Na pytanie, dlaczego polskie media tak gwałtownie się tabloidyzują, dlaczego sensacja coraz bardziej wypiera informację, a pyskówka rozmowę i kompetentny osąd, każdy z nas ma w zanadrzu proste odpowiedzi. Po pierwsze, winny jest rynek, który wymusza na mediach schlebianie najpowszechniejszym gustom. Po drugie, winne jest społeczeństwo, które woli byle co od rzetelnej wiedzy. Po trzecie, winni są politycy, którzy stworzyli złe media publiczne i są średnio biorąc za głupi, żeby z nimi poważnie rozmawiać. Po czwarte, winni są właściciele, inwestorzy, szefowie, dbający tylko o słupki i zmuszający nas do robienia tandety. To wszystko jest w dużym stopniu racja. Ale czy cała racja?
Tytuł Dziennikarza Roku w tegorocznym konkursie Grand Press, najbardziej prestiżową nagrodę dziennikarską, zdobył Bogdan Rymanowski. Prestiż tego tytułu wynika głównie z tego, że laureata wyłania powszechne głosowanie redakcji. Teoretycznie trudno o cenniejsze trofeum. Teoretycznie nie tylko dlatego, że Dziennikarzem Roku nigdy nie zostali najwybitniejsi polscy dziennikarze – Ryszard Kapuściński, cesarz reporterów, Jerzy Giedroyc, książę redaktorów, czy Adam Michnik, król publicystyki III RP. Większym problemem jest to, że zawsze jakaś istotna część środowiska mniej czy bardziej elegancko kwestionowała i kontestowała wybór.
Kiedy w 1997 r. zdobyłem tę nagrodę w jej pierwszej edycji, moja ówczesna szefowa gratulując mi zauważyła, że nie zostałbym Dziennikarzem Roku, gdybym tylko pisał i nie miał gęby znanej z telewizji. Zapewne miała rację. Plebiscyt (bez względu na regulamin) siłą rzeczy mierzy raczej popularność niż jakość i wskazuje raczej gwiazdy niż mistrzów. Wzmacnia więc syndrom hollywoodzki w mediach i popycha dziennikarzy w gwiazdorstwo, co nie musi służyć jakości dziennikarstwa.