Ustawa o zatrudnieniu cudzoziemców, nad którą rząd pracował od września zeszłego roku, utknęła w legislacji – alarmują przedsiębiorcy. Nowelizacja, która przeszła przez sito społecznych i politycznych konsultacji, od końca stycznia nie jest dalej procedowana. Wygląda na to, że rząd przestraszył się samego siebie. I pomysł, żeby znacznie szerzej otworzyć rynek pracy dla cudzoziemców, przestał już być aktualny.
A chodziło o to, żeby znowelizowana ustawa m.in. zlikwidowała test rynku pracy, czyli obowiązek analizy, czy na miejsce cudzoziemca jest jakiś Polak chętny do pracy. Trwająca nawet miesiąc procedura najczęściej sprowadzała się do formalności, bo w Polsce już od kilku lat brakuje chętnych do pracy w zawodach niskopłatnych. Kolejną zmianą miała być cyfryzacja obrotu dokumentów. Co z jednej strony miało usprawnić procedury. A z drugiej urealnić statystykę i stan wiedzy o rynku pracy. W zeszłym roku do prac sezonowych w rolnictwie zgłoszono 25 tys. zatrudnionych z zagranicy. W 2021 r. było ich 125 tys. – To żadna zagadka. Wobec ogromnego napływu uchodźców z Ukrainy wiele osób nie zgłaszało, że podjęło prace w rolnictwie – tłumaczy dr Janusz Andziak, prezes Stowarzyszenia Producentów Truskawki. W efekcie statystyka zaczęła ocierać się o fikcję.
Zaproponowana przez rząd ustawa była również wstępem do sięgania po pracowników z coraz dalszych części świata. Do pracy w rolnictwie i przetwórstwie z roku na rok jest coraz mniej chętnych. – W zeszłym roku część sadowników nie zebrała jabłek z drzew. Za kilogram jabłka przemysłowego płacono nam od 60 do 80 gr. To jest cena sprzed 10 lat. W międzyczasie wszystko podrożało, tylko nie nasze jabłka – dodaje Andziak, który oprócz uprawy truskawek jest również sadownikiem.