Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Borsuk się budzi. Wielkie zamówienie dla armii, z którym mogą być kłopoty

Huta Stalowa Wola. Podpisanie umowy na dostawy bojowego wozu piechoty Borsuk, 28 lutego 2023 r. Huta Stalowa Wola. Podpisanie umowy na dostawy bojowego wozu piechoty Borsuk, 28 lutego 2023 r. Piotr Piwowarski / Forum
Nowy bojowy wóz piechoty może być największym projektem polskiej zbrojeniówki. Tylko właśnie skala tego wyzwania może mu najbardziej zaszkodzić.

Polska zbrojeniówka ma nowe ukochane zwierzę. Jak każe nazewnicza tradycja, znowu z rodziny łasicowatych. Po udomowionym 20 lat temu na Śląsku fińskim Rosomaku, czyli uzbrojonym transporterze opancerzonym na kołach, na scenę wjeżdża na pełnej prędkości Borsuk, tym razem na gąsienicach i już z całkowicie polskimi genami. Niemal dekada prac projektowych, konstrukcyjnych i testowych (notabene ciekawe, jak rządowy przekaz wygumkuje fakt, iż dzisiejszy sukces jest owocem decyzji poprzedników, w tym najbardziej krytykowanego przez PiS generała rezerwy) przechodzi w etap zamówienia. Ale historia jest w tym momencie mniej istotna niż przyszłość.

MON przyzwyczaił nas już, że coraz bardziej lubi wielkie liczby, zwłaszcza jeśli chodzi o sprzęt dla wojsk lądowych. W ostatnich dwóch latach resort zamówił lub ogłosił chęć zakupu 366 abramsów w dwóch odmianach, 500 HIMARS-ów (i 288 zbliżonych wyrzutni z Korei), ponad 700 polskich i koreańskich haubic samobieżnych i tysiąc koreańskich czołgów. Umowa ramowa, podpisana przez Mariusza Błaszczaka w Stalowej Woli, podkarpackim mateczniku Borsuka, przewiduje otwarcie puli zamówień na 1,4 tys. borsuków.

Czytaj też: Poligon Ukraina. Ta wojna pokazuje, jaka będzie kolejna. Dziewięć lekcji

Borsuk, największe osiągnięcie polskiego przemysłu

Borsuk to nowy pływający bojowy wóz piechoty. Sprzęt mający co do zasady nie tylko dowozić żołnierzy (mieści ich sześciu) w pobliże pola walki – nawet przez wodę – ale także wspierać własnym uzbrojeniem, rozpoznaniem i łącznością. Dziś rolę tę w Wojsku Polskim odgrywają wiekowe (mające na karku 50 lat) bojowe wozy piechoty BWP-1. Ta swego czasu przełomowa konstrukcja miała zapewnić Armii Czerwonej szybkość manewru w ataku na Zachód, przez północnoniemieckie pojezierza, kanały i duńskie zatoczki. „Bewup” jest niski, lekki i szybki, ale również bardzo wrażliwy na ostrzał, bo praktycznie pozbawiony opancerzenia i – jak na dzisiejsze czasy – tak samo kiepsko uzbrojony. Prób modernizacji w Polsce było kilka, ale żadna nie zakończyła się większym zamówieniem, przebudowano tylko kilkadziesiąt pojazdów rozpoznawczych.

Tymczasem nie tylko postęp technologiczny i upływ czasu, ale i zmiana kierunku zagrożeń militarnych oznaczają konieczność wymiany podstawowego narzędzia walki polskiego „zmechu”. Namyślanie się trwało za długo, co można odnieść do niemal wszystkich dużych projektów zbrojeniowych. Podejść koncepcyjnych było kilka. Ostateczna decyzja, by nie kupować gotowego rozwiązania z zagranicy, a opracować nowy wóz w kraju, zapadła blisko dekadę temu. Wybór taki zapadł w MON po części dlatego, że już wówczas na Zachodzie trudno było o konstrukcje nowoczesne, dobrze opancerzone, jednocześnie pływające, a od tego wymogu armia odstąpić nie chciała. Mimo tej komplikacji, ograniczającej masę pancerza i uzbrojenia, jaką może unieść określonej objętości pojazd, polscy inżynierowie wykazali się determinacją, pomysłowością i wysokim tempem pracy. Od zlecenia projektu do pokazania prototypu upłynęło pięć lat, do umowy mniej niż dziesięć. Może nie jest to rekord świata, ale na pewno rekord Polski. Zwłaszcza że było to przedsięwzięcie pionierskie, wcześniej nierealizowane.

