Krzysztof Cukierski, 27-letni poznaniak, z wykształcenia fizjoterapeuta, ma dobrą intuicję. Z emigracji zwinął się po dziewięciu miesiącach, wiosną tego roku. W ostatniej chwili, by nie stracić uzbieranych oszczędności.
Do Islandii wybierał się początkowo na pięć lat. Pracował jako masażysta w ekskluzywnym ośrodku SPA. Pieniądze jak na islandzkie standardy nie były oszałamiające, ale pozwalały odłożyć co miesiąc – jak na polskie standardy – okrągłą kwotę. Miał czas na czytanie, myślenie i obserwacje, więc w końcu dotarło do niego, że nie rozwinie się zawodowo i nie nawiąże prawdziwych więzi, nie mówiąc dobrze w tamtejszym, trudnym języku. Do tego coś zaczęło się psuć w jego związku – dziewczyna została w Polsce. Zrozumiał, że z kraju trochę uciekł. Przed odpowiedzialnością, decyzjami, dorosłością.
Kuba Godlewski i jego ówczesna dziewczyna, a dziś żona, Beata, wyjechali do Manchesteru ponad dwa lata temu, bo gdyby chcieli zamieszkać razem w Polsce, któreś z nich musiałoby rzucić pracę. On mieszkał w Radomiu, ona w Gnieźnie. Postanowili zaryzykować razem. W Wielkiej Brytanii kilka razy zmieniali firmy, ale oboje pracowali w branżach bliskich ich informatycznemu wykształceniu – serwisowanie laptopów, planowanie logistyki dla dużej firmy dystrybucyjnej. Zarabiali dobrze, widmo kryzysu jakoś ich nie przerażało. Pomyśleli o powrocie, gdy przyszło na świat ich dziecko. – Chcieliśmy, żeby syn miał obie babcie na co dzień. Zdecydowały tylko względy rodzinne, pieniądze nie miały znaczenia – podkreśla Kuba.
Edyta Repczak z Dolnego Śląska od dziecka wiedziała, że chce pracować za granicą. Gdy tylko skończyła studia z finansów i bankowości, do Francji ściągnęli ją koledzy. Ona namówiła do wyjazdu narzeczonego, który zamknął w Polsce własną firmę.