Zapiski kampanijne. Jazda obowiązkowa Magdaleny Biejat. Zamiast uderzyć, Lewica idzie w obłość
Scenografia jak z trzeciorzędnego teleturnieju i niezapadające w pamięć przemówienie – tak mniej więcej wyglądała konwencja otwierająca oficjalną kampanię Magdaleny Biejat. Jeśli Lewica wyciągnęła wnioski z prawicowienia nastrojów społecznych, to inne, niż można by się po niej spodziewać. Zamiast skorzystać z okazji, zaatakować Rafała Trzaskowskiego i próbować konkurować z nim o tzw. progresywną część elektoratu, zamiast budować małą polaryzację z kandydatem Konfederacji, Biejat przedstawiła się jako przeciwniczka Donalda Trumpa, co zabrzmiało trochę romantycznie, ale jednak bardziej groteskowo.
Lewica łatwego zadania nie ma
Lewica udział w kampanii prezydenckiej traktuje jak przykrą konieczność; najchętniej by się z tych wyborów wypisała, bo rzecz jest kosztowna, a wynik wielkiej chluby nie przyniesie. Nie chcieli kandydować tacy politycy jak lider partii Włodzimierz Czarzasty czy ministrowie Krzysztof Gawkowski i Agnieszka-Dziemianowicz-Bąk, kalkulujący już pewnie, jakby tu za kilka miesięcy przejąć władzę nad ugrupowaniem, a w tych planach kampanijna porażka mogłaby tylko zaszkodzić.
Z tego punktu widzenia rozłam na lewicy kilka miesięcy temu przyniósł partii złą i dobrą wiadomość. Złą – bo w obliczu pojawienia się mniejszego, opozycyjnego konkurenta (