Dlatego Borsuk uznawany jest za największe osiągnięcie przemysłu obronnego w III RP. Nie oznacza to, że nie ma zagranicznych komponentów, jak amerykańska armata, niemiecki silnik, izraelskie pociski. Ale zamysł, koncepcja, projekt, konstrukcja i absolutna większość części jest krajowa. Pojazd to nie wszystko. Na borsuku zamontowana jest wieża integrująca przyrządy obserwacyjno-celownicze z uzbrojeniem: działkiem kalibru 30 mm i wyrzutnią pocisków przeciwpancernych. I to też polski wyrób, powstały w ramach bliźniaczego programu rozwojowego. Wieża, zwana ZSSW-30, zapewni „drapieżnym nosicielom” (oprócz borsuków trafi na rosomaki) zarówno pazur, jak i bystre oko, a także zdolność cichej, cyfrowej, szyfrowanej komunikacji z innymi pojazdami.

Budowa systemu wokół sieci zarządzania polem walki jest nawet istotniejszym przełomem niż nowa platforma. Możliwości adaptacji, rozbudowy i modernizacji tak zaprojektowanego kompleksu wystarczą zapewne na resztę XXI w. Już teraz wiadomo, że poza tysiącem uzbrojonych wozów w wersji bojowej wojsko zamówi kilkaset wersji specjalistycznych – od rozpoznawczych przez inżynieryjne po pojazdy ewakuacji medycznej (z reguły znacznie zmienione). Wydaje się niemal pewne, że za jakiś czas zobaczymy borsuki w wersji bezzałogowej lub współpracujące z bezzałogowcami (tymi lądowymi). To, że z samego pojazdu będą kiedyś startować bezzałogowce latające, zwiększające jego zasięg widzenia i pozwalające na dodatkowe uderzenia, też wydaje się oczywistością. Zresztą i bez tego na pulpicie operatora uzbrojenia i dowódcy mają pojawiać się dane zebrane z kosmosu, powietrza, ziemi i wnętrza ugrupowania bojowego – na tym polega sieciocentryczność, do której Borsuk wytycza „zmechowi” drogę.

Czytaj też: Putin przyłapał NATO w momencie leniwego wybudzania się

Zanim żołnierze pojadą borsukiem na poligon…

Ta ewolucja, będąca w istocie rewolucją, zajmie jednak nie mniej niż dekadę. Nawet jeśli zbrojeniówce uda się osiągnąć zapowiadaną liczbę dwóch batalionów rocznie – czyli 116 borsuków – to wyprodukowanie 1,4 tys. nowych pojazdów zajmie ponad 12 lat. Takiego potencjału produkcyjnego na dziś nie ma, więc zanim zostanie zbudowany, też miną lata. Fabryka gorączkowo stara się dostarczyć wojsku w tym roku cztery egzemplarze do rozszerzonych testów i wprowadzenia ewentualnych modyfikacji. Pora się więc pogodzić z wizją 15–20 lat produkcji borsuków, co oczywiście jest perspektywą długotrwałego eldorado dla zaangażowanych spółek, ale studzi nadzieje na szybki generacyjny przeskok zmechanizowanej piechoty. Musiałby się dokonać inwestycyjny i technologiczny cud, żeby taką liczbę skomplikowanych konstrukcji – wraz z jeszcze bardziej skomplikowanymi systemami uzbrojenia – wyprodukować szybciej.

Jedną z przeszkód jest oczywiście to, że państwowy potentat zbrojeniowy, czyli Polska Grupa Zbrojeniowa, to konglomerat niezależnych spółek, a nie jednolita firma, w której dałoby się łatwiej przestawić zwrotnicę na kierunek Borsuka. Innym faktem jest to, że kluczowych kierunków jest w tej chwili tak dużo – czołgi, haubice, wyrzutnie rakiet, pociski rakietowe, amunicja – że niejeden światowy gigant miałby problem, by zaspokoić polskie potrzeby. Przemysł nie został odpowiednio wcześnie przygotowany do skali obecnych zadań i nic dziwnego, że potrzebuje doinwestowania, a także nowych rąk do pracy. Z pieniędzmi jest relatywnie łatwiej, dwa tygodnie temu premier Mateusz Morawiecki obiecał 2 mld zł dla Huty Stalowa Wola i związanego z nią Autosana. Ale uruchomienie produkcji Borsuka na pełną skalę będzie wymagać wpompowania kolejnych miliardów w kilka innych zakładów. O kosztach całego zamówienia trudno dokładnie mówić – MON szacuje je na kilkadziesiąt miliardów. Borsuk może przyćmić największy do tej pory kontrakt w PGZ – na system obrony powietrznej Narew, którego wartość zresztą też nie została jeszcze określona.

Zwłaszcza że na Borsuku ma się nie skończyć. HSW dostała właśnie zlecenie na opracowanie jeszcze jednego, cięższego wozu bojowego. Temat niepływającego, pozbawionego pewnych ograniczeń masy pojazdu bojowego wracał w ostatnich latach, gdy Polska postawiła na odbudowę ciężkich formacji pancernych. Walka na pierwszej linii starcia u boku 70-tonowych abramsów, którym nie są straszne rosyjskie czołgi, wymaga jednak odpowiednio dopancerzonych, a zatem cięższych wozów piechoty zmechanizowanej. Kiedy MON zwrócił się po masowe zakupy do Korei Południowej, w Polsce pojawił się na testach koreański pojazd Redback. Rozważane były też koncepcje pozyskania typowego wsparcia abramsów, czyli amerykańskich bradleyów. Ale ostatecznie MON zaskoczył obserwatorów, zlecając pracę rozwojową na konstrukcję od podstaw. Kluczowe komponenty są gotowe – mają to być koreańskie podwozie gąsienicowe stosowane w armatohaubicach Krab i K9 oraz polska wieża automatyczna ZSSW-30. Połączenie wcale nie musi być proste i nie ma dziś gwarancji, że się uda. Jeśli tak, Huta Stalowa Wola dołączy do światowych liderów w zakresie pojazdów opancerzonych, mając w ofercie pełną ich paletę. Znowu jednak na horyzoncie pojawi się wyzwanie produkcyjne i termin oczekiwania. Pierwsze abramsy mają być w Polsce jeszcze w tym roku, wszystkie 366 w perspektywie kilku lat. Nie ma siły, by do tego czasu z linii zjechały ciężkie bewupy. Chyba że zdarzy się kolejny cud. Huta zapewnia, że koncepcję pokaże jeszcze w tym roku.

Czytaj też: Rosja szykuje się do większej wojny. Świat się tego nie spodziewa

Wóz albo przewóz

Jeśli siły nadprzyrodzone nie zadziałają i polski przemysł okaże się niezdolny do uruchomienia produkcji w wymaganej skali i tempie, wielkie zapowiedzi mogą skończyć się zamówieniem alternatywnych pojazdów gdzieś za granicą. Polskie zbrojenia przeżyły już za wiele zwrotów akcji, by taki negatywny scenariusz móc wykluczyć. Z drugiej strony polska branża obronna ma świadomość historycznego momentu, a nawet braku alternatywy – jeśli teraz nie „załapie się” na rekordowe finansowanie zbrojeń, może już nigdy nie stanąć na nogi jako samodzielny i liczący się gracz w europejskim i światowym biznesie. Chwila jest szczególna również dlatego, że Polską i jej zbrojeniami interesują się dziś wszyscy na świecie, a Borsuk – oraz jego jeszcze nienarodzony cięższy kuzyn – mają przez jakiś czas gwarantowaną darmową reklamę. Ale na padające dziś olbrzymie liczby – bo precyzyjnego określania terminów ani kosztów nikt nawet nie ryzykuje – warto patrzeć z dystansem i świadomością ogromu wyzwań.

Warto też dostrzec, że nowe wozy bojowe staną się orężem politycznym. Mariusz Błaszczak, mając świadomość rosnącej własnej popularności i niemal powszechnego poparcia dla jego polityki zbrojeniowej, zapowiedział kampanię „informacyjną” o obronnych dokonaniach PiS z ostatnich ośmiu lat. MON tradycyjnie już wypuścił klip i rozesłał maila z listą dokonanych zakupów. Być może zaraz liczby i nowy sprzęt zobaczymy na wykupionych przez rząd plakatach i w spotach (to, że kontynuowana będzie moda na „pikniki” i „treningi” z wojskiem, jest pewne). Wszystko po to, by przekonać Polaków, iż w obliczu wojennego zagrożenia najbezpieczniejszą opcją jest pozostawienie u władzy obecnie rządzących, albo wystraszyć, że gdy wybiorą opozycję, zerwie ona zamówienia gwarantujące krajowi wzmocnienie militarne i „będzie likwidować jednostki wojskowe”. Zanim więc do borsuków wsiądą żołnierze i pojadą nimi na poligony, politycy PiS pojadą na nich do wyborów.

Michał i Jacek Fiszerowie: Pierwszy rok, co nas zaskoczyło? Wiele. Na plus i na minus

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną