował w nich red. Tadeusz Kur, a jego nazwisko motywowało powiedzenie „Kur wie lepiej” – po niejakich przekształceniach leksykalnych można otrzymać zwrot „kur...e lepiej”, co bywa prawdą także w przypadku propagowania lepszej wiedzy politycznej. Podobieństwa pomiędzy państwem tzw. dobrej zmiany a PRL są liczne, np. obowiązuje zasada „partia kieruje, rząd rządzi”, „nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera” czy „ważne jest głosowanie, a nie wybory”, ale na uwagę zasługują także daleko idące analogie pomiędzy propagandowym stylem obrony klientów tzw. sklepów za żółtymi firankami (były to miejsca, w których członkowie politycznej nomenklatury mogli zaopatrywać się w luksusowe towary niedostępne dla przeciętnego obywatela) i protekcją spółkowania obecnych rządców Polski.

Czytaj też: Z TVP do Banku Światowego. Kurski zawsze spada na cztery łapy

Nie trzeba wojny, wystarczą mrozy

Jeden z dobrozmieńców (niewymieniony z nazwiska) szczerze oświadczył: „Umieranie za coś, co jest do dupy, nie jest mądre. Najlepiej to byłoby spakować ten cały nasz wymiar sprawiedliwości i go zakopać trzy metry pod ziemią, aby dostać 36 mld euro z Unii Europejskiej”. Niewątpliwie tzw. dobrej zmianie pali się grunt pod nogami. Pan Glapiński wypuszcza bajdy o zmniejszającej się inflacji, zapewne zleca drukowanie pieniędzy, wyborców mami się obniżaniem cen przez manipulację podatkiem VAT (jeszcze raz przypominam powiedzenie Tocqueville’a: „Demokracja kończy się wtedy, kiedy rząd zauważy, że może przekupić ludzi za ich własne pieniądze”), a po dwóch dniach umiarkowanych opadów śniegu tu i ówdzie nie działają sieci komórkowe i programy telewizyjne, wiele dróg jest nieprzejezdnych, a pociągi notują znaczne opóźnienia.

W 1979 r. Stefan Kisielewski napisał, że do zniszczenia PRL nie trzeba wojny, wystarczą dwa tygodnie mrozu – 44 lata później jest podobnie. To sprawia, że pieniądze z KPO są zbawienne dla ratowania infrastruktury społecznej Polski. A co czyni tzw. dobra zmiana? Pan Legutko, profesor filozofii i eurodeputowany (kreowany na myśliciela Europy), powiada: „Priorytetem instytucji europejskich (...) jest obalenie polskiego rządu, a w każdym razie doprowadzenie do przegranej w wyborach”.

Jednym z tzw. kamieni milowych, tj. warunków otrzymania pieniędzy z UE przez Polskę, jest doprowadzenie sądownictwa do przyzwoitego poziomu europejskiego. Rozmaite harce dobrozmieńców wokół projektu ustawy o Sądzie Najwyższym nie świadczą o chęci reformy tego, co jest, ale raczej o próbie wyprowadzenia instytucji europejskich w pole, aby było, jak było albo jeszcze lepiej, o czym świadczy np. rekomendacja Krajowej Rady Sądownictwa dla p. Dziergawki (kandydatki do Izby Karnej Sądu Najwyższego) m.in. na podstawie przedstawienia przez zainteresowaną zaświadczenia od biskupa, że jest praktykującą katoliczką.

Trudno oczekiwać, aby taki tryb rekomendowania przekonał KE, że Polska spełnia wspomniane „kamienie milowe”. Wprawdzie rzadko zgadzam się z dobrozmieńcami, ale podzielam ich diagnozę jakości polskiego wymiaru sprawiedliwości, może nie całego, ale niektórych jego ogniw. Niemniej uważam, że nie należy tego sektora zakopywać głęboko pod ziemią, ale przeprowadzić jego sanację, chociaż nie przez zjednoczone siły tzw. dobrej zmiany, których osiągnięciem jest mgr Przyłębska (dokonuje wykładni przepisów konstytucyjnych w swojej sprawie), p. Święczkowski (ponoć autoryzował wniosek o inwigilację jednego z senatorów), p. Pawłowicz (prowadzi internetowe kampanie polityczne), p. Piotrowicz (wykonujący polecenia płynące z ul. Nowogrodzkiej równie gorliwie, jak niegdyś to czynił ze wskazówkami KC PZPR) czy p. Manowska („apolitycznie” kwestionująca wybór politycznie „niesłusznych” ławników SN).

