Racje i narracje
Internet przeorał politykę. Prawica zasięgi buduje od lat, „umie w narrację”. Demokraci to przespali
MALWINA DZIEDZIC, ALEKSANDRA ŻELAZIŃSKA: – Pojawiają się głosy, że wybory prezydenckie w Polsce były ewenementem na skalę Europy, a może i świata: pierwsze tak „internetowe”, z udziałem kilkunastu kandydatów, z kilkoma debatami. Wszystko to śledziły w sieci tysiące ludzi.
KRZYSZTOF IZDEBSKI: – Trudno to oczywiście porównywać np. ze Stanami Zjednoczonymi, gdzie ruch w sieci jest olbrzymi, zresztą w naszym regionie również jest niemały. Bardzo różne są też platformy mediów społecznościowych, które są popularne w danym kraju. U nas zwiększa się rola TikToka, cały czas dość ważne są Facebook i X (dawny Twitter – przyp. red.). W Rumunii, gdzie też ostatnio odbyły się wybory, X ma bardzo małe oddziaływanie, tam dominują TikTok i Facebook. Natomiast bez żadnych wątpliwości można stwierdzić, że kampania w mediach społecznościowych czy szerzej: w internecie, bo to też warto rozróżniać, zyskuje na popularności. Z wielu przyczyn. Przede wszystkim w tym internecie jest elektorat. I o ile kiedyś była to domena młodszych segmentów wyborców, o tyle teraz – jak wynika m.in. z badań CBOS – wszystkie grupy wiekowe mają dostęp do internetu i z niego korzystają. Tu łatwiej dotrzeć do ludzi niż z billboardów. Kiedyś z wypiekami na twarzy oglądaliśmy bloki programów wyborczych w telewizji publicznej. Dziś to już nie jest efektywne. Również dlatego, że media społecznościowe dają bardzo wiele możliwości dostosowywania przekazu do różnych grup odbiorców (czyli targetowania), i to mniejszym kosztem niż tradycyjnymi metodami.
Jeden z polityków PO twierdzi nawet, że to w sieci rozgrywa się zasadnicza część kampanii, a cała reszta to trochę „program obowiązkowy”, „turystyka kampanijna”, która dostarcza obrazki, ale przyciąga głównie przekonanych.