Obie partie zapewniają, że na pewno się dogadają i umowa koalicyjna o wspólnym starcie w wyborach wcześniej czy później zostanie podpisana. Hołownia nawet już zapowiedział, że jej treść będzie upubliczniona, chociaż właściwym adresatem dokumentu jest Państwowa Komisja Wyborcza i ma on charakter głównie techniczny. Przesadna transparentność zapewne ma pomóc skruszyć silną nieufność wobec projektu w elektoratach Polski 2050 i PSL.
O samych rozmowach wiadomo niewiele. Prowadzone są w dyskrecji. W jakiejś mierze to skutek ograniczonego zaufania we wzajemnych relacjach obu formacji, a dochodzi do tego jeszcze obopólna nieufność wobec całego otoczenia polityczno-medialnego. Można wręcz mówić o syndromie oblężonej twierdzy, szczególnie na zapleczu Hołowni. W ostatnim czasie przyczyniła się do tego „Gazeta Wyborcza”, która tuż przed świętami Wielkanocy doniosła, że po odejściu ludowców od stołu negocjacje zostały zawieszone. Zdaniem dziennika przyczyną miał być kuriozalny warunek pozostawiony przez ludzi Hołowni, że Polska 2050 ma obsadzić pierwsze miejsca na wspólnych listach we wszystkich 41 okręgach. Obie strony żywiołowo jednak temu zaprzeczały, po cichu sugerując, iż źródłem dezinformacji musiała być Platforma Obywatelska, od dawna grająca na zantagonizowanie partnerów i wywrócenie rozmów.
Trudno ustalić, jak było naprawdę. Na sejmowym korytarzu podśmiewano się, że Hołownia skłonny był wspaniałomyślnie oddać dwie jedynki: prezesowi PSL Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi oraz wicemarszałkowi Sejmu Piotrowi Zgorzelskiemu. Ale być może to jedynie przejaw ironii, bez pokrycia w faktach. Nie najgorzej wszakże odzwierciedlający ogólną otoczkę: nikt nic nie wie, nikt nikomu nie ufa, nie wiadomo, komu wierzyć.
Dryblingiem wprost do PSL
Pierwszoplanowym problemem pozostaje oczywiście nieufność wyborców obu formacji.