Zgubiłam ostatnio paszport, musiałam więc wybrać się do urzędu po nowy dokument. Tłumaczę sytuację urzędniczce w okienku. Nagle, zanim się zdążyłam zorientować, zaczynamy rozmawiać o tym, jak człowiek czuje się bez dokumentów, o rozstaniach, o tym, jak trudno wybaczyć, o dziewczyńskich wypadach i o tym w końcu, że kolory w garderobie mają ogromne znaczenie. Na koniec podajemy sobie ręce pod rozdzielającą nas szybą i przedstawiamy się sobie. Wydarzyło się spotkanie, które wyrwało nas z ról petentki i administratorki – porozmawiałyśmy po ludzku. Wyszłam z urzędu jak na skrzydłach – udało nam się pogadać i doradzić sobie, mimo że byłyśmy rozdzielone ladą, szklaną zaporą i ścisłymi rolami, w które zostałyśmy wpisane przez miejsce i jego funkcję.
Ta sytuacja przypomniała mi się, kiedy oglądałam debatę Donalda Trumpa i Kamali Harris – dwie twarze na ekranie, w osobnych prostokątach. Jedno mówi w powietrze i drugie podobnie – nie odpowiadają na pytania, a jedynie wykorzystują je jako okazję, żeby wygłosić swoje kwestie. Nie mogłam powstrzymać się od skojarzenia, że takie zamknięcie się w prostokątach swoich wypowiedzi to nasze automatyczne ustawienie w wielu codziennych interakcjach.
Rozdziela nas niewidzialna szyba, jak ta z urzędu, nie mamy ochoty się spotkać. Chcemy raczej zaprezentować się w swoim „okienku” – w poście na Instagramie czy Facebooku, w tweecie, esemesie, ale też na spotkaniu towarzyskim, podczas wymiany zdań na zebraniu – czekamy na swoją kolej. Cudze „okienka” interesują nas o tyle, o ile mamy szansę ustawić się ze swoją wypowiedzią obok, podebrać komuś uwagę. Ludzie zajmują swoje miejsca i pilnują z góry upatrzonych pozycji: tweety, thready, lajki, prostokąty, kwadraty, punkty widzenia.