Czytaj też: KPO. Kto kogo przechytrzy? PiS gra z opozycją w pokera

Kwiatek Dudy do kożucha

Pora zająć się kilkoma kalamburami logiczno-retorycznymi wyprodukowanymi przez dobrozmieńców. Zacząć trzeba od samej góry, czyli od Jego Ekscelencji. Powiadomił on ludzkość, że „Europa potrzebuje rządzonej przez prawicę Polski, by mogła skutecznie przeciwdziałać dominującym w europejskiej polityce – miejmy nadzieję, że do czasu – siłom lewicowo-liberalnym”. To prawie jak słowa patriarchy moskiewskiego Cyryla: „Rosja jest realną alternatywą dla absolutnie ślepego zaułka rozwoju cywilizacji zachodniej”.

Obie wypowiedzi mogą być połączone refleksją p. Krasnodębskiego, też profesora i jeszcze jednego kandydata na myśliciela Europy, że „zagrożenie dla naszej suwerenności ze strony Zachodu jest większe niż ze strony Wschodu. (...) Putin nas nie dzieli, tylko łączy. Natomiast UE posługuje się innymi środkami. Raczej zachętami, pieniędzmi, siłą miękką, na pewno atrakcyjnością”.

W tym kontekście przypomnę wyskok p. Dudy o UE jako wyimaginowanej wspólnocie, co sprawia, że domaganie się funduszy od produktu imaginacji jest dość zabawne. Pan Duda dołożył kolejny kwiatek do swego politycznego kożucha, mianowicie zagrzmiał w sprawie korupcji w Parlamencie Europejskim. Oto jego słowa: „To nie instytucje europejskie wykryły te przestępstwa, tylko prokuratura belgijska, współdziałając z francuską, wykryły ten proceder przestępczy. (...) Powinni z tego wyciągnąć wnioski. Zamiast pouczać innych, może zaczęliby zajmować się praworządnością we własnym łonie”.

Otóż p. Duda chyba nie rozumie, że (a) prokuratury belgijska i francuska są instytucjami europejskimi; (b) jeśli uważa, że instytucje europejskie to wyłącznie te, które są wspólnotowe, powinien wiedzieć, że takowe nie są powołane do ścigania przestępstw. Warto też zauważyć, że PE wszczął śledztwo w przedmiotowej sprawie. Podstawowy kalambur logiczno-retoryczny p. Dudy polega na tym, że pomylił praworządność, tj. rządzenie przy pomocy prawa, z przestrzeganiem prawa przez obywateli. To oczywiście bardzo smutne i naganne, że korupcja ma miejsce w PE, ale sprawą praworządności jest właściwa reakcja stosownych władz na to zjawisko. Być może p. Duda został zwiedziony dobrozmiennymi praktykami stosowania prawa, np. w sprawie odpowiedzialności za wybory kopertowe.

W Kancelarii Prezydenta pracuje p. Sałek. W jednej audycji zabłysnął stwierdzeniem, że projekt ustawy o Sądzie Najwyższym jest rządowy. Gdy prowadzący zwrócił mu uwagę, że to projekt poselski, p. Sałek radośnie oświadczył, że tak, ale gospodarzem jest rząd. I wyszło na to, po co są projekty poselskie – mianowicie po to, aby rząd nie musiał konsultować swych gospodarskich pomysłów. W latach 70. pojawił się w Polskim Radiu cykl audycji, w których główną postacią był p. Sułek. Niejaka p. Eliza zapałała do niego wielkim uczuciem i prawiła: „Kocham pana, panie Sułku”, ten zaś ostro odpowiadał: „Ciecho!”. Może by tak ktoś stworzył cykl „Kocham, pana panie Sałku”? Wielbicielkami mogłyby być p. Lichocka i p. Holecka. Pan Sałek na pewno będzie powolniejszy adoracjom niż p. Sułek i raczej powie: „Głośno” niż „Ciecho!”.

Czytaj też: Krasnodębski i Legutko. Rycerze krucjaty, mędrcy Kaczyńskiego

Panowie Morawieccy

Na p. Morawieckim jako producencie kalamburów logiczno-retorycznych można polegać jak na Zawiszy. Jeden z podstawowych błędów we wnioskowaniu o faktach historycznych polega na niewidzeniu różnicy pomiędzy tym, co propter post (z powodu tego, co wcześniej), a post hoc (po tym, co wcześniej). Nawet jeśli zgodzimy się, że historia Polski jest organicznie związana z wolnością i demokracją, to z tego nie wynika, że nie ma potrzeby nadganiania Europy pod takim lub innym względem czy też że Polacy nie mają być szkoleni w demokracji i praworządności.

Oto przykład, może drobny z perspektywy globalnej, ale dla mnie interesujący z punktu widzenia standardów akademickich. Prasa podała, że „premier Mateusz Morawiecki przyznał 80 mln zł w skarbowych bonach wartościowych na rozpoczęcie prac projektowo-budowlanych związanych z realizacją zadania inwestycyjnego Budowa Centrum Badań Fizycznych i Chemicznych Uniwersytetu Wrocławskiego im. Kornela Morawieckiego”. Tradycja uznaje nadawanie imion instytucjom akademickim, o ile patron osiągnął znaczące sukcesy naukowe w danej dziedzinie. Fakt, p. Kornel Morawiecki ukończył fizykę na UWr, pracował tam przez jakiś czas, potem na Politechnice Wrocławskiej, ale nie odznaczył się jakimiś nawet średnimi osiągnięciami badawczymi. Nie zasłużył się niczym szczególnym dla Centrum, które ma być jego imienia. Jego działalność polityczna może ewentualnie usprawiedliwić nazwanie ulicy (placu, skweru itd.) jego imieniem, ale nie placówki naukowej.

Natomiast to, że bezpośredni potomek p. K. Morawieckiego, wykorzystując swą funkcję w rządzie, przeznacza spore publiczne pieniądze (i to w momencie ich niedoboru) na uczczenie swego ojca, jest rzeczą wręcz nieprzyzwoitą. Być może powiedzenie pp. Morawieckich: „nas nie interesuje prawo, nas interesuje sprawiedliwość”, uzasadnia rzeczony sponsoring, ale na pewno nie ma to nic wspólnego ani z demokracją, ani z praworządnością, o ile nie przyjmiemy, że chodzi o „prawdziwą demokrację” i „prawdziwą praworządność”. Panowie Morawieccy zaznaczyli się na obu polach, senior głosowaniem na dwie ręce w Sejmie, a junior zrozumieniem dla mgr Przyłębskiej za wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie jawności mienia współmałżonków osób piastujących wysokie funkcje publiczne. Niewykluczone, że jest to powód przekonania Handlarza Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym, że kadencja Towarzyskiego Odkrycia Prezesa the Best jeszcze się nie zakończyła.

Tusk równa się Scholz

PiS ma nowego rzecznika, mianowicie p. Rafała Bochenka. Zabłysnął powiedzeniem o wymuszaniu przez dialog. Nie znalazłem, czego dotyczyła ta błyskotliwa uwaga, ale przypuszczam, że chciał powiedzieć: „Myśmy apelowali o dialog z KE w sprawie praworządności, oni przystali na to, ale w sumie wymusili od nas ustępstwa. Dialogiczne wymuszenie polegało na tym, że najpierw zgodziliśmy się na kamienie milowe, a potem oni na nas to wymusili. W konsekwencji zgodziliśmy się na to, na co się nie zgodziliśmy, a nie zgodziliśmy się na to, na co się zgodziliśmy, wymuszona zgoda nie jest zgodą. Mamy więc sprzeczność, a ponieważ ze sprzeczności wszystko wynika, więc nie zmienimy regulaminu Sejmu przez wykreślenie z niego tzw. szybkiej ścieżki legislacyjnej, chociaż jest to jeden z kamieni milowych”.

Może przypisuję p. Bochenkowi zbyt subtelne wykorzystanie logiki, ale kalambur logiczno-retoryczny polegający na wyprowadzaniu dowolnych wniosków z dowolnych przesłanek jest typowym zabiegiem argumentacyjnym stosowanym przez propagandystów tzw. dobrej zmiany. Parafrazując przykład Bertranda Russella: załóżmy, że 5 = 4. Odejmijmy 3 po obu stronach tej równości. Otrzymujemy, że 2 = 1. Skoro tak, to jeśli Donald Tusk i Olaf Scholz są dwiema osobami, to są jedną osobą. Co było do okazania i uzasadnia pogląd (patrz wyżej), że Zachód nam bardziej zagraża niż Wschód.

Czytaj też: Ma dwie patronki, z Szydło mu po drodze. Nowy rzecznik PiS

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną