Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Katolicka kamasutra

Fot. Jon Hicks/Corbis Fot. Jon Hicks/Corbis
Podręcznik życia intymnego autorstwa ojca Ksawerego Knotza stał się bestsellerem. Czy to forpoczta zmian w dziedzinie, z którą Kościół ciągle ma kłopoty? Nie tylko w Polsce.

Kościół o seksie nie mówi. Kościół o seksie naucza. Stąd przepaść między kaznodziejami a wiernymi. Oni żyją w celibacie, wierni seks praktykują. Ale większym problemem jest raczej język i postawa księży. Język jest zwykle enigmatyczny, postawa wyraża wyższość. Dlatego wierni garną się do duchownych takich jak głośny w mediach zakonnik ojciec Ksawery Knotz, kapucyn. Autor bestsellera „Seks, jakiego nie znacie. Dla małżonków kochających Boga”.

Knotz wyrasta na kościelnego Starowicza, choć świeccy seksuolodzy niczego nowego z jego dziełka się nie dowiedzą. A w niektórych kwestiach – na przykład antykoncepcji – po prostu by się z Knotzem zgodzić nie mogli. Współczesny seksuolog, tak jak psychiatra czy psychoterapeuta, musi bowiem oddzielić swoje prywatne przekonania, na przykład swoją religię, jeśli jest osobą religijną, od swojej pracy z klientem czy pacjentem, który przecież może jego światopoglądu nie podzielać.

Seksuolog nie może dlatego prawić o grzechu. Nie może mówić, że taki seks jest dobry, a taki zły. Że z prezerwatywą czy gadżetami nie wolno. To nie jego rola. Wolno mu za to przypomnieć, że w seksie jedyną granicą jest niewymuszona zgoda partnera.

Knotz tak nie może. Dopóki pozostaje w zakonie i Kościele jako hierarchicznej instytucji, zarządzanej odgórnie, oczekującej dyscypliny i lojalności, musi przypominać, jaka jest oficjalna nauka Kościoła. I ten warunek spełnia. W żadnym punkcie nie odstępuje od polityki Kościoła w dziedzinie seksu. I robi furorę. Pierwszy nakład wspomnianej książki Knotza rozszedł się w okamgnieniu. Mają być przekłady m.in. na angielski. Brodaty zakonnik po czterdziestce udziela wywiadów prasie masowej i występuje w telewizji. Piszą o nim agencje prasowe i media globalne jak BBC. A przecież nie jest żadnym guru seksuologii. W swych książkach zachęca małżonków – i tylko małżonków, czy trzeba dodawać, że płci obojga – do tego, by sobie podarowali odrobinę cielesnej rozkoszy. Ale także do tego, by wzajemnie zwracali uwagę na swoje potrzeby i wrażliwości.

Niechęć do ciała

Katolicka kamasutra Knotza jest w istocie elementarzem. Zbiorem oczywistości w dziedzinie uczuć, erotyki, relacji międzyludzkich. Podtrzymującym katolicką ortodoksję w każdym calu, włącznie ze sprzeciwem wobec seksu pozamałżeńskiego i wobec sztucznej antykoncepcji. Czymś nowym może wydawać się właśnie język dostosowany do współczesnego odbiorcy. Niebojący się słów takich jak orgazm, seks oralny, łechtaczka, masturbacja czy prezerwatywa, a nawet porównań rozkoszy seksualnej z niebem czy ekstazą życia wiecznego. I postawa partnerska: autor nie wynosi się ponad czytelnika, chce go zrozumieć, pomóc, wesprzeć.

To, że Knotz podobnymi rewelacjami budzi takie zainteresowanie, świadczy raczej o tym, jak zagubione jest młodsze pokolenie polskich katolików, bo to do niego adresowane są jego książki. I o tym, że wśród polskich katolików wciąż dominuje nieufne i neurotyczne podejście do seksu.

