Dlatego znowu potrzebny jest prezes, już nie tylko jako wielki kadrowy, ale ten, który wielokrotnie pokazał członkom swojej partii, że nikt nie może się równać z jego przenikliwością w odczytaniu rzeczywistości i projektowaniu przyszłości. Musi dostarczyć nowej energii, drugiego pchnięcia. Tym to silniejsza potrzeba, że PiS po roku od wyborczej porażki osiągnął dziwny stan, który w ekonomii politycznej czasami nazywano postępem regresywnym. Postęp jest, bo elektorat nie maleje, mimo że politycznych sukcesów nie przybywa. To jednak duże osiągnięcie. Regres jest, bo główny konkurent wcale nie słabnie i nie zanosi się, by oddał pola. Zastosował taką taktykę rządzenia, że nie sposób go złapać za rękę ani też za nic innego. A i inwestycje w Lecha Kaczyńskiego, pobudzanie prezydenta do odgrywania roli lidera opozycji wewnątrz władzy wykonawczej nie bardzo się wypłacają.
Mówi Jarosław Kaczyński, że w Klarysewie pracuje nad programem z dwoma dość na razie anonimowymi działaczami czy sympatykami PiS, ale przecież prawda jest oczywista. Kto by mu nie pomagał, kto by tam nie zapisywał i łapał w lot złotych myśli krążących w powietrzu, to przecież ośrodek tych myśli jest jeden, to głowa pana prezesa. Zresztą Kaczyński sam powiedział w zaprzyjaźnionym Polskim Radiu, że wynajmowanie ekspertów nie miało sensu, bo potem i tak trzeba by było dostosować ich pomysły do partyjnej ideologii, de facto – pisać od nowa.