Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Wstyd

Po siedmiu latach od porwania Krzysztofa Olewnika, po półtora roku od schwytania sprawców i znalezieniu ciała ofiary, nagle wybuchły niebywałe emocje i wzajemne oskarżenia. Te dzisiejsze porachunki są tyleż żenujące co pouczające.

W październiku minie siedem lat od porwania Krzysztofa Olewnika. Dla jego rodziny to siedem lat udręki i rozpaczy. Fot. Witold Rozbicki / REPORTER  

1

Trudno racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego nie porwanie, nie zbrodnia, nawet nie proces i wyrok na zabójców, ale samobójcza śmierć jednego ze skazanych sprawców wywołała społeczną burzę. I setki pytań, które sprowadzają się do jednego – kto tak naprawdę ponosi winę za śmierć Krzysztofa Olewnika.

Ma rację Ewa Milewicz, pisząc w komentarzu w „Gazecie Wyborczej”, że zawinili i śledczy, i politycy, i dziennikarze. Nikt nie zrobił w tej sprawie tyle, ile powinien. Teraz próbujemy nadrobić utracony czas. Toczy się debata. Momentami padają ważne głosy, ale przeważnie banalne i egzaltowane. Jedni tłumaczą się, dlaczego w porę nie pomogli, kiedy błagał ich o to ojciec porwanego Włodzimierz Olewnik. Byłem wprowadzany w błąd, mówi były zastępca prokuratora generalnego Kazimierz Olejnik. Wprowadzać go w błąd mieli policjanci i prokuratorzy, którzy twierdzili, że porwany żyje i niebawem wróci do rodziny, a on w to wierzył. Kiedy do Olejnika przyszedł ojciec Krzysia i zaklinał go, aby polecił przenieść śledztwo do Olsztyna, bo tam pracuje Piotr Jasiński, prokurator mający sukcesy w sprawach o porwania, ten odmówił. Olsztyn nie, Olsztyn nie da rady, tłumaczył.

Włodzimierz Olewnik był też u Ryszarda Kalisza, wtedy ministra spraw wewnętrznych. Dziś Kalisz zaklina się, że zrobił, co mógł. I chełpi się, że to przecież za jego czasów wykryto w CBŚ groźnego kreta, zdrajcę, który sprzedawał informacje porywaczom. Zbigniew Ziobro wypina pierś do orderu. To ja zadecydowałem o przeniesieniu sprawy do Olsztyna, upiera się, a więc to dzięki mnie schwytano sprawców. Ale decyzję podjął nie on, lecz jego główny dziś adwersarz – ówczesny prokurator krajowy Janusz Kaczmarek. Prosiła go o to rodzina Olewników i namawiali dziennikarze znający sprawę (w tym niżej podpisany).

Na historii porwania Krzysia Olewnika teraz, po latach, można wciąż wiele stracić, ale też sporo wygrać. Politycy to czują, dlatego tak chętnie zabierają głos. Nawet ci, którzy przez całe lata lekceważyli Olewników, nie chcieli ich słuchać i nie interesowali się sprawą.

2

Dziennikarz jednego z tygodników uporczywie zgłaszał na redakcyjnych zebraniach chęć opisania sprawy porwania Olewnika. Jego szef za każdym razem nie zgadzał się. A co w tym ciekawego, co nowego – dopytywał, nie kryjąc irytacji. Teraz – obaj nie pracują już w tym tygodniku – ten sam szef grzmi w telewizji, że ta sprawa to hańba, że wszyscy powinni głośno krzyczeć.

Jedna ze stacji telewizyjnych wyemitowała ponad dwa lata temu reportaż o sprawie Olewnika, ale bez wątku negatywnego udziału w tej historii detektywa Krzysztofa Rutkowskiego. Według autora wątek był, ale został z reportażu wycięty. Dlaczego? Bo kiedy w emisji jego materiału nastąpiła reklamowa przerwa, pojawiła się zajawka kolejnego odcinka cyklu o dzielnym detektywie Rutkowskim. Nie można psuć obrazu lansowanego przez siebie bohatera. Media prześcigają się dzisiaj w sensacjach dotyczących porwania. Trochę przypomina to targowisko próżności, bo kolejne newsy są wyciągane z lamusa. Już o tym pisano przed laty, tylko że wtedy sprawa nie budziła takich emocji (w „Polityce” o sprawie Olewnika pisaliśmy wielokrotnie w ciągu ostatnich kilku lat). Teraz odgrzewa się stare tropy, rzecz jasna nie powołując na źródła, ale wyłącznie na własną przenikliwość.

3

Do naszej redakcji zgłosił się Remigiusz Minda, były oficer wydziału kryminalnego Mazowieckiej Komendy Policji w Radomiu. To on kierował czynnościami operacyjnymi w sprawie porwania. Przejął nadzór dwa dni po zdarzeniu, sprawę odebrano mu w 2004 r. To jego oskarżała rodzina Olewników o złą wolę i błędy, które umożliwiły porywaczom zamordowanie Krzysztofa.

Występujący w telewizyjnej audycji były poseł SLD Jerzy Dziewulski nazwał go bydlakiem. – Pozwę go za te słowa do sądu – zapowiada Minda. Jego wersja zdarzeń brzmi prosto. Ja wszystko robiłem bezbłędnie, błędy popełniali inni, twierdzi. Oskarża prokuratorów, innych policjantów, przełożonych, nawet niechętną do współpracy rodzinę ofiary. Tylko nie siebie. To nie on doradzał Olewnikom, aby skorzystali z usług detektywa Rutkowskiego (oni pamiętają to inaczej), chociaż sam Rutkowski chwalił się publicznie, że z Mindą udanie współpracował przy wielu sprawach. To nie on zlekceważył sprawę anonimu z 15 stycznia 2003 r. (opisano tam miejsce przetrzymywania porwanego i ujawniono dwa nazwiska sprawców), ale pani prokurator z Prokuratury Okręgowej w Warszawie. To nie on odpowiada, że nie aresztowano w odpowiednim czasie Sławomira Kościuka, chociaż były dowody na jego udział w porwaniu (Kościuk nierozważnie telefonował z aparatu na kartę nie tylko do Olewników, ale i na policję w Gorzowie, która prowadziła przeciwko niemu postępowanie o przestępstwo celno-skarbowe). – Prokurator powiedział, że na zatrzymanie go jest za wcześnie, trzeba przeprowadzić analizy i zgromadzić więcej dowodów – tłumaczy Minda. Dlaczego nie objął Kościuka obserwacją, dzięki której można byłoby dotrzeć do pozostałych sprawców? – Objąłem – mówi. – Ale on nam się wymykał.

Podobnie jak wymknęli się przestępcy, którzy 24 lipca 2003 r. podjęli okup pod ślimakiem wiodącym na Trasę Toruńską. Minda twierdzi, że w akcji podczas przekazywania okupu było ok. 40 policjantów, kilkanaście nieoznakowanych samochodów, cała ta kawalkada towarzyszyła wiozącej pieniądze siostrze porwanego od Drobina do Warszawy. Ale mąż Danuty Olewnik prowadzący samochód z pieniędzmi pomylił się, przejechał wjazd na ślimak i potem na wstecznym biegu cofał się. – Moi ludzie nie mogli też cofać na wstecznych, bo bandyci zauważyliby to – logicznie tłumaczy Minda. Dlatego wozy policyjne pojechały dalej, jedne zawróciły, drugie wjechały w pobliskie osiedle, a kiedy dotarły do Trasy Toruńskiej, nie było ani pieniędzy, ani bandytów. To wyjaśnienie jest tylko pozornie logiczne, w gruncie rzeczy nie trzyma się kupy. Kiedy auto Olewników cofało, policjanci nie wiedzieli, że za chwilę padnie polecenie wyrzucenia okupu. Nie mogli więc podejrzewać, że w pobliżu są bandyci i ich obserwują. Dlaczego ślady na miejscu przejęcia okupu zabezpieczono nie od razu, ale dopiero trzy dni później, kiedy nie było już co zabezpieczać? Minda na takie pytania nie odpowiada. Zrzuca część winy na Olewników, bo nie pozwolili zamontować w aucie urządzenia GPS i nie dali oznakować pieniędzy.

Remigiusz Minda gra o swoją przyszłość. Wyjawia, dlaczego postanowił zabrać głos. – Mam firmę, wykonuję usługi detektywistyczne. Teraz, kiedy moje nazwisko pojawia się w złym kontekście, klienci odchodzą. Muszę odzyskać ich zaufanie.

4

Kiedy w 2005 r. aresztowano słynnego dzisiaj policyjnego kreta, funkcjonariusza CBŚ Mirosława G., oraz prywatnego detektywa Marcina Popowskiego, w świat poszły komunikaty, iż to groźni przestępcy. W jednej z gazet na podstawie policyjno-prokuratorskich źródeł napisano, że obaj wyłudzili od rodziny Olewników milion złotych, że sprzedawali informacje przestępcom, że byli zamieszani w porwanie, a u Popowskiego znaleziono magazyn nielegalnej broni i tajne informacje, które kupił od policjanta Mirosława G.

Ktoś celowo wprowadzał dziennikarzy w błąd. Podobnie jak teraz ktoś celowo podrzucił ministrowi Kaliszowi, że kret, czyli ja, współpracował z bandytami – mówi Mirosław G. Był członkiem grupy powołanej w CBŚ do sprawy porwania Olewnika. W areszcie przesiedział 79 dni, Popowski dziewięć miesięcy. Wśród zarzutów, jakie im postawiono, nie ma tych, o których pisała prasa. Mirosław G. ma 20 podobnie brzmiących zarzutów, wszystkie dotyczą ujawniania informacji niepowołanym osobom, a jeden osiągnięcia z tego powodu korzyści majątkowej. Mirosław G. mówi nam: – Szefostwo grupy, w której byłem, od początku powtarzało starą tezę o uprowadzeniu, nie zgadzałem się z tym. Pewne wątki pozostały niesprawdzone. Byłem krytyczny wobec tych metod, więc szybko uznano mnie za kogoś, kto przeszkadza, szukano sposobu, aby się mnie pozbyć.

W październiku spotkał się ze swoim wieloletnim znajomym Marcinem Popowskim. Ten opowiedział mu o spotkaniu z Włodzimierzem Olewnikiem i jego zastrzeżeniach do śledztwa. – Lojalnie uprzedziłem Marcina, że z tej rozmowy muszę sporządzić notatkę służbową, bo jestem przydzielony do sprawy tego porwania – mówi Mirosław G. – Moi przełożeni zamiast porozmawiać z Popowskim, który miał sporą wiedzę o porwaniu, założyli nam obu podsłuchy. Dziś już wiem, że całkowicie nielegalne.

G. wcześniej z sukcesami nadzorował sprawy napadów na tiry. Teraz wśród postawionych mu zarzutów większość dotyczy nielegalnych – według prokuratury – sprawdzeń, jakich dokonywał dla firm zatrudniających kierowców. – Współpracowałem z osobami odpowiedzialnymi w tych firmach za bezpieczeństwo. Oni pomagali mi ustalać ważne dla śledztw informacje, a ja w zamian sprawdzałem, czy wobec kandydatów do pracy nie toczą się jakieś postępowania – mówi. – Nie mieli innej możliwości weryfikacji kierowców, którym powierzali wielomilionowej wartości transporty. I, co najważniejsze, nigdy od nikogo nie brałem pieniędzy. To była normalna w policyjnej praktyce wymiana informacji. Te, które ja przekazywałem, nie trafiały do przestępców, przeciwnie, służyły walce z przestępcami.

Chociaż akt oskarżenia w jego i Popowskiego sprawie poszedł do sądu jeszcze w 2007 r., do dzisiaj nie odbyła się żadna wokanda. Mirosław G., który nie jest już policjantem, wciąż nie ma możliwości dowiedzenia swojej niewinności. – Łatwo teraz nazwać mnie kretem współpracującym z bandytami, ale kretem nie byłem – mówi. Włodzimierz Olewnik publicznie bierze Mirosława G. w obronę. – Minister Kalisz nie wie, co mówi – oznajmia. – Tam pewnie był niejeden kret, ale to nie Mirosław G.

5

Toczy się śledztwo w sprawie nieprawidłowości, do jakich doszło w postępowaniach dotyczących porwania. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski deklaruje, że ta sprawa zostanie do końca wyjaśniona, a zajmą się nią najlepsi ludzie. Ujawniono, że powołana została specjalna grupa prokuratorów, których ma wspomagać ośmiu policjantów. Nie ujawniono, że ta grupa to na razie tylko dwóch prokuratorów, a policjanci dobrani są trochę przypadkowo – wszyscy z Olsztyna. Do tego śledztwa przywrócono niedawno prokuratora Piotra Jasińskiego, który doprowadził do skazania porywaczy Olewnika. Wcześniej przebywał na długotrwałym leczeniu. Problem zarówno Jasińskiego, jak i pracujących u jego boku policjantów polega na tym, że poza tą sprawą muszą zajmować się dziesiątkami innych drobniejszych. Nikt ich nie zamierza zwolnić z dotychczasowych obowiązków. Jeżeli śledztwo zarządzone przez ministra Ćwiąkalskiego ma być skuteczne, należy podjąć decyzję o wzmocnieniu grupy o dodatkowych prokuratorów i o zwolnieniu ich z prowadzenia innych postępowań. Inaczej sprawa rozmyje się i nigdy nie poznamy prawdy.

6

W październiku minie siedem lat od porwania Krzysztofa Olewnika. Dla jego rodziny to siedem lat udręki i rozpaczy. Dzisiaj ci, którzy zaniedbali śledztwo, nie objęli go należytym nadzorem, pozwalali śledczym na błądzenie po omacku albo za późno podejmowali decyzje, nie odczuwają wstydu za własne zaniechania. Przeciwnie, broniąc się, atakują. Błędy popełniali inni, nigdy oni sami.

Musimy poznać odpowiedź na najważniejsze pytanie: jak to było możliwe, że w sprawie porwania Krzysztofa przez tyle lat tak gmatwano wątki, aby nie dojść do prawdy. Była blisko, na wyciągnięcie ręki, ale nikt, kiedy jeszcze była na to pora, tej ręki nie wyciągnął.


 

Polityka 17.2008 (2651) z dnia 26.04.2008; Ludzie; s. 93
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną