Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Wabiki CBA

Jak urząd Mariusza Kamińskiego tropił korupcję

Maciej Macierzyński / Leszek Zych / Polityka
Centralne Biuro Antykorupcyjne, stworzone do demaskowania łapówkarzy, zajmuje się również tworzeniem przestępców.

Metoda: złap i szukaj dowodów

Przypomnijmy najpierw sprawę, w związku z którą szef CBA Mariusz Kamiński ma mieć postawione prokuratorskie zarzuty. Po prawie 2 latach śledztwa wiemy już bardzo wiele, jak rozwijała się tzw. afera gruntowa.

Upadek rządu Jarosława Kaczyńskiego zaczął się 6 grudnia 2006 r., około północy, gdy w warszawskim hotelu Sobieski producent serialu „Świat według Kiepskich” powiedział szefom telefonii Dialog, że w ich firmie panuje korupcja, bo ktoś ustawia przetargi. Marcin Olewnik, wiceprezes Dialogu, już następnego dnia zadzwonił do szefa CBA Mariusza Kamińskiego. „Znałem go prywatnie” – wyjaśniał później w sądzie.

Opowiedział Kamińskiemu o korupcji, ale nie wzbudziło to większej reakcji, więc z tą samą historią prezesi Dialogu poszli do Adama Lipińskiego, wiceprezesa PiS i szefa gabinetu premiera Kaczyńskiego. Wspomnieli też na marginesie o drugim wiceprezesie Dialogu Andrzeju Kryszyńskim, który chwalił się we Wrocławiu, że dzięki swoim dojściom do Leppera jest w stanie za odpowiednią opłatą odrolnić każdą ziemię w Polsce. Po telefonie Lipińskiego szef CBA zgodził się od razu przyjąć biznesmenów. Jednak bardziej od korupcji w Dialogu zainteresował się tą drugą sprawą.

Olewnika poproszono o jak najszybsze zaaranżowanie we Wrocławiu spotkania z deweloperem Jackiem Wróblewskim, któremu wiceprezes Kryszyński obiecywał odrolnienie ziemi. CBA wystawiło owego dewelopera na przynętę. Naszpikowano go mikrofonami i wysłano na rozmowę z Kryszyńskim. Funkcjonariusze poinstruowali go wcześniej, w jaki sposób ma wydobyć z rozmówcy wyznanie, że za łapówkę jest on w stanie załatwić odrolnienie ziemi w ministerstwie. Na podstawie tego kilkuminutowego nagrania prokurator generalny Zbigniew Ziobro wydał zgodę na rozpoczęcie akcji specjalnej o niespotykanej dotąd skali.

– W tym nagraniu nie ma wiarygodnych informacji o popełnieniu przestępstwa – mówi Mariusz Paplaczyk, adwokat, który brał udział w procesie dotyczącym afery gruntowej. – Łatwo by się można o tym przekonać, gdyby odtajniono ten dowód.To właśnie deweloper Jacek Wróblewski zaprotegował Kryszyńskiemu agenta CBA, który posługiwał się nazwiskiem Sosnowski, podawał się za biznesmena z Austrii i chciał na ziemi rolnej w Muntowie koło Mrągowa postawić osiedle.

Mariusz Kamiński twierdził później, że nie miał pojęcia o zamieszaniu w sprawę ministra rolnictwa, chociaż przeczą temu zeznania świadków. Już na pierwszym spotkaniu informowali CBA, że Kryszyński powoływał się właśnie na Leppera. I od 13 stycznia do 6 lipca, gdy prowadzona była akcja specjalna, wszystko było podporządkowane temu, by dotrzeć do szefa Samoobrony, który coraz bardziej szkodził premierowi Kaczyńskiemu.

CBA wiedziało, że Lepper nie może podjąć samodzielnie decyzji o odrolnieniu. Że wcześniej musi być zgoda wójta, marszałka sejmiku, odpowiedniego departamentu w ministerstwie i dopiero wtedy – jeśli wszystko jest zgodne z prawem – minister rolnictwa zatwierdza decyzję. Agent Sosnowski, udający inwestora, obiecał dostarczyć wszystkie potrzebne w ministerstwie dokumenty i gotów był zapłacić za odrolnienie 3 mln zł. W styczniu 2007 r. Kryszyński wziął od agenta 10 tys. zł zaliczki, jak twierdzi, na jego żądanie. Już wtedy można więc go było zatrzymać za płatną protekcję. Ale CBA polowało przecież na Leppera, a nie na płotki.

Sprawę odrolnienia miał pilotować znajomy Kryszyńskiego, Piotr Ryba, który współpracował z Lepperem i bywał w Ministerstwie Rolnictwa. Ryba potwierdził w sądzie, że pytał Leppera, kiedy zapadnie decyzja i czy dokumenty są już w komplecie. Lepper trzymał rękę na pulsie, ale nie naciskał podwładnych na przyspieszenie. Świadkowie mówili, że procedura nie odbiegała od standardowej.

Wiosną 2007 r. Sosnowski zrobił się nieprzyjemny. Gdy Kryszyński, jak twierdzi, próbuje się wycofać z interesu, agent grozi niewyobrażalnymi konsekwencjami, straszy i daje do zrozumienia, że stoi za nim półświatek. „Byłem przekonany, że te naciski są groźne i realne” – mówił w sądzie Kryszyński.

6 lipca poszedł jednak do hotelu Fort. Przeliczył 2,7 mln zł, które przyniósł mu do hotelu agent Sosnowski, ale ich nie wziął, bo – jak tłumaczył – wiedział, że decyzja o odrolnieniu nie zapadnie tego dnia. Przeprosił więc Sosnowskiego i poradził mu, by zaniósł pieniądze do banku. CBA podejrzewało przeciek, który ostrzegł „załatwiaczy”. Parę godzin później Kryszyński i Ryba zostali zatrzymani, a do Ministerstwa Rolnictwa wpadli funkcjonariusze CBA.

Przygotowywana od pół roku akcja zakończyła się katastrofą. Tego dnia kierownictwo ministerstwa w ogóle nie zamierzało się zajmować ziemią w Muntowie, a odpowiedzialny za odrolnienia wiceminister Kowalczyk był nieobecny.Trzy dni po tej nieudanej akcji premier Jarosław Kaczyński odtrąbił wielki sukces, polegający na wykryciu gigantycznej korupcji, która zaprowadziła funkcjonariuszy aż do gabinetu wicepremiera rządu RP. Powiedział Lepperowi, że odwołuje go z rządu, bo aresztowani Ryba i Kryszyński zeznają przeciwko niemu. Ale to nie była prawda.

Kryszyński nie mógł niczym obciążyć Leppera, bo go nie znał i nigdy nie widział. A Ryba, choć sprowadzono mu nawet do celi agenta CBA, który pracował nad jego rozmiękczeniem, konsekwentnie odmawiał. „Powiedziano mi, że Lepper jest już na dnie i nie ma sensu, żebym pogarszał swoją sytuację. Że mogę się jeszcze uratować, a Lepper jest i tak stracony” – zeznawał później Ryba. Przez pół roku na Leppera nie znaleziono nic. Mimo podsłuchów oraz skrupulatnej rewizji w jego gabinecie. W CBA panowało wówczas przekonanie, że Lepper jest skorumpowany, tylko aktualnie nie ma na to żadnych dowodów. Optymistycznie zakładano, że zaraz się znajdą. To się jednak nie udało.

Metoda romansowa

Do dzisiaj nie wiadomo, na jakiej podstawie w 2007 r. CBA wytypowało do swojej operacji posłankę Beatę Sawicką, której proces właśnie rusza. Nie miała na sumieniu żadnych czynów korupcyjnych, nie wyróżniała się na tle innych posłów jakąś szczególną żyłką do interesów.

Sawicka, posłanka z Jeleniej Góry, została zatrzymana, kiedy przyjmowała 100 tys. zł łapówki za tak zwane ustawienie na Helu przetargu na działki budowlane. Nigdy wcześniej nie miała nic wspólnego z przetargami ani z Helem. Działkę chciał kupić nie biznesmen, ale agent CBA, pieniądze wyłożono z budżetu tej instytucji, a Sawickiej użyto jako przynęty dla innych. To ona wciągnęła do gry burmistrza Helu (też jest oskarżony) i próbowała zassać inne osoby. W czasie operacji wielokrotnie wydzwaniała do posła PO z Sopotu Marka Biernackiego i do Julii Pitery. Szczęśliwie nie podjęli tematu, bo w przeciwnym razie rozszerzyliby krąg podejrzanych.

Sawicka była więc używana przez CBA po trosze jako tajny współpracownik. Wykonywała polecenia wymyślone w centrali.

Dlaczego właśnie ona? Były oficer CBA mówi nam, że figurantów typuje się także na podstawie analizy psychologicznej. Uznano, że Sawicka jest wystarczająco niestabilna emocjonalnie, skłonna do nieprzemyślanych wyskoków i prawdopodobnie okaże się łasa na prezenty. Agent CBA, ukrywający się pod fikcyjnym imieniem i nazwiskiem Tomasz Piotrkowski, poznał ją na kursie kandydatów do rad nadzorczych.

Później w liście do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego Sawicka napisała: „Pod wpływem i namową funkcjonariuszy CBA posunęłam się do zachowań, których dziś się wstydzę. Czy kontakty intymne z osobami, w stosunku do których prowadzona jest akcja, są dozwolone?”. Ustawa o CBA nie odnosi się do relacji romansowych między oficerami a ich ofiarami. Sąd będzie musiał ocenić, czy dowody tak zdobyte przez agenta są wiarygodne i czy zachowania podejrzanej wynikające z tak bliskich relacji zasługują na takie samo traktowanie, jak czyny przestępcze popełniane z wyrachowaniem i z własnej inicjatywy.

Metoda na biznes

W stosunku do Weroniki M.P. (aresztowanej 25 września 2009 r. i wypuszczonej szybko za kaucją – 600 tys. zł), byłej żony znanego aktora i telewizyjnej celebrytki, zastosowano podobną metodę. Agent CBA podający się za biznesmena (znów operacyjne imię Tomasz, nazwisko Małecki). Tu CBA założyło jeszcze fikcyjną firmę Estate Management Poland Ltd., która zwróciła się do kancelarii prawnej Anwer (prowadzonej przez Weronikę M.P.), aby ta reprezentowała firmę w negocjacjach dotyczących nabycia Wydawnictw Naukowo-Technicznych, spółki Skarbu Państwa. Tomasz Małecki wielokrotnie spotykał się z panią Weroniką. Był czarujący, dawał jej prezenty, m.in. markowe perfumy. Podczas spotkań biznes schodził na dalszy plan.

Biznesplan prezentowany przez Tomasza Małeckiego polegał na jak najtańszym zakupie WNT, ale w gruncie rzeczy zależało mu na działce, na której zlokalizowano siedzibę wydawnictwa. Zamierzał zbudować tam, jak mówił, nowoczesny biurowiec. Tymczasem budynek wpisano w rejestr zabytków, więc bez zgody konserwatora żadna inwestycja nie wchodziła w grę. Weronika M.P. w zamian za honorarium 450 tys. zł miała m.in. przekupić prezesa WNT, aby ten wybrał ofertę Małeckiego.

W tej wersji (ujawnionej przez CBA) nic nie trzyma się kupy. To nie prezes wydawnictwa wybierał nabywców, ale resort skarbu. Zamierzano przeprowadzić licytację, więc nikt nie mógł zagwarantować, że inny oferent nie przebije ceny proponowanej przez Małeckiego, a już na pewno nie Weronika M.P. Zatrzymano ją w momencie, kiedy wzięła od fałszywego biznesmena torbę z napisem Emporio Armani. W środku było 100 tys. zł. Jej artystyczna agentka rozesłała do gazet oświadczenie, że pieniądze w torbie nie były łapówką, ale wynagrodzeniem za obsługę prawną firmy Estate Management Poland Ltd.

Weronika M.P. nie przyznaje się do zarzutów. Jej sprawa odbędzie się pod warunkiem, że na podstawie dowodów zebranych przez CBA prokuratura napisze akt oskarżenia.

Wciągnięto ją do wymyślonego przedsięwzięcia, poddano prowokacji, a potem oskarżono. W ten sposób – mówią adwokaci – załatwić można każdego. Ba, nawet żonę byłego prezydenta chciano aresztować. To kolejna akcja agenta Tomasza Małeckiego. Kupił dom w Kazimierzu od znanego biznesmena Marka Michałowskiego, bo święcie wierzył, że posiadłość w rzeczywistości należy do Jolanty Kwaśniewskiej. Zaproponował 3 mln zł (dwa razy więcej, niż willa była warta), ale na umowie zawartej u notariusza zadeklarował 1,5 mln zł, reszta miała przejść z ręki do ręki bez podatku. Cała operacja spaliła na panewce, bo Michałowski nie doprowadził agenta do Kwaśniewskiej. Biznesmena zatrzymano i odebrano mu pieniądze. Dzisiaj sytuacja jest patowa. Według umowy notarialnej dom należy do agenta Tomasza Małeckiego, ale ponieważ ten używa fikcyjnych danych osobowych, właścicielem jest zapewne CBA. Tyle że sprzedający nie dostał pieniędzy.

Metoda na CBA

We wrześniu 2009 r. podczas konferencji prasowej rzecznik CBA podzielił się kolejnym sukcesem tej służby. Zatrzymano na gorącym uczynku Marka Ł., w czasach PRL działacza opozycji, członka Federacji Młodzieży Walczącej. Przyjął od pewnego biznesmena (Marka K.) łapówkę w postaci 4 tys. zł (w dwóch ratach) i dwóch butelek koniaku. W zamian obiecywał biznesmenowi załatwienie spotkania z... szefem CBA Mariuszem Kamińskim. Kim jest ów biznesmen, nie poinformowano.

Marek Ł. zeznał prokuratorowi, że znał co prawda szefa CBA z dawnych czasów, ale nie na tyle, aby umawiać go na spotkania. Zażądał natomiast zapłaty za konsultacje, jakich udzielił K. Kiedy wyszedł z Intercontinentalu z koniakiem i pieniędzmi, zatrzymali go funkcjonariusze CBA, trafił za kraty. Postawiono mu absurdalnie brzmiący zarzut: łapówka za spotkanie z szefem CBA.

Z biznesmenem Markiem K. rozmawiamy w hotelu Intercontinental, gdzie wynajmuje apartament.

Mówi, że Ł. obiecał mu, że zorganizuje spotkanie z Kamińskim. Dlatego K. napisał list do szefa CBA, że prosi o spotkanie, bo w przeciwnym razie będzie musiał dać pośrednikowi kilka koniaków. I wtedy CBA zareagowało. Przyszli oficerowie, poprosili, aby grał dalej swoją rolę. Zgodził się współpracować. Dali mu pieniądze dla Ł. i koniaki. Wszystko rejestrowali. Swoją rolę odegrał do końca, aż do aresztowania Marka Ł.

Jana K., niegdyś przewodniczącego NSZZ Solidarność Rolników Indywidualnych, zatrzymano w warszawskiej restauracji. Zarzut: wziął łapówkę w wys. 250 tys. zł za pomoc w zakupie atrakcyjnej działki w stolicy. Na tej działce przy ul. Bagatela stoi budynek użytkowany przez... CBA. Jan K. miał się powoływać na swoje wpływy u wojewody mazowieckiego. Interes naraił mu Janusz K.

Dzisiaj zeznaje przeciwko Janowi K. jako świadek incognito.

Prowokacja, podstawieni agenci udający ludzi interesu albo współpracownicy werbowani spośród jakichś szemranych biznesmenów. CBA samo typuje podejrzanych, montuje ich w wymyślone transakcje, przekazuje pieniądze (czasem bez ich wiedzy i woli), a potem zamyka. Tak pomyślana fabryka może już właściwie działać w cyklu zamkniętym. Zatrzymywać nawet za umówienie spotkania z szefem CBA albo za sprzedaż działki użytkowanej przez CBA.

Polityka 41.2009 (2726) z dnia 10.10.2009; Temat tygodnia; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Wabiki CBA"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną