Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Kodeks wyborczy last minute, czyli wybory na miarę PiS

. . Anna S. Kowalska / Polityka
PiS z poparciem Kukiz’15 przyjął kodeks wyborczy. Zorganizowane według niego wybory będą nieuczciwe, choć zgodne z prawem. Tyle zostało z praworządności po siedmiu latach rządów PiS.

Na drugie czytanie ustawy zmieniającej prawo wyborcze PiS przyszedł z poprawkami (było ich 21). Jak to w tej partii bywa, zachował je w tajemnicy – posłanka Barbara Bartuś nie chciała podczas drugiego czytania zdradzić nawet ogólnie, czego dotyczą. Tradycyjnie członkowie sejmowej komisji nadzwyczajnej ds. zmian w kodyfikacjach dostali je niedługo przed posiedzeniem. Minister Janusz Cieszyński (ten od zakupu respiratorów w czasie pandemii), który będzie ważną postacią przy organizacji wyborów jako zajmujący się sprawami cyfryzacji, na pytanie, co na kolejne poprawki powie rząd, odpowiadał krótko: „przyjąć” (jeśli była to poprawka PiS) lub „odrzucić”(jeśli była nie z obozu władzy). Biuro Legislacyjne nie komplikowało sprawy uwagami, wszystko poszło sprawnie. Podobnie z głosowaniem na sali plenarnej. I tak oto PiS uszył sobie wybory niczym garnitur na miarę.

Czytaj też: PiS zmienia kodeks wyborczy w oderwaniu od realnych problemów

Jak dowieźć elektorat PiS

Zmiany kodeksu wyborczego reklamowano jako „profrekwencyjne” i protransparentne. I tak, przyjęte zmiany zachęcają do udziału w wyborach potencjalny elektorat PiS (dodatkowe lokale wyborcze w miejscowościach „kościelnych” – jak je określił prezes PiS czy obowiązek dowożenia wyborców) i utrudniają udział w wyborach Polakom za granicą (nie zachowano wprowadzonej w pandemii możliwości głosowania korespondencyjnego). Opozycja też zgłosiła profrekwencyjne poprawki: głosowanie korespondencyjne, za pośrednictwem internetu, przywrócenie prawa do głosowania za okazaniem paszportu (ważne dla głosujących mieszkających za granicą, którzy w czasie wyborów będą w Polsce). Ale te nie przysporzyłyby PiS wyborców, albo wręcz przysporzyłyby ich opozycji. Tak daleko profrekfencyjny zapał partii Jarosława Kaczyńskiego nie sięga.

Zmiany mające wprowadzać większą transparentność sprowadzają się do dwóch rozwiązań: możliwości nagrywania przebiegu głosowania przez mężów zaufania i obserwatorów oraz obowiązku wspólnego sprawdzania każdego głosu przez wszystkich członków komisji jednocześnie. Róża Rzeplińska, prezeska Stowarzysznia 62 (prowadzi serwis MaszPrawoWiedzieć.pl), która przyglądała się pracom sejmowej komisji, poprawki te uważa za wprowadzone z myślą o wywróceniu wyborów w razie, gdyby poszły nie po myśli autorów projektu. Liczenie i klasyfikowanie wspólnie każdego pojedynczego głosu obliczone jest na prowokowanie kłótni. Poza tym komisje w małych miejscowościach, gdzie jest niewiele do liczenia, a ludzie głosują na PiS, szybko się z tym uporają, więc przez pierwsze godziny po wyborach rządzący będą faworytem. Wyniki z wielkich miast przyjdą na końcu, prawdopodobnie po kilku dniach i, jeśli odwrócą wynik wyborczy, spowodować mogą oskarżenia czy nawet zamieszki zwolenników PiS, którzy uznają to za dowód fałszerstwa.

Pomysł z nagrywaniem – np. telefonami komórkowymi – przebiegu głosowania przez mężów zaufania i obserwatorów także grozi prowokowaniem zamieszania i tworzeniem atmosfery zagrożenia oszustwem. Nagrywający wprawdzie mają zakaz ich udostępniania komukolwiek (oprócz ministra Cieszyńskiego, który ma je przechowywać na wypadek protestów wyborczych), ale nie przewidziano sankcji za złamanie tego zakazu: „Pytałam min. Cieszyńskiego, jak zamierza udaremnić wrzucanie tych nagrań do sieci? I czy zdaje sobie sprawę, że te nagrania znajdą się np. na chińskich serwerach, jeśli ktoś zamieści je na TikToku, albo rosyjskich. Odpowiedział mi: „Chyba Pani nie ufa sprawności polskich służb.” No, nie wierzę, bo zgłoszenia gróźb karalnych, jakie otrzymują SMS-em czy mailem posłowie kończą się niczym, a policja i prokuratura tłumaczą, że dane sprawców są na amerykańskich serwerach, do których polskie służby nie mają dostępu – mówi Róża Rzeplińska.

Do tego nagrywający ma obowiązek skasować to nagranie ze swoich urządzeń i nośników, a więc materiał zostanie w rękach władzy, a mąż zaufania czy obserwator nie będzie go mógł wykorzystać przed sądem rozpatrującym protesty wyborcze.

Tak więc „protransparentne” poprawki mogą służyć – w razie potrzeby – jako narzędzie do zanegowania wyniku wyborczego i wywołania buntu. Próbkę mieliśmy w 2014 r.: okupację siedziby PKW pod hasłem, że wybory samorządowe zostały sfałszowane. Uczestnicy tej akcji stworzyli potem Stowarzyszenie Ruch Kontroli Wyborów, za obecnej władzy dopieszczane dotacjami („Gazeta Wyborcza” podała, że dostało blisko milion złotych w ramach grantu na projekt ,,Rozwój mediów lokalnych RKW” i publikował w tych mediach treści antyszczepionkowe.) Przedstawiciel stowarzyszenia był na komisji, a na koniec dziękował władzy za nowe prawo. Pochwalał też usunięcie z komisji wyborczych sędziów i zastąpienie ich „osobami z wykształceniem prawniczym”. Nic dziwnego: jest spora szansa, że sędzia będzie apolityczny, i znacznie mniejsza, że będzie taką „osoba z wykształceniem prawniczym”.

Czytaj też: PiS chce poprawić frekwencję, ale wśród swoich

Legalne podważanie zaufania

Ale to nie oszustwa wyborcze, tylko podważenie zaufania do uczciwości wyborów jest największym zagrożeniem. PiS stworzył nowym prawem idealne warunki do manipulowania tym zaufaniem. Społeczeństwo, którego 30 procent po trzynastu latach od katastrofy smoleńskiej wierzy w zamach – uwierzy i w fałszerstwo, mimo przeźroczystych urn, kamer i wspólnego liczenia każdego głosu.

Jest jeszcze trzeci obszar zmian: polityczna kontrola nad wyborami. Komisarzami wyborczymi są ludzie wskazani przez szefa MSWiA Mariusza Kamińskiego i zaakceptowani przez wybieraną niemal w całości przez władzę polityczną Krajową Komisję Wyborczą. Komisarze wyznaczają granice okręgów wyborczych, a skargę na nie do sądu administracyjnego trzeba będzie kierować… za pośrednictwem tych komisarzy. Dzięki temu sprawa się przewlecze i może odbędą się wybory.

Sędziów w roli członków komisji wyborczych zastąpią wspomniane osoby „o wykształceniu prawniczym”. Do tego tworzy się Centralny Rejestr Wyborców i obowiązek rejestracji mężów zaufania i obserwatorów społecznych. Do tego rejestru będzie miała zdalny dostęp władza, minister Cieszyński, wójtowie, Państwowa Komisja Wyborcza i komisarze wyborczy, szef MSZ i konsulowie (sprawdzają uprawnienia wyborcze Polaków zamieszkałych za granicą).

Minister Cieszyński – jak już wspomniałam – będzie dysponował nagraniami z lokali wyborczych. A także listą z danymi mężów zaufania i obserwatorów społecznych z adnotacją, kto ich rekomendował (jaka partia czy organizacja), co może naruszać ich poczucie bezpieczeństwa. Pod naciskiem Obserwatorium Wyborczego, zrzeszającego ponad 40 organizacji prodemokratycznych, zrezygnowano z pomysłu, by minister Kamiński wyznaczał, które organizacje mają prawo do delegowania obserwatorów społecznych.

Ustawa teraz idzie do Senatu, który zapewne wniesie poprawki. A te – zapewne – PiS odrzuci.

Opozycja chciała odrzucenia projektu i zaniechania prac nad nim, ale PiS wygląda na zdeterminowanego. Tym bardziej, że żaden z unijnych kamieni milowych nie wyrażał jakichkolwiek oczekiwań co do zmiany prawa wyborczego. Będziemy więc mieli uchwalone lege artis przepisy, które mają zrobić z kodeksu wyborczego machinę wyborczą PiS. A PKW i Izba Kontroli Nadzwyczajnej SN, badając protesty wyborcze, będą pilnować, by rzeczywistość była zgodna z tym prawem. I to legalnie.

Czytaj też: Jak PiS zdobywa przychylność wyborców i ile to kosztuje

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną