Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Tajemnice Wałęsy

Historia Lecha Wałęsy i jego relacji ze Służbą Bezpieczeństwa

Dlaczego Lech Wałęsa do dzisiaj jest najbardziej znienawidzonym przez IV RP politykiem III RP? © Łukasz Ostalski/REPORTER Dlaczego Lech Wałęsa do dzisiaj jest najbardziej znienawidzonym przez IV RP politykiem III RP? © Łukasz Ostalski/REPORTER Łukasz Ostalski / Reporter
Wydawało się, że przeniósł się już do historii, że w spokoju będzie jeździł po świecie – na ile sił i zdrowia starczy – jako najbardziej barwny i rozpoznawalny symbol Polski. Jednak wrócił do teraźniejszości, bo historycy z IPN tak postanowili. I odżyły pytania, kim właściwie był i jest Lech Wałęsa?

Tekst ukazał się 31 sierpnia 2008 roku. Tuż po tym, kiedy IPN wydał książkę Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „SB a Wałęsa. Przyczynek do biografii”. Tekst mimo tego, że ma już osiem lat, w ogóle nie stracił na aktualności. Publikujemy go bez zmian. 

*

Znamy go już prawie 30 lat. Polak, o którym słyszał cały świat, robotnik, który rozwalił komunizm, laureat Nobla, pierwszy prezydent wolnej Polski. Ale też dumny cwaniaczek, który wszystkie swoje wypowiedzi zaczyna od zaimka ja i który przez całe życie szedł, pozostawiając za sobą kolejne i zużyte już ludzkie zderzaki.

Wielki i zarazem mały, mądry i prostacki, wspaniałomyślny i małostkowy. Każdy bez większego kłopotu rozwinie swoje myśli i opinie, aż po skrajne i ostateczne: bohater albo zdrajca. Łatwo o nie tym bardziej, że życie Wałęsy nadal jest po prawdzie nieopisane, choć poświęcono mu miliony słów. Ale to ledwie przyczynki. A jego biografia kryje tajemnice, może i ciekawsze niż „sprawa Bolka”.

Z Popowa w świat

Wiosna 1967 r., 24-letni Lech Wałęsa wysiada z pociągu na dworcu kolejowym Gdańsk Główny. Właśnie podjął bodaj pierwszą w życiu ważną decyzję: o opuszczeniu rodzinnego domu w Popowie, maleńkiej wsi na Pojezierzu Dobrzyńskim. Tam się wychował (z sześciorgiem rodzeństwa) pod okiem matki i ojczyma (ojciec zmarł, gdy Lech miał półtora roku).

W pobliskim Lipnie skończył zawodówkę w klasie mechanizacji rolnictwa, a po odsłużeniu wojska, w stopniu kaprala, wrócił do swojej wsi i naprawiania traktorów w Państwowym Ośrodku Maszynowym. Ale gdy do szarości takiej egzystencji dochodzi urażona ambicja porzuconego przez dziewczynę, postanawia – dosłownie z dnia na dzień – wszystko zmienić. W domu mówi tylko, że chce się przewietrzyć.

Tuż po wyjściu z pociągu spotyka kolegę z zawodówki, który pracuje w Stoczni Gdańskiej i radzi mu zrobić to samo. Wałęsa zgłasza się tam 30 maja. Dostaje pracę elektryka okrętowego na wydziale W-4. Warunki socjalne są okropne. Pracuje się często pod gołym niebem, a za szatnie służą stare wagony. Nie ma stołówki, hotele robotnicze to ruina.

System akordowy bije robotników po kieszeni. Ale dla młodego Wałęsy to wielki świat: duże miasto, nowi znajomi, możliwość zabawienia się, wódka, dziewczyny. Tak samo zresztą jak dla setek innych chłopaków z prowincji w PRL pod rządami Władysława Gomułki, którzy w pracy w tzw. wielkich zakładach socjalizmu widzieli szansę na lepsze życie.

Grudzień i starcie z bezpieką

14 grudnia 1970 r., kiedy w Stoczni Gdańskiej wybucha strajk w proteście przeciwko ogłoszonym przez rząd drastycznym podwyżkom cen, Lech Wałęsa ma wolne – chce kupić wózek dla swojego dopiero co narodzonego syna Bogdana. Ale kiedy następnego dnia przychodzi rano do pracy, dołącza do tych stoczniowców, którzy idą pod budynek dyrekcji, zapytać, co z podwyżkami i kolegami zatrzymanymi przez milicję. Jest w grupie rozmawiającej z dyrektorem stoczni, potem razem z innymi protestującymi wychodzi na ulice miasta.

Idą pod Komitet Wojewódzki partii i komendę milicji. Tam znowu – jak wspomina – wdaje się w negocjacje w sprawie zwolnienia zatrzymanych. Ale że rozpoczynają się walki uliczne i padają strzały, wraca do domu, a potem do stoczni. Koledzy wybierają go – choć ma ledwie 27 lat – do komitetu strajkowego na rozmowy z władzami. Do tego momentu to jest banalna biografia peerelowskiego robotnika. Nagle ujawniają się cechy bardzo nietypowe dla przybysza ze wsi: buntowniczość i umiejętności przywódcze. Wałęsa przeskakuje swój pierwszy mur.

W nocy okazuje się, że stocznia jest otoczona przez wojsko. Rano, 16 grudnia, pod bramą nr 2 padają strzały. Są kolejni zabici i ranni. Przed północą Rada Delegatów dostaje ultimatum: jeśli protest będzie trwał, żołnierze wezmą zakład szturmem. Strajk się załamuje, przed świtem robotnicy wychodzą do domów.

Po latach Wałęsa przyzna, że bał się wtedy odpowiedzialności. Nie miał przecież doświadczenia w kierowaniu ludźmi. Mówi: przegrałem. Ale wyszedł z szeregu i został zauważony, także przez władzę. Wkrótce do domu Wałęsów wkracza bezpieka. Nim go wyprowadzą, zostawi żonie obrączkę i zegarek, by mogła sprzedać w czarnej godzinie.

To z tego zatrzymania – jak sam potwierdza – nie wyszedł zupełnie czysty, bo rozmawiał z funkcjonariuszami, a kiedy postawili warunek: podpis, uległ. Zasadnie jednak sytuację tę nazywa starciem. Nawet jeśli ów podpis nie oznaczał tylko zobowiązania do utrzymania rozmowy w tajemnicy czy przestrzegania porządku prawnego PRL, lecz poszły za nim relacje z sytuacji w stoczni.

Warto pamiętać, że nie minęło wiele godzin od krwawej pacyfikacji protestu – Wałęsa widział zabitych i pobitych. Przerażeniu towarzyszyło poczucie klęski. I że pod koniec lat 70., także wśród nielicznych wówczas opozycjonistów, nie panował jeszcze obyczaj odmawiania odpowiedzi na pytania funkcjonariuszy.

Nie istniały też w tym czasie żadne struktury zorganizowanej opozycji, więc nie mógł liczyć na żadne wsparcie – także dla swej rodziny (z niemowlęciem i żoną tuż po porodzie). Nawet ze strony Kościoła, bo ówczesny biskup gdański Lech Kaczmarek nie chciał narażać się władzom.

Także w następnych miesiącach nie było lepiej. Podjęta jeszcze w grudniu przez Służbę Bezpieczeństwa operacja Jesień 70, mająca „zneutralizować” najaktywniejszych uczestników protestów, była jedną z największych w dziejach policji politycznej PRL. Zakładała użycie całej gamy środków represji, od tzw. rozmów ostrzegawczo-profilaktycznych przez inwigilację, próby kompromitacji, zastraszania, pozyskania do współpracy, zwolnienia z pracy bądź powołania do wojska.

Równocześnie zmiana na stanowisku I sekretarza partii wzbudziła w kraju powszechne nadzieje na odejście od siermiężnego socjalizmu. Także sam Wałęsa nie krył nigdy, że uwierzył Edwardowi Gierkowi. Podobnie jak wielu Polaków oraz samych stoczniowców, którzy w styczniu 1971 r. podczas spotkania ze świeżo mianowanym szefem partii, na jego wezwanie o wsparcie, odkrzyknęli: pomożemy! Wspominał potem, że szczególne wrażenie zrobiła na nim deklaracja nowej ekipy, iż za jej rządów nigdy Polak nie będzie strzelał do Polaka.

Znamienne, że to wtedy Wałęsa godzi się objąć funkcję związkowego inspektora BHP. Śmiało mógł sobie wyobrażać, że będzie to dobre narzędzie upominania się o prawa pracownicze. Tego typu instytucje długo jeszcze traktowane były w PRL jako legalna, czasem nawet skuteczna forma walki o poprawę sytuacji na poziomie zakładu pracy, bo tylko tak daleko mogły sięgać postulaty. „Dopiero gdzieś w 1973–74 r. zorientowałem się, że wszystko wraca do starego drylu” – opowiadał swoim przyjaciołom z opozycji w 1979 r., kiedy już złudzenia wobec Gierka prysły.

W lutym 1976 r., za niezgodne z oczekiwaniami władz działania w oficjalnych związkach zawodowych, Lech Wałęsa zostaje wyrzucony z pracy. Nawet najbardziej gorący oskarżyciele nie przeczą, że ewentualna współpraca z SB została przerwana bardzo szybko i bezpowrotnie. Inni dodają, że „nawet jeśli”, to na pewno Wałęsa po tych doświadczeniach wyhodował w sobie gen odporności na opresję płynącą ze strony bezpieki i że ów bolkowy epizod (jeśli był) nie złamał go, raczej przeciwnie – zradykalizował.

Wolność w wolnych związkach

3 bądź 4 czerwca 1978 r. Wałęsa puka do mieszkania Krzysztofa Wyszkowskiego przy ul. Pomorskiej 14 w Gdańsku. Adres znalazł w ulotce z „Deklaracją Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża”. Komitet Założycielski WZZ postuluje walkę o interesy robotnicze i prawa człowieka, tyle że liczy wtedy ledwie trzy osoby. SB zaczyna represje. To wtedy Wałęsa zgłasza się do garstki trójmiejskich opozycjonistów i oferuje pomoc.

Jest w poglądach skrajny, wściekły na władze: proponuje metodę oko za oko – za każdego aresztowanego niszczyć budynek milicji bądź partii, obrzucając go materiałami wybuchowymi, w nocy, by nie było ofiar. Nijak się to ma do pokojowej formuły działania opozycji. Bogdan Borusewicz z KOR razem z Andrzejem Gwiazdą (jednym z założycieli WZZ) muszą tłumaczyć Wałęsie istotę hasła programowego Jacka Kuronia, które przyjęła cała opozycja związana z KOR: „Zamiast palić komitety, zakładajmy własne”.

Mocne wejście Wałęsy w opozycję można tłumaczyć głęboko w nim zakorzenioną pamięcią o zachowaniu władzy w Grudniu ’70. Zwłaszcza że wspomnienia mogły ożywić informacje o pacyfikacji robotników latem 1976 r. w Radomiu, Ursusie i nieodległym od Trójmiasta Elblągu. I tym razem protesty wybuchły przeciw podwyżkom cen, zaś władza użyła siły. Wprawdzie nie zdecydowała się już strzelać, ale w ruch poszły pałki i gazy. Milicja znowu przeganiała strajkujących przez tzw. ścieżki zdrowia, a propaganda nazywała ich warchołami i wichrzycielami.

W nielicznej grupce WZZ atutem Wałęsy jest to, że ma za sobą udział w strajku 1970 r. A ze swoim temperamentem doskonale nadaje się do akcji ulotkowych i kolportażu. Jest szybki w nogach. A jeszcze jako jedyny ma samochód: wyremontował właśnie złomowaną Warszawę. W listopadzie 1978 r. dostaje wymówienie z kolejnej pracy. Coraz częściej jest zatrzymywany, trafia przed kolegia. Potem znowu straci pracę – a do wykarmienia ma już piątkę dzieci.

Dziś niektórzy z działaczy WZZ wspominają, że podczas jednego ze spotkań Wałęsa miał im opowiedzieć o swoich rozmowach z SB na początku lat 70. On sam w tej sprawie także dzisiaj składa relacje niejasne i sprzeczne, widać, że najchętniej wydarłby tych kilka kartek ze swojego życiorysu, co – jak twierdzą, nie bez podstaw, świadkowie, politycy i historycy – próbował czynić jako prezydent już w odrodzonej Polsce.

Sierpień i karnawał

10 sierpnia 1980 r. Wałęsa bawi się na imieninach jednego z przyjaciół z opozycji. W pewnym momencie Bogdan Borusewicz dyskretnie wywołuje go – w obawie przed podsłuchem – na podwórko. Przekonuje, że nastał doskonały moment do strajku: trzy dni wcześniej dyrekcja Stoczni Gdańskiej wyrzuciła z pracy związaną z WZZ suwnicową Annę Walentynowicz.

Wałęsa się waha, bo urodziło mu się właśnie szóste już dziecko. Przy okazji: czy gdyby Bogdan Borusewicz, mózg trójmiejskiej opozycji, inicjator oraz główny organizator strajku, miał jakiekolwiek podejrzenia wobec Wałęsy, poinformowałby go o swoich planach, ba – wyznaczał kluczową rolę w proteście?

W czwartek, 14 sierpnia, stoczniowcy wszczynają protest. Kiedy dochodzi do przełomowego dla rozwoju strajku spotkania z dyrektorem stoczni, Wałęsa jednak się pojawia. Staje na czele komitetu strajkowego i aż do końca kieruje protestem. Kiedy władze zgadzają się spełnić żądania płacowe i większość stoczniowców chce iść wreszcie do domów, po chwili wahania nakłania ich do kontynuowania strajku w imię solidarności z innymi zakładami.

Mimo nacisków rządowych negocjatorów nie odpuszcza zasadniczego – i najtrudniejszego do strawienia dla komunistów – postulatu o utworzeniu niezależnych związków zawodowych. A po podpisaniu 31 sierpnia 1980 r. Porozumień Sierpniowych staje na czele, jak się okazuje, największego opozycyjnego ruchu społecznego w komunistycznej części Europy. Lech Wałęsa w ciągu kilku tygodni przeistacza się z lokalnego watażki opozycyjnego w przywódcę masowego ruchu kontrsystemowego. System ten, „ze Związkiem Radzieckim na czele”, zostaje zaatakowany w najbardziej widowiskowy i bolesny sposób – przez robotników z robotnikiem na czele.

Jeśli za jedną z istotnych cech rewolucji – a tzw. pierwsza Solidarność była rewolucją – uważa się często stan kompletnego chaosu i niepewności, ścieranie się rozmaitych interesów, a i charakterów przywódców, to okazało się, że Wałęsa doskonale się w tym odnalazł. Bez cienia kompleksu wobec władz, własnych doradców, wobec dziennikarzy czy światowych przywódców, zafascynowanych wąsatym rewolucjonistą.

To jedna z kolejnych tajemnic Wałęsy: czy ów brak kompleksów wynikał tylko z tupetu, ambicji? Może z braku wykształcenia, który dawał dystans wobec profesorków i inteligencików? A może, z czasem przynajmniej, coraz większą rolę grać też zaczęła pewność dokonywanych wyborów, wynikająca z umacniających się przekonań moralnych? Nie bez powodu od końca lat 70. Wałęsa coraz częściej zaczyna eksponować swoją religijność i przywiązanie do „polskiego papieża”.

Po Sierpniu Wałęsa staje się najbardziej rozpoznawalną twarzą na świecie, a do Gdańska pielgrzymują wszyscy, by zobaczyć i przeżyć ten niezwykły moment historii, by się dołączyć i poprzeć, by pomagać i doradzać, by Wałęsie powiedzieć, jak ma działać nadal. Z porad korzysta, wręcz ich się domaga, ale nie daje się zmajoryzować ani dawnym kolegom z opozycji, ani autorytetom z Warszawy, za którymi stały legendarne już doświadczenia walki z reżimem. Napisał w „Drodze nadziei”: „Ja naprawdę jestem w gruncie rzeczy samotnikiem. To znaczy do wszystkich spraw dochodzę sam. Oczywiście, przez rozmowy, obserwacje, sytuacje, w jakich uczestniczę. Ale przeżywam i rozważam sam”.

Nikt jednak nie jest w stanie obronić tezy, że w tych kilkunastu miesiącach karnawału Lech Wałęsa zawiódł, że nie uniósł ciężaru historii, że popełnił jakiś kardynalny błąd. Prowadził swoją Solidarność, walcząc z rządzącymi w Polsce, ale też walcząc z nią samą, gdy nie chciała samoograniczać rewolucji, gasił pożary, szukał przestrzeni wolności, bywał stanowczy, ale i elastyczny.

W tym wyrastaniu i dorastaniu Wałęsy zaczęły objawiać się też różne jego cechy osobowe, które z czasem jeszcze się nasiliły. Instrumentalny w gruncie rzeczy stosunek do ludzi, także najbliższych współpracowników, oraz namiętny egocentryzm i pycha. (Henryk Wujec twierdzi, że już w 1979 r. Wałęsa pytał jednego ze swoich kolegów, czy prezydent może być niewysoki? Pomyśleć: w 1979 r.!). 

Do konfrontacji z Jaruzelskim dojść musiało, wojny domowej nie dało się uniknąć. Czy Wałęsa był w stanie dowodzić armią, która przegrała?

Związek podziemny

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. blok nr 17 D przy ul. Polanki na Zaspie otacza kordonem milicja. Wałęsa żegna się z ciężarną żoną. Wsiada do czarnej Wołgi, obok siedzi major milicji. W konwoju jadą na wojskowe lotnisko. Stamtąd do Chylic pod Warszawę, gdzie w odosobnieniu przewodniczący Solidarności ma zmięknąć i zgodzić się na przyjęcie warunków władzy. Ale wobec konsekwentnego odmawiania jakichkolwiek negocjacji 26 stycznia dostaje formalną decyzję o internowaniu (datowaną na 12 grudnia 1981 r.). Uzasadnienie brzmi: „pozostawanie na wolności obywatela (…) zagrażałoby bezpieczeństwu Państwa i porządkowi publicznemu przez to, że podejmuje działania o skutkach anarchizujących życie społeczeństwa wojew. gdańskiego”. Wałęsa przekazuje na zewnątrz informację, że zgodziłby się na rozmowy z rządem jedynie pod warunkiem, iż uczestniczyliby w nich doradcy i członkowie władz związku. (21 lutego bp Lech Kaczmarek chrzci najmłodszą córkę Wałęsów – Marię Wiktorię; w uroczystości bierze udział ok. 20 tys. ludzi).

Z Chylic Wałęsa jest przeniesiony do pałacu Branickich w Otwocku (to stąd pochodzą znane zdjęcia, na których Wałęsa łowi ryby), skąd wreszcie zostaje 11 maja 1982 r. helikopterem przetransportowany w Bieszczady, do osławionego Arłamowa. Na zewnątrz zaś propaganda szaleje, na Wałęsie nie zostawia suchej nitki, nic nie jest mu oszczędzone, jego rodzinie także. SB prokuruje różnego rodzaju paszkwile i pomówienia, a specjalny delegat władzy Stanisław Ciosek dwoi się i troi, by jego rozmówca przyjął jakąkolwiek propozycję rządu. Nic z tego.

