Pakietem sześciu ustaw zdrowotnych, który w miniony wtorek, 21 października, uchwalił Sejm, tydzień później zajmie się Senat. Ustawy przewidują m. in. obligatoryjne przekształcanie zakładów opieki zdrowotnej w spółki handlowe przekazywanie ich w ręce samorządów oraz utworzenie urzędu Rzecznika Praw Pacjenta. Senatorowie PO zapowiadają wprowadzenie na wniosek minister zdrowia Ewy Kopacz poprawek obejmujących uprawnienia pracowników szpitali do nagród jubileuszowych, dodatków za wysługę lat oraz odpraw emerytalnych i rentowych. Na przyszłym posiedzeniu Senat ma też rozpatrzyć prezydencki wniosek o przeprowadzenie referendum w sprawie zmian w ochronie zdrowia, ale w czwartek 23 października, senacka komisja zdrowia nie poparła tego wniosku i będzie rekomendować jego odrzucenie.
Sen z oczu polityków PO spędza jednak groźba zawetowania ustawy zdrowotnej przez prezydenta. Jeśli klub Lewicy, który mimo przychylności części posłów, w sejmowych głosowaniach nie poparł kluczowej ustawy, nie zmieni zdania, prezydencki sprzeciw może zablokować ustawę. Ministerstwo przygotowuje ponoć plan awaryjny, w sytuacji kiedy Sejmowi nie uda się odrzucić weta prezydenta. Dzięki planowi reforma i tak ma zacząć obowiązywać. Szczegóły rozwiązań trzymane są na razie w ścisłej tajemnicy.
Minister Ewa Kopacz, która spotkała się z dziennikarzami "Polityki" mówiła o korzyściach dla pacjenta wynikacjących z reformy systemu ochrony zdrowia. Pomóc mają przede wszystkim wprowadzane pomocniczo: monitoring długości oczekiwania na operacje, co ma skrócić kolejki, urzędowe ceny leków oraz standaryzcja świadczeń. Dla szpitali nowa reforma oznacza sporą rewolucję: - Teraz szpitale mogą bezkarnie się zadłużać. Ten etap się kończy - stwierdziła minister. Wszystkie szpitale mają być niepubliczne, prowadzić działalność gospodarczą, za ich kondycję mają odpowiadać dyrektorzy: tak jak w spółkach kapitałowych, dobrym imieniem, nazwiskiem i własnym majątkiem. Zdaniem minister nieuzasadnione są obawy, że szpitale przestaną leczyć bardziej skomplikowane przypadki, mniej opłacalne finansowo: - Nie mogą prowadzić działalności wyrywkowej, lecz kompleksową. Ponadto wszystkie skomplikowane procedury będą tak wypłacane, że szpitalom będzie opłacało się bić o pacjenta - stwierdziła Kopacz. Jej zdaniem, pacjent przestanie być petentem w szpitalu. - Pieniądze będą wreszcie szły za pacjentem - dodała minister. Pacjenci, których na to stać będą mogli być leczeni szybciej, ale dopiero "po godzinach" urzędowych pracy lekarza. Nie ma mowy o skracaniu kolejki kosztem oczekujących w niej pacjentów, za których płaci NFZ. Minister zapowiada także krótką ścieżkę do specjalizacji dla lekarzy: - Już podczas rezydentury będą mogli robić specjalizację.
W obliczu gorącej debaty publicznej o komercjalizacji szpitali zastanawiamy się dlaczego już teraz niektóre z nich radzą sobie całkiem dobrze, a inne nie mogą wyjść z kłopotów. Zdaniem Joanny Solskiej, wiceszefowej działu ekonomicznego „Polityki" wszystko rozbija się o gospodarność: - Jedne są zarządzane dobrze, inne źle. Dochodzi na przykład do absurdów z ogrzewaniem. Niektóre szpitale mają nieszczelne okna, ale zamiast je wymienić i zapobiec uciekaniu ciepła, grzeją na potęgę. Nie opłaca się? One się nad tym nie zastanawiają, skoro mogą się zadłużać - mówi Solska.
Zdaniem Joanny Solskiej, wiceszefowej działu ekonomicznego „Polityki" wszystko rozbija się o gospodarność: - Jedne są zarządzane dobrze, inne źle. Dochodzi na przykład do absurdów z ogrzewaniem. Niektóre szpitale mają nieszczelne okna, ale zamiast je wymienić i zapobiec uciekaniu ciepła, grzeją na potęgę. Nie opłaca się? Nie zastanawiają się nad tym, skoro mogą się zadłużać - mówi Solska.
Co z klinikami?
W tle pojawia się też problem szpitali klinicznych, których organami założycielskimi są akademie i uniwersytety medyczne. Szczyt dyskusji wokół reformy zdrowotnej zbiegł się z odbywającym się w Poznaniu Forum Szpitali Klinicznych, gdzie dyrektorzy szpitali debatują nad przyszłością placówek pod rządami nowej ustawy. Z relacji medialnych wynika, że najwięcej wątpliwości i obaw mają co do sposobu pogodzenia kosztochłonnej dydaktyki i nowoczesnych procedur medycznych z działalnością szpitala jako spółki, czyli podmiotu nastawionego na zysk.
W Polsce jest już około czterdziestu takich placówek: - Tym różnimy się od innych szpitali, na przykład powiatowych, że oprócz usług medycznych, w tym najczęściej tych najbardziej kosztownych, jak transplantacje, prowadzimy działalność dydaktyczną i naukową. Bez specjalnego planu finansowego na taką działalność nie damy sobie rady - mówi prof. Janusz Moryś, rektor Akademii Medycznej w Gdańsku, organu założycielskiego Akademickiego Centrum Klinicznego w tym mieście.
W tej chwili ACK jest w fatalnej sytuacji finansowej. Długi sięgają 280 mln złotych, zobowiązania wymagalne, konieczne do zapłacenia już teraz, to 160 mln złotych. Wprawdzie prof. Moryś przedstawił w Ministerstwie Zdrowia dobrze przyjęty plan restrukturyzacji zakładający m.in. redukcję zatrudnienia o 700 osób w 3300-osobowej załodze, ale na razie szpital popada w coraz większe tarapaty. - Wykańczają nas odsetki i spłata zobowiązań komornikowi - wyjaśnia prof. Moryś.
Profesor podkreśla, że nie jest przeciwnikiem szykowanej reformy, bo i w niej widzi pewną szansę dla ACK: - Z czystym, niezadłużonym kontem i środkami na dydaktykę, naukę i drogie operacje moglibyśmy wreszcie dobrze działać - mówi rektor. Zastrzega też, by nie porównywać takich szpitali jak w Gdańsku ze szpitalami powiatowymi: - One nie są na przykład w stanie zatrudnić takiej kadry jak my, by wykształcić 4,5 tys. studentów - mówi prof. Moryś. - Tamte szpitale w obliczu drogich operacji nerek, serca czy trzustki mogą wysyłać pacjentów do nas. My ich już nigdzie przekazać nie będziemy mogli, bo jesteśmy na końcu tego łańcucha.
Jak dowiedziała się „Polityka", w Ministerstwie Zdrowia opracowywane są specjalne propozycje dla szpitali klinicznych. Założenia nie są na razie znane.
Wiadomo jedynie, że według ustaw, które są w parlamencie, organem założycielskim i właścicielem szpitali klinicznych będą szkoły medyczne, tyle że pośrednio przez spółki, podobnie jak w przypadku szpitali samorządowych. Optymizm klinicznych szpitali liczących na oddłużenie studzi jednak Joanna Solska: - Będą musiały przedstawić biznesplany, które będą weryfikowane przez Bank Gospodarstwa Krajowego. Jeśli będą one źle przygotowane, po prostu nie dostaną pieniędzy.
Solska przypomina także, iż jest wiele źródeł finansowania i środków dla szpitali klinicznych, problemem jest jednak to, co dotyczy wszystkich ZOZ-ów: - Według Instytutu Badań na Gospodarką Rynkową, szpitale nie działają źle dlatego, że są zadłużone, lecz dlatego, że są źle zarządzane - dodaje Solska.
Jak to się robi?
Rozmowa Polityki.pl z Jerzym Godzikiem, starostą powiatu kwidzyńskiego. Powiat posiada prawie 57 proc. udziałów w spółce „Zdrowie", która jest założycielem niepublicznego ZOZ w Kwidzynie. W chwili zmiany właściciela w 2001 r. szpital miał 6 mln złotych długu, półtora roku później wyszedł na prostą. Jak mu się to udało i jak nadal udaje wychodzić na swoje?
- Jak to się stało, że szpital, który jeszcze kilka lat temu miał kilkumilionowy dług, dziś przynosi zyski?
- Jerzy Godzik: Przekształciliśmy go w spółkę prawa handlowego, przejęliśmy długi, zaciągnęliśmy kredyt, który już spłaciliśmy, a szpital przestał się zadłużać.
- Ale jak udaje się utrzymać finanse szpitala w ryzach? Jaka jest recepta na sukces?
- Sprawa jest dość prosta: zarządy spółek odpowiadają własnym majątkiem, więc ich decyzje muszą być przemyślane. Dyrektor szpitala musi sobie zdawać sprawę, że oprócz głównego celu, jakim jest leczenie pacjentów, ma też cele finansowe. No i jest kontrolowany przez właścicieli.
- Czy nowy szpital podoba się pacjentom?
- Podoba się, chociaż oczywiście są skargi na lekarzy, podobnie jak w publicznych szpitalach. Tyle że i tu, i tam, trzeba przestrzegać przepisów i procedur.
- Samorząd jest lepszym właścicielem niż państwo?
- I tak, i nie. Samorząd jest bliżej, zna sytuację na rynku, musi też mieć na uwadze, że jest kadencyjny. Nikt nie będzie samobójcą wiedząc, że będą następne wybory.
- Czyli mieszkańcy muszą być zadowoleni, to w końcu klienci szpitala.
- Otóż to. Praktycznie każdy mieszkaniec chociaż raz był lub będzie pacjentem. To zobowiązuje.
- A czy dla budżetu powiatu szpital nie jest zbyt dużym obciążeniem?
- Prawie żadnym. Nasze wydatki na szpitalne inwestycje to ok. 200-300 tys. złotych rocznie, niewiele w 55 mln budżecie. W tej chwili ogłosiliśmy jednak publiczny nabór na nowego inwestora. Chcemy sprzedać część udziałów w spółce, zostawiając sobie tylko tyle, by mieć wpływ na strategiczne decyzje, takie jak likwidacja szpitala czy zmiana jego działalności.
- Czyli jednak szpital jest balastem...
- Nie, po prostu chcemy dokapitalizować szpital. To 150-letni budynek, potrzeba pieniędzy na modernizację i dostosowanie do wymagań ministerstwa, które muszą być wypełnione do 2012 r. Na to potrzeba ok. 35 mln złotych, choć to plan maksimum. Na razie wystarczy 10-12 milionów.
- Więc nie żałuje Pan decyzji o przejęciu szpitala?
- Wprawdzie nie byłem wtedy starostą, ale dzięki Bogu, że tak się stało, bo przerwaliśmy spiralę zadłużenia. Inne samorządy też pewnie by tak zrobiły, tyle że nie chcą brać sobie na głowę kilkudziesięciomilionowych długów.