O postawie naszej władzy w sprawie unijnej polityki imigracyjnej pisze w „Plusie Minusie” Kataryna: „jeśli nawet wokół sprawy tak kontrowersyjnej i trudnej dla większości państw naszego regionu nie umieliśmy zbudować żadnego sensownego sojuszu, to nasza pozycja w Europie jest naprawdę słaba, a my nie mamy żadnej realnej zdolności koalicyjnej nawet z tymi sąsiadami, których jeszcze nie uznaliśmy za naszych wrogów. (…) Przyzwyczaiłam się już do tego, że obecna władza po prostu rozmawiać nie potrafi i nie ma w zwyczaju, ale nie kupuję narracji, że jest to dowód naszej mocnej pozycji, bo jest dokładnie odwrotnie. Nie liczą się z nami i nie liczą na nas nawet ci, z którymi mamy zbieżne interesy”. Dumni i uprzedzeni.
Politolog z UW Bartłomiej Biskup ocenia wejście prezesa PiS do rządu („Rzeczpospolita”): „To jest ruch wewnętrzny, adresowany do działaczy, członków i koalicjantów. (…) Ale dla rządu obecność Kaczyńskiego w randze wicepremiera nie ma żadnego znaczenia, bo ministrowie, których pozbawiono funkcji wicepremierowskich, zachowali swoje teki w resortach. Nie ma to też znaczenia dla ogółu wyborców, bo Jarosław Kaczyński nie cieszy się wysokim zaufaniem społecznym, zatem jako wicepremier nie będzie bardziej atrakcyjny dla wyborców niż jako prezes PiS”. Innymi słowy, znacząca zmiana bez znaczenia.
Kpiny z nowego wicepremiera nie ustają. Tomasz Jastrun („Przegląd”): „A w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów pojawił się przy rządowym stole dwugłowy premier – jak dwugłowy orzeł. Jako że ten orzeł ma oblicze Morawieckiego i prezesa, widok jest osobliwy”. Zwłaszcza że ten orzeł jedną głowę ma bardziej.
Henryk Martenka w „Angorze” szuka jednak pozytywów: „Powrót Kaczyńskiego do rządu – kadrowo, więc ekonomicznie efektowny – mógłby się okazać korzystny, gdyby w każdym ministerstwie zastosowano ten sam przelicznik jeden za czterech.