Knotz za to winy nie ponosi. Należy mu się pochwała za próbę przełamania złej tradycji. Jako duszpasterz rodzin uznał, że jego doświadczenie z rozmów z młodymi małżonkami może się do czegoś przydać, i podzielił się nim w swoim poradniku. Z tych rozmów wyłonił mu się obraz przygnębiający. Destrukcyjne poczucie winy, doszukiwanie się wszędzie grzechu, niechęć do własnego ciała, znikoma wiedza o sferze seksu i płodności. Słowem „bardzo silnie zakorzeniony negatywny przekaz dotyczący seksualności”. W jednym z wywiadów zakonnik zaznacza, że ludzie pytają go, co wolno, a czego nie wolno w seksie, i że to niepoważne, bo przypomina mentalność kodeksu karnego.

Ma rację, lecz tę mentalność wyrobił w ludziach przez wieki sam Kościół, który pragnąc panować nad całym życiem człowieka, niesłychanie szczegółowo regulował także sferę seksualną. Kto bowiem kontroluje seks, ten ma władzę. Nad jednostką i nad zbiorowością. Ta władza bywa potężniejsza niż polityczna. I bardziej niszcząca. Jak bardzo, pokazują skutki skandali na tle seksualnym z udziałem księży. To druga, ciemna strona tego samego problemu, jakim jest pełen sprzeczności i przemilczeń stosunek Kościoła do seksu.

Duchowni pokroju ojca Knotza zajmują się stroną jasną. Próbują ocieplić wizerunek Kościoła w tej sferze. Przyznają, że Kościół popełnia błąd, kiedy przedstawia Boga jako Wielkiego Kontrolera, który nas wszędzie i bez przerwy podgląda. Dobrze, że taki głos jest dziś w polskim Kościele możliwy, że biskup dał zgodę na publikację książki, a jej promocję urządzono w siedzibie episkopatu. Jednak jeden Knotz (i kilku jeszcze mówiących ludzkim językiem duchownych, jak ks. Jacek Prusak) wiosny nie czyni.

Dobrze, że są, ale nawet dziesięć książek i sto wywiadów jeszcze szarej rzeczywistości nie zmienią. Bo nie tylko niejasne komunikaty wysyłane z Kościoła są źródłem zagubienia katolików. Ich wątpliwości i udręki moralne w sferze seksu wynikają też z tego, że ani dom, ani szkoła im tu nie pomagają. Kościół niechętnym okiem patrzy na programy edukacji seksualnej. Na domiar złego niedojrzałość młodych świeckich ma swój odpowiednik w infantylizmie kleryków. Na widok kobiet na sali wykładowej potrafią zachowywać się jak podrostki. I z takim nastawieniem są wyświęcani na księży, obejmują parafie. Bo to nie jest najważniejsze w formacji księży. Seminaria mają wychowywać do posłuszeństwa władzy kościelnej i do celibatu.

Polski skansen

Nastolatki przez telewizje muzyczne i Internet mają dostęp do świata seksu, o jakim nie śniło się ich rodzicom, a cóż dopiero dziadkom czy starszemu pokoleniu księży i katechetów. Ale nie mają z kim o tym porozmawiać na poważnie. Cóż się dziwić, że witają oczywistości Knotza jak objawienie. Albo że deklarują się jako osoby wierzące i chodzące do kościoła, a uprawiają seks przed ślubem, są za antykoncepcją, tolerują aborcję i seks homoseksualny. Chaos postaw jest odbiciem chaosu w świecie, którego Kościół sam nie umie przekonująco wyjaśnić zrozumiałym dla nich językiem. Weźmy prosty przykład prezerwatyw. Młody człowiek, który słucha i ogląda o pandemii AIDS, nie pojmie, jak można być przeciw. Dlaczego Kościół odmawia zgody na antykoncepcję nawet w katolickich małżeństwach, w których mąż jest nosicielem choroby.

Czy ojciec Knotz jest forpocztą jakiejś większej zmiany w Kościele w Polsce? Nie sądzę. Jest pewnym fenomenem, wyjątkiem potwierdzającym dla wielu obraz polskiego katolicyzmu jako skansenu. To dlatego, że tak parciana jest rzeczywistość, mogą błyszczeć proste nauki kapucyna o seksie małżeńskim jako darze Bożym i o tym, że można nie gasić światła czy najpierw się trochę popieścić.

A i tak już odezwały się w Kościele głosy polemiczne. Oczywiście na polu teologii, gdzie w Polsce, inaczej niż na Zachodzie, panuje tradycjonalizm. Co się nie podoba? Jednym teologia ciała, która o zgrozo może się wyrodzić w teologię wyzwolenia seksualnego. To ciekawy zarzut, ale chyba całkowicie chybiony. Knotz, powtarzam, w niczym nie podważa katolickiej ortodoksji. On ją w sumie wzmacnia: dopuszczając radość seksu w alkowie małżeńskiej, odrzuca inne formy aktywności seksualnej, te nieakceptowane przez Kościół. W tym sensie przeciwstawia się, a nie ulega, tak zwanej rewolucji seksualnej lat 60. i jej współczesnym przejawom. Rewolucja ta wyrosła z założenia, że dorosły człowiek nie jest niczyją własnością, Kościoła też nie, i może robić w łóżku, co chce, jeśli nie narusza tym wolności innych. Knotz jest de facto orężem w walce Kościoła z tak rozumianą rewolucją seksualną i dlatego ma wsparcie biskupów i występuje w Radiu Maryja.

Innym kościelnym krytykom nie podoba się stawianie sakramentu małżeństwa na równi z sakramentem kapłaństwa, czyli myśl, że katoliccy małżonkowie mogą służyć Bogu nie gorzej niż księża i zakonnicy. Polemiści Knotza przytakują, że świeccy służyć mogą, ale nie przez swawole seksu, tylko przez pobożność, a nawet przez celibat. Odkąd Kościół Kościołem, wyrzeczenie się seksu uważano za wielką wartość, godną polecenia i pochwały także w małżeństwach. Kto myśli podobnie, będzie miał kłopot z katolicką pochwałą seksu, bo może ona odwracać uwagę od prawdziwego celu małżeństwa, którym jest świętość chrześcijańska.

Tak więc choć Knotz jest w zgodzie z ortodoksją, to w Kościele można być jeszcze bardziej ortodoksyjnym. Polska jest jednym z niewielu krajów katolickich, gdzie ortodoksja tak wyraźnie dominuje. Kiedy jezuita ks. Jacek Prusak przypomniał publicznie, że nauka Kościoła w kwestii antykoncepcji nie należy do domeny dogmatycznej i że kwestia ta dzieli Kościół, bo bynajmniej nie wszyscy katolicy są przeciw sztucznej regulacji poczęć, w Internecie pojawiły się wpisy, żeby, uwaga!, poczytał „mądrego zakonnika Knotza”, i że przez takich jak Prusak ginie duch kontrreformacji, a ludzie przestają chodzić do kościoła.

Subkultura celibatu

Ale ludzie przestają chodzić do kościoła raczej przez takich księży i zakonników jak w Irlandii. Powinno to budzić szczególne zainteresowanie w Polsce, bo nasza mentalność i nasz typ kultury katolickiej są zbliżone. Tam i tu Kościół był przez wieki osią tożsamości narodu. I nie wejście do Unii Europejskiej wstrząsnęło tym filarem irlandzkości ani spisek jakichś sił antykościelnych w mediach czy polityce, lecz lawina doniesień o skandalach seksualnych i potwornym traktowaniu dzieci i innych w irlandzkich instytucjach kościelnych. Najnowszy raport na ten temat właśnie przedstawiono w Belfaście.

Rządowa komisja przez prawie 10 lat gromadziła materiał dowodowy liczący ponad 2 tys. stron. Obejmuje pięć dekad, od lat 30. do dziś, lecz większość placówek została zamknięta do połowy lat 80. Opowiada na podstawie relacji żyjących świadków o tym, jak źle traktowano – za przyzwoleniem państwa i jego agend kontrolnych – dzieci i osoby powierzone opiece katolickich sierocińców, szkół zawodowych dla chłopców i dla dziewcząt, zakładów pracy dla matek nieślubnych dzieci czy dziewczyn sprawiających kłopoty wychowawcze (był o tym wstrząsający film „Siostry magdalenki”). Można tam było trafić nawet za wagarowanie.

Raport mówi o pandemii nadużyć: wykorzystywanie seksualne, włącznie z gwałtami analnymi, znęcanie się fizyczne i psychiczne, surowe, arbitralne kary cielesne, np. za pisanie lewą ręką lub rozmowy przy jedzeniu. Dzieci były często głodne, wyżywienie podłe, warunki mieszkaniowe i higieniczne prymitywne, praca ponad siły. Świecki personel zachowywał się podobnie brutalnie jak osoby duchowne. Wstawało się bladym świtem i szło obowiązkowo na dwie msze pod rząd. Przyjazne dzieciom zachowania zdarzały się rzadko i były pamiętane jako bezcenny dar pocieszenia. Szczególnie okrutnych prześladowców przenoszono do innego zakładu, gdzie mogli zaczynać od nowa.

Jak to wszystko było możliwe? Powody są systemowe. Po pierwsze, państwo nie chciało zadrażniać stosunków z powszechnie szanowanym Kościołem. Po drugie, panował przestarzały, skopiowany z XIX-wiecznej Anglii, system opieki, ignorujący indywidualne potrzeby dzieci i młodzieży i niebędący w stanie ich zaspokoić. Te wady zaostrzały jeszcze sposób prowadzenia zakładów kościelnych, niski poziom kadry i dążenie do zdobycia jak największej pomocy finansowej od państwa przez przyjmowanie jak największej liczby wychowanków. A państwo, choć mogło i powinno, nie sprawdzało, co się dzieje za murami szkół przemysłowych.

Ofiary wychodziły z kościelnych zakładów z takimi urazami psychicznymi, że wiele wyjeżdżało z Irlandii na stałe, by jakoś zapomnieć. Ale zapomnieć zwykle się im nie udawało. Czuły się opuszczone przez Boga, ludzi i kraj. Teraz mogą otrzymać kompensatę z funduszu rządowego. Wkrótce ma być ogłoszony kolejny raport – tym razem o księżach w parafiach pod Dublinem wykorzystujących seksualnie parafian. Arcybiskup Dublina ostrzegł już wiernych, że wymowa raportu będzie równie szokująca. Jednak Kościół w Irlandii przyjmuje dziś te ponure rewelacje z pokorą. Wcześniej tak nie było. Odrzucano oskarżenia jako propagandę antykościelną.

Tymczasem wciąż napływały nowe, udokumentowane przykłady nadużyć. Frekwencja w kościołach dramatycznie spadła. Hierarchia wyciągnęła z tego wnioski. Teraz irlandzki prymas kardynał Brady wita rządowy raport o wykorzystywaniu dzieci jako ważny krok na drodze do prawdy i przeprasza ofiary. A rzecznik ofiar, dominikanin Thomas Doyle, twierdzi, że część winy jest po stronie owianej tajemnicą kościelnej kultury celibatu. Dlatego wzywa do odważnej analizy tej „subkultury” i wyciągnięcia wniosków.

W Polsce taka reakcja Kościoła to pieśń przyszłości. Jesteśmy o jakieś pół wieku w tyle za Irlandią. O seksie w Kościele można już mówić językiem ojca Knotza, ale jeszcze nie językiem ojca Doyle’a.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną