Nie ma spotkania politycznego w Unii Europejskiej, podczas którego nie mówiłoby się o klimacie – tak prezydent Lech Kaczyński przekonywał studentów Szkoły Głównej Handlowej podczas promocji książki swego przyjaciela Vaclava Klausa, który głosi pogląd, że globalne ocieplenie to propaganda „środowiskowców”, ludzi nienawidzących wolności, podobnie jak wcześniej komuniści.
Rzeczywiście, klimat jest tematem politycznym numer jeden – według magazynu „Foreign Policy” to z powodu poglądów Klausa Republika Czeska wypadła z wyścigu o tymczasowe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Polscy politycy nie prowadzą podobnej krucjaty – przeciwnie, od ministra środowiska po premiera deklarują, że w pełni popierają cele unijnej polityki klimatycznej. Dlaczego więc Polska zablokowała jej przyjęcie na niedawnym szczycie UE w Brukseli?
Kością niezgody jest tzw. pakiet klimatyczno-energetyczny, który konkretyzuje ustalenia polityczne, podjęte przez unijnych przywódców na szczycie w 2007 r. Unia przyjęła wtedy słynne zobowiązanie 3x20 – obiecała do 2020 r. zredukować emisję CO2 o 20 proc. i zwiększyć udział odnawialnych źródeł energii do 20 proc. Politycy zapowiedzieli też, że jeśli podobne zobowiązania podejmą inne kraje rozwinięte, to Unia ambitnie zwiększy pułap redukcji do 30 proc.
Kluczem do powodzenia całego planu ma być obłożenie produkcji CO2 dodatkowymi kosztami, tak by truciciele mieli interes w redukowaniu emisji. W istocie, ten system już w Unii działa i polega na przyznawaniu krajom limitów emisji CO2. Rządy dzielą je pomiędzy poszczególne sektory gospodarki, a firmy, które przekroczą przyznany im pułap, muszą dokupować prawa do dodatkowej emisji na wolnym rynku. W Brukseli kończy się właśnie rozdział limitów na lata 2008–2012. Ale ten okres ma być ostatnim, w którym obowiązywałyby darmowe limity.
Komisja Europejska chce, by od 2013 r. producenci energii płacili już za całość swoich zanieczyszczeń, kupując zezwolenia na europejskiej giełdzie handlującej emisjami. Od 2020 r. system aukcyjny zostałby rozszerzony na wszystkich emitentów CO2. Polska powiedziała „nie”. – Postawiliśmy Komisji pytanie, czy propozycje przedstawione w pakiecie to jedyna optymalna i sprawiedliwa droga do osiągnięcia celów unijnej polityki klimatycznej – wyjaśnia minister środowiska Maciej Nowicki.
Droga tona
Największe obawy budzi skok na głęboką wodę w 2013 r. Blisko 95 proc. polskiego prądu pochodzi z elektrowni węglowych, zasilanych polskim węglem kamiennym i brunatnym. Z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego taka samowystarczalność to błogosławieństwo, ale produkcja jednej megawatogodziny energii wiąże się z emisją blisko tony CO2. Szwecja, która czerpie prąd z elektrowni wodnych, atomowych i źródeł odnawialnych, wytwarza 50 razy mniej CO2 przy tej samej ilości produkowanego prądu. Rachunek jest prosty: Szwedzi będą mieli w 2013 r. 50-krotnie mniejszą podwyżkę kosztów wytwarzania elektryczności.
– Popatrzmy na liczby bezwzględne – proponuje prof. Krzysztof Żmijewski, doradca rządu ds. pakietu. – Komisja zakłada, że wyjściowy koszt tony CO2 na giełdzie wyniesie 39 euro. Tyle bowiem szacunkowo ma kosztować przechwytywanie i magazynowanie CO2. Problem w tym, że dziś nie ma odpowiednich technologii i na pewno nie będzie ich w 2013 r., więc szacunek Komisji jest nieweryfikowalny. Deutsche Bank liczy, że prawdopodobna jest cena na poziomie 68–100 euro. Jeszcze inni analitycy wskazują, że giełda emisji CO2 będzie miejscem kolejnej bańki spekulacyjnej.
Niewykluczone, że polskie elektrownie za zgodę na wyemitowanie tony CO2 będą płacić nawet 120 euro. – To zaś oznacza podwyżki hurtowych cen prądu nawet o 300 proc., a w konsekwencji bankructwo energochłonnych branż jak hutnictwo i cementownie, które w tej chwili należą do najwydajniejszych w Europie – wyjaśnia prof. Żmijewski. Taki scenariusz może pociągnąć za sobą utratę nawet 500 tys. miejsc pracy i spadek PKB przekraczający całą unijną pomoc dla Polski.
Co w takim razie w zamian? – Proponujemy stopniowe wprowadzanie systemu aukcyjnego od 2013 r., przy jednoczesnym zmniejszaniu puli darmowych zezwoleń – wyjaśnia minister Nowicki. Komisja nie chce się na to zgodzić, bowiem europejskie doświadczenie uczy, że energetyczni monopoliści i tak podniosą ceny, nawet jeśli będą mogli emitować CO2 za darmo. W Polsce jest to niemożliwe, bo utrzymujemy jeszcze urzędową kontrolę cen elektryczności. Ale kontrola ta niebawem się skończy, więc zamiast dawać wzbogacić się koncernom energetycznym, lepiej skierować te pieniądze za pośrednictwem mechanizmu aukcyjnego do budżetu państwa.
Jak wyjaśniał nam Stavros Dimas, unijny komisarz ds. środowiska (POLITYKA 29), wszystkie wpływy ze sprzedaży zezwoleń na emisję CO2 trafiają do budżetu państwa. Polska – jako kraj o PKB poniżej unijnej średniej – dostanie dodatkowo 10 proc. od krajów bogatszych. Pieniądze te rząd będzie mógł przeznaczyć np. na rekompensaty podwyżek dla najuboższych. – Ale nie będzie mógł ich wydać na rekompensaty wzrostu cen energii dla energochłonnych gałęzi przemysłu, bo byłaby to niedozwolona pomoc publiczna – kontrargumentuje prof. Żmijewski.
Spór o pakiet miałby znacznie spokojniejszy przebieg, gdyby nie polityczny klimat, narzucający szybkie tempo prac. UE uczyniła z ekologii ideę, która ma choć częściowo uratować jej polityczny prestiż i globalne przywództwo. Tym bardziej że wiele państw unijnych odnosi na zielonym polu sukcesy. Dania od 30 lat rozwija się bez zwiększania zużycia energii, w Szwecji przemysłowa emisja CO2 spadnie niebawem do zera, a we Francji blisko 80 proc. prądu powstaje w elektrowniach atomowych. Niemcy, wciąż jeszcze fabryka Europy, systematycznie zwiększają udział odnawialnych źródeł energii.
Dla Unii najlepszą okazją do zademonstrowania przywództwa w dziedzinie ekologii byłaby grudniowa konferencja konwencji klimatycznej ONZ w Poznaniu. Od powodzenia szczytu, któremu przewodniczy Polska, zależy to, czy za rok świat przyjmie w Kopenhadze nowe porozumienie klimatyczne, mające zastąpić słynny protokół z Kioto. Komisja Europejska i Francja, która przewodniczy obecnie pracom Unii, chciałyby móc oświadczyć w Poznaniu, że Unia na szczycie 4 grudnia przyjęła pakiet. Taki sygnał zmiękczyłby stanowisko najbardziej opornych negocjatorów globalnego porozumienia jak USA, Chiny i Rosja.
Plan klimatyczny
Kompromis wewnątrz Unii jest istotny także ze względu na przyszłoroczny kalendarz polityczny. Jak zauważa Connie Hedegaard, duńska minister ds. klimatu, ewentualne przedłużenie prac nad pakietem oznacza, że nie zostanie on uchwalony nawet przed szczytem w Kopenhadze – wiosną przyszłego roku odbywają się wybory do Parlamentu Europejskiego, a po nich wybór nowej Komisji Europejskiej.
Maciej Nowicki nie widzi jednak powodów do pośpiechu. – Wystarczy, jeśli Unia potwierdzi w Poznaniu wolę osiągnięcia celów swojej polityki klimatycznej. Przyjęcie pakietu, który budziłby podejrzenia, że został wymuszony przez państwa rozwinięte na biedniejszych, byłoby złym sygnałem dla krajów rozwijających się – mówi minister. By do wymuszenia nie doszło, Polska od wielu miesięcy buduje koalicję krajów, które mają podobne problemy jak my – szybkie tempo rozwoju i wysokoemisyjne technologie energetyczne.
Podczas niedawnego szczytu w Brukseli nastąpił przełom. Okazało się, że już nie tylko Polska ma wątpliwości. Silvio Berlusconi zagroził wetem, zarzucając Komisji, że narzuca Włochom zbyt wysokie koszty walki z kryzysem klimatycznym. Bunt starego członka Unii dopełnił polską argumentację i przyjęcie paktu przełożono na grudzień, dając Komisji czas na wypracowanie kompromisu. W tej chwili stanowisko Polski popiera dziewięć państw, z Włochami i Grecją włącznie. Trwałość pakietowej koalicji potwierdził ostatni szczyt Grupy Wyszechradzkiej. Premierzy państw środkowoeuropejskich zadeklarowali 5 listopada, że w sprawie pakietu klimatyczno-energetycznego występować będą wspólnie popierając stanowisko Polski.
W walce o pakiet krzyżują się różnorakie interesy. Podczas negocjacji padają zarówno argumenty poparte liczbami, jak i oskarżenia bardziej nasycone emocjami. Francuzi mówią wprost: pokażcie plan, co chcecie zrobić w czasie, o który tak walczycie. Minister Nowicki odpowiada: – Mamy plan. Jesteśmy gotowi zredukować nasze emisje nawet o 30 proc. w stosunku do 1990 r. Będziemy zwiększać efektywność energetyczną i udział odnawialnych źródeł energii zgodnie z określonym przez Unię planem. Ponadto będziemy rozwijać technologie czystego węgla oraz wychwytu i składowania CO2. Dowodem, że nie są to tylko pobożne życzenia, jest przygotowany przez Ministerstwo Gospodarki projekt „Polityki Energetycznej Polski do 2030”.
Nasi eksperci zwracają też uwagę, że kraje postkomunistyczne były tymi, które najradykalniej zredukowały swoje emisje po 1990 r. – niektóre nawet o ponad 30 proc., gdy tymczasem Hiszpania, Irlandia czy Portugalia o tyle właśnie swoje emisje powiększyły.
W sporze o pakiet Polska mówi wyraźnym głosem, stosuje też precyzyjną argumentację. To jednak zbyt mało, bo ciągle ustawiamy się w roli biedniejszego krewnego Zachodu, potrzebującego specjalnych względów z powodu historycznych zapóźnień. Czas przejść do ofensywy, pokazać, że mamy także oryginalny pomysł na rozwój, który nie polega tylko na powtórzeniu drogi, jaką przeszły kraje starej Unii. Pomysł na tyle fascynujący, by Polska przestała być traktowana jako unijny hamulcowy.