Tu znowu pojawia się pytanie: czy gdyby komuniści mieli w ręku faktycznie mocne haki na Wałęsę, nie próbowaliby ich użyć do złamania i skompromitowania przywódcy rewolucji, przeciwko której dopiero co zdecydowali się wyprowadzić wojsko na ulice? Przecież w tym okresie musiało to być dla nich celem nr 1. Jeśli takiego szantażu nie było, to widocznie hak, symbolizowany dziś kryptonimem Bolek, nie był zbyt mocny. Jeśli zaś do szantażu doszło, to tym większa chwała Wałęsie, że – będąc w więzieniu i izolacji – się nie ugiął. Wałęsa ogolił brodę, bo się z nią nie bardzo podobał żonie Danucie, zaczął walczyć z nadwagą, słuchał namiętnie przemyconego radia i rozmawiał z księdzem Alojzym Orszulikiem, który miał do niego wynegocjowany dostęp jako przedstawiciel Kościoła.

Gdy 12 listopada wychodzi z internowania, władza ogłasza, że od tej pory Lech Wałęsa jest już tylko osobą prywatną, choćby dlatego, że Solidarność zostaje rozwiązana. Tyle że Solidarność istnieje w podziemiu: już w kwietniu 1982 r. czterej przywódcy największych regionów (Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Bogdan Lis i Władysław Hardek) podjęli decyzję o powstaniu Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ Solidarność, która za swojego szefa nadal uważa Lecha Wałęsę – w 1983 r. uhonorowany pokojową Nagrodą Nobla. I tak będzie do końca lat 80., nawet gdy – niezwykle silnie pilnowany i inwigilowany – przewodniczący musiał swoje przywództwo realizować poprzez pośredników i gdy jego polityka spotykała się z krytyką radykałów.

W pamięci społecznej pozostał przede wszystkim obraz Solidarności i Wałęsy z lat 1980–81, a przecież te następne 8 lat to niezwykle trudna droga, pełna załamań i wahnięć, także wątpliwości, którą ruch i jego przywódca przeszli w sumie nadzwyczaj dzielnie i mądrze.

Znowu w jupiterach

30 listopada 1988 r. przed telewizorami zasiada niemal cała Polska. O godz. 20 rozpoczyna się dyskusja Alfreda Miodowicza, przewodniczącego OPZZ, czyli prorządowych związków zawodowych, oraz Lecha Wałęsy, nie tylko szefa formalnie nielegalnej Solidarności, ale też symbolu całej ówczesnej opozycji. Wałęsa zaczyna: „Dobry wieczór państwu. Cieszę się z naszego spotkania. Dziękuję tym, którzy nie zwątpili przez siedem lat” – i już wiadomo, że będzie nokaut. I był. Miodowicz w dyskusji praktycznie nie istnieje: widzowie oglądają spektakl jednego aktora. To była przecież – prawda, niezwykle ważna, ale mała – migawka w niezwykłym eksperymencie historycznym, w jaki wchodziła Polska, czyli w pokojowe oddawanie przez zbankrutowanych komunistów władzy dotychczasowej opozycji, choć zrazu zapewne nikt poważnie takiego scenariusza, zrealizowanego w tak szybkim tempie, nie przewidywał.

Przy Okrągłym Stole naprzeciw strony rządowej siadła opozycja kierowana przez Wałęsę, co znalazło nawet wyraz w przyjętej formule organizacyjnej. W grudniu 1988 r. zawiązał się mianowicie Komitet Obywatelski przy Przewodniczącym NSZZ Solidarność Lechu Wałęsie i to jego przedstawiciele przez kilka gorących miesięcy targowali się z władzą o treść i kształt porozumienia. Na końcu, a właściwie na początku kolejnego, wielkiego przełomu historycznego był dzień 4 czerwca 1989 r., gdy Polacy poszli do urn, by wybrać sobie przyszłość, a więc posłów i senatorów wskazanych przez Wałęsę. I – tak jak w Sierpniu ’80 – znowu jego nazwiskiem została symbolicznie sygnowana Wielka Zmiana. Tylko że teraz Lech Wałęsa był już postacią znaną i swoją przeszłością, którą niejako zamykał, autoryzował kierunek przyjętej przez ruch społeczny polityki, dawał gwarancję, że tym razem nie przegra, że nie zmarnuje szansy historycznej. Można założyć, że gdyby zabrakło wówczas tej legendy i tego autorytetu, sprawy potoczyłyby się inaczej.

Oczywiście, Lech Wałęsa w tych przełomowych chwilach – choć aktywny, czujny i nieustępliwy – nie był sam. Można nawet powiedzieć, że był niesiony przez energię, która była wszechogarniająca, i że pomagał mu sztab wielu wybitnych osób. Lecz on znowu nie zawiódł.

Na wolności

16 sierpnia 1989 r. czołówki mediów obiega fotografia Wałęsy trzymającego za ręce liderów stronnictw politycznych satelickich dotąd wobec komunistów. Otwiera to drogę do zawiązania nowej koalicji – i zrealizowania jeszcze parę dni temu trudno wyobrażalnego hasła „Wasz prezydent, nasz premier”. Tym samym jednak – decyzją Wałęsy – Solidarność przejmuje też odpowiedzialność za sytuację w kraju. Tymczasem gospodarka jest zrujnowana przez szalejącą inflację, wciąż nie wiadomo, jak zachowa się ów nowo wybrany prezydent-generał Wojciech Jaruzelski, w kraju nadal stacjonują wojska radzieckie, a w innych krajach Układu Warszawskiego rewolucje jeszcze nie wybuchły.

Wałęsa formalnie nie obejmuje żadnej funkcji w państwie. Nie ma dla niego miejsca, czym dalej od 4 czerwca, tym bardziej. Naturalnie, wciąż jest graczem najważniejszym, zwłaszcza że komuniści cofają się, a ich świat rozpada się w oczach – pod ciężarem zresztą i za przykładem polskiego doświadczenia. Ale nie bardzo było wiadomo, co Wałęsa ma teraz robić. Kreatywnego rozpędu jeszcze starczyło na to, by naznaczyć Tadeusza Mazowieckiego na szefa rządu, jeszcze raz porządnie zakręcić polityczną karuzelą (już przy aktywnym udziale braci Kaczyńskich), ale topografia wpływów i sił nieuchronnie zmieniła się na jego niekorzyść. Zwłaszcza że decyzje przesunęły się w kierunku premiera, od początku samodzielnego i nieliczącego się nadto z opiniami przewodniczącego Solidarności, a w całym ruchu solidarnościowym zaczęły ujawniać się nowe pomysły i ambicje, ale też pęknięcia i animozje.

Powodowany strachem przed marginalizacją, niesłabnącą ambicją (nadzwyczaj źle zniósł wiadomość, że Havel został prezydentem Czechosłowacji) i pod wpływem Jarosława Kaczyńskiego Wałęsa zdecydował się zostać prezydentem Polski na miejsce ustępującego Jaruzelskiego. Była to próba wymknięcia się z dziwnego i niedogodnego położenia, w jakim się znalazł, a zarazem zaspokojenia starego chyba marzenia. Tyle tylko, że napotkał opór we własnym obozie, ten zamiar był jedną z najważniejszych przyczyn zaognionej polaryzacji, wręcz awantur i kłótni, bo dla wielu nawet jego gorących admiratorów po prostu na stanowisko Głowy Państwa, Pierwszego Urzędnika Rzeczpospolitej, się nie nadawał. Z tych powodów do wyborów – jako konkurent Lecha Wałęsy – stanął Tadeusz Mazowiecki, przymuszony do tego przez politycznych przyjaciół.

Prezydent

22 grudnia 1989 r. w południe Lech Wałęsa składa wobec Zgromadzenia Narodowego przysięgę prezydenta RP. W krótkim exposé Wałęsa określa dzień swego zaprzysiężenia jako początek Trzeciej Rzeczpospolitej. Zapowiada przyspieszenie i usprawnienie reform. Czy się nadawał na prezydenta? Nie ma dobrej odpowiedzi, ale także na to, jakim był prezydentem. Można ułożyć obszerny indeks argumentów za, jak i przeciw. Jedni będą pamiętać Wałęsie, że wyprowadził wojska sowieckie z Polski, że konsekwentnie prowadził nas do Europy, że umiał znaleźć dobrą miarę w stosunkach z sąsiadami, że nigdy nie nadwerężył w sposób zasadniczy reguł demokracji, że 4 czerwca 1992 r. obalił awanturniczy rząd Jana Olszewskiego. Inni, że sprzyjał postkomunistom, że nie przyspieszał procesu wybijania się Polski na całkowitą niepodległość, że obalił najbardziej szlachetny rząd Olszewskiego. Jeszcze inni, że dopuścił do szarogęsienia się na dworze prezydenckim byłego kierowcy Mieczysława Wachowskiego, że grzebał w bezpieczniackich teczkach, że groził siekierką i kolejnymi przyspieszeniami. Wielu nie podobał się styl tego urzędowania, dość swobodny i amatorski, a także nieposkromiony język i swoiste słowotwórstwo.

Negatywy przeważyły i walkę o reelekcję Lech Wałęsa przegrał, a poniżenie było tym większe, że z Aleksandrem Kwaśniewskim, politycznym synem Wojciecha Jaruzelskiego. Może byłoby lepiej, gdyby Wałęsa po 1989 r. wycofał się i oddał Polskę innym. Gdyby zakończył swoją walkę o nową Rzeczpospolitą, a zawiadywaniem nią zajęli się ci, którzy byli lepiej do tych zadań przygotowani. Po pierwsze, nie potrafił, nie chciał i – wedle własnej opinii – nie mógł. Po drugie, nigdy nie będziemy wiedzieć, jakie w tym świecie bez Wałęsy pojawiłyby się nowe okoliczności i jakie nowe polityki. Nie brakowało przecież w wielu środowiskach Solidarności woli „dokończenia rewolucji”, przewrócenia Okrągłego Stołu, rozpętania wielkiej awantury.

I chyba największą zasługą prezydenta Wałęsy było to, że tego rodzaju pomysły były mu zupełnie obce. Bo mogło być i tak – co widać dopiero z dzisiejszej perspektywy – że hasło Bolek gnębiło wtedy Wałęsę, bo dostał sygnał, iż może ono stać się narzędziem, za pomocą którego prezydentem chce manipulować najbliższe mu wówczas otoczenie. Innymi słowy: niewykluczone, że to nie Moskwa czy też tzw. układ miały wtedy, jak chcą dziś bracia Kaczyńscy, sterować Wałęsą, lecz oni sami. Jeśli doszło do takich sugestii, to – znowu na szczęście – Wałęsa na takie rozwiązanie się nie zgodził.

Co jednak najważniejsze: w jednym z trudniejszych momentów polskich przemian Wałęsa nie odstąpił od reform – także tych trudnych, wciąż utożsamianych z coraz mniej wtedy popularnym nazwiskiem Leszka Balcerowicza. W efekcie potwierdził, że jest prezydentem III RP.

Były prezydent

I dlatego do dzisiaj jest najbardziej znienawidzonym przez IV RP politykiem III RP. Te uczucia nienawiści są oczywiście zasilane osobistymi urazami braci Kaczyńskich, których w pewnym momencie przegnał ze swojego dworu, jak wcześniej i później wielu innych. Ale one biorą się także z tego, że w sumie nie dał się politycznie ograć i wykorzystać, że był niezależny i samorządny, tak jak jego związek zawodowy.

W ciągu tych kilkunastu lat politycznej emerytury Lech Wałęsa próbował wrócić na scenę, bez żadnych – jak wiadomo – sukcesów. Ale sympatia Polaków, taka zwyczajna, ludzka, do Wałęsy nie maleje, lecz z roku na rok rośnie. Nie osłabła także po ujawnieniu rewelacji historyków IPN. Jest dość powszechne poczucie, że spotyka go niezasłużona krzywda, że obrażając Wałęsę pluje się na jedną z największych polskich legend, na jedno z największych polskich zwycięstw.

Życie Lecha Wałęsy układa się w opowieść rodem niemal z amerykańskiego filmu: biedny chłopak z głębokiej prowincji po pełnym zakrętów i dramatycznych wyborów życiu zyskuje światową sławę i pozycję. I to nie Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk pod redakcją Janusza Kurtyki napisali scenariusz tej historii.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną