Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Związani bluszczem

Fot. JIM BOURG/REUTERS/FORUM Fot. JIM BOURG/REUTERS/FORUM
Oczkiem w głowie amerykańskich wyższych uczelni są absolwenci. Bez nich trudno wyobrazić sobie funkcjonowanie systemu edukacyjnego na poziomie akademickim.

Były student to dla amerykańskich uniwersytetów osoba, o którą koniecznie trzeba zadbać. To przynosi uczelni dwie podstawowe korzyści. Po pierwsze, starsi absolwenci mogą pomóc w poszukiwaniu pracy osobom, które właśnie skończyły studia, lub w ten sposób znaleźć dobrych młodych pracowników dla własnych firm. Jeszcze ważniejszy wydaje się jednak drugi cel tych działań – datki od byłych studentów to poważna suma w budżetach amerykańskich uczelni.

Absolwent mile widziany

Człowiek opuszczający mury uczelni może zawsze liczyć na pomoc w poszukiwaniu pracy. Służą temu specjalne Biura Kariery. Bardzo często korzystają one ze wsparcia starszych absolwentów – takie osoby mogą doradzić młodszym kolegom, gdzie i jak szukać zatrudnienia. Lub wręcz zaoferować pracę, czemu np. w Massachusetts Institute of Technology, który według rankingów plasuje się w pierwszej piątce amerykańskich szkół wyższych, służy specjalny serwis internetowy: absolwenci dla absolwentów. To nie wszystko: MIT utrzymuje biuro zatrudniające dziesiątki pracowników, których zadaniem jest podtrzymywanie więzi z absolwentami.

Jeśli jesteś byłym studentem MIT, należy ci się wiele przywilejów – otrzymujesz specjalny identyfikator ze zdjęciem, zniżki przy korzystaniu z uczelnianej biblioteki oraz centrum sportowego z basenem, zakupie książek wydanych przez MIT Press oraz zapisach na kursy podyplomowe. Uczelnia administruje stroną (alum.mit.edu) przeznaczoną dla byłych studentów. Można na niej skorzystać m.in. z czegoś w rodzaju portalu Nasza-Klasa, który pozwala odszukać dawnych znajomych z roku. Dostajesz również adres e-mailowy (z końcówką @alum.mit.edu), a nawet kartę kredytową z nadrukiem Stowarzyszenia Absolwentów MIT. Wszystko po to, by osoba opuszczająca Alma Mater cały czas czuła się z nią związana. Tak działają niemal wszystkie uczelnie w Stanach.

W 1974 r. skończyłem Uniwersytet Yale – mówi Sabin Russell, znany dziennikarz „San Francisco Chronicle”. – W tym roku obchodziliśmy hucznie 35 rocznicę i z tej okazji odbył się zjazd absolwentów. Okazało się, że od czasu poprzedniego spotkania, pięć lat wcześniej, mój rocznik, czyli ponad 1200 osób, wpłacił na konto uczelni 26 mln dol.

Oczywiście, takie datki nie zdarzają się często i nie na każdej uczelni. Yale należy do tzw. Ivy League (Ligi Bluszczowej – nazwa pochodzi od bluszczu porastającego budynki uczelni), czyli grupy ośmiu najstarszych i najbardziej prestiżowych uniwersytetów z północno-wschodniej części USA, do której należy m.in. Harvard, Princeton i Columbia. Ukończenie takiej uczelni ogromnie ułatwia znalezienie bardzo dobrze płatnej pracy. Studiuje na niej elita kraju – absolwentem Yale jest m.in. były prezydent George W. Bush. – Na zjeździe absolwentów można pogadać z naprawdę ciekawymi ludźmi. Na moim roku był Paul Krugman, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, oraz senator Sherrod Brown. Ale nie wiem, jaki oni mieli wkład w te 26 mln dol. Może dali tyle co ja, czyli niezbyt wiele – śmieje się Russell.

Amerykańscy absolwenci przyznają, że uczelnie przypominają im o wpłacaniu datków na rzecz Alma Mater. Co miesiąc dostają w tej sprawie e-maile, listy, otrzymują telefony. Ich szkoły wydają też specjalne magazyny dla absolwentów.

Podobnie postępują również mniej sławne i mniej zasobne uczelnie. Michael Profita jest dyrektorem Career Services, czyli Biura Karier w Skidmore College. Jego misja w skrócie sprowadza się do „przygotowywania programów i dostarczania usług pomagających studentom przejść z uczelni do następnego etapu kariery zawodowej”. Lista tych programów i usług jest długa – studentom pomaga się znajdować letnie staże w interesujących instytucjach, pisać podania o zatrudnienie i atrakcyjne CV. Aranżuje się również nieformalne spotkania z profesjonalistami z rozmaitych branż.

Uczelniany biznes

Wykorzystywanie znajomości nie musi być równoznaczne z kumoterstwemadministrowana przez biuro baza danych – Career Network – zawiera informacje o 2100 ochotnikach (absolwentach oraz rodzicach obecnych i byłych studentów Skidmore College reprezentujących rozmaite profesje i obszary geograficzne), gotowych służyć radą poszukującym pracy absolwentom. Te dobre uczynki nie są całkowicie bezinteresowne. Jak wszystko inne w Ameryce, wyższe wykształcenie jest także swego rodzaju biznesem i status uczelni zależy nie tylko od sukcesu jej absolwentów (w domyśle – od jakości produktu jej pracy), lecz też od ich lojalności i hojności.

Pod wieloma względami Skidmore College jest instytucją w kategorii ogólnokształcących 4-letnich szkół wyższych (liberal arts colleges) typową. Uczy około 2700 studentów z 35 stanów i 23 obcych krajów, ma 70 specjalizacji, kadrę składającą się z 232 profesorów i piękny kampus w niewielkim miasteczku Saratoga Springs u podnóża gór Adirondacks.

Jeśli czymś się wyróżnia wśród innych college’ów, z którymi lubi się porównywać, to stosunkowo niskimi zasobami finansowymi (jego endowment, czyli coś w rodzaju funduszu zakładowego, wynosi 242 mln dol.; dla porównania endowment Harvardu to obecnie ponad 30 mld dol.) i – co jest z tym bezpośrednio związane – stosunkowo wysokim czesnym (koszt nauki w roku akademickim 2009/10 sięgnął 40,5 tys. dol.; na Harvardzie roczna opłata wynosi ok. 60 tys. dol.). Ale Skidmore, by mieć studentów prezentujących dostateczną różnorodność etniczną i klasową, oferuje prawie połowie z nich pomoc finansową o łącznej wysokości 31 mln dol.

Zbieracze darów

W czasie kryzysu przed zubożeniem ratują college tylko darowizny od przyjaciół Skidmore, czyli absolwentów i rodziców studentów. W ostatnim roku akademickim okazali wdzięczność swej Alma Mater na sumę 21,7 mln dol.

Jej prezydent Philip Glotzbach, podobnie jak prezydenci podobnych uczelni, jest dziś w dużej mierze Głównym Zbieraczem Darów. W tym zadaniu pomaga mu armia współpracowników, począwszy od Michaela Caseya, pełniącego funkcję Vice President for Advancement, któremu podlega 72 pracowników. „Advancement” – słowo oznaczające „awans”, „wspieranie” lub „postęp” – jest jednym z dwu magicznych, nieco orwellowskich pojęć opisujących system administracji amerykańskich wyższych uczelni. Na internetowej stronie Skidmore College przeczytać można, że „Office of Advancement wspiera edukacyjną misję (…) poprzez nawiązywanie i wzmacnianie wzajemnych więzi uczelni z absolwentami, rodzicami, przyjaciółmi (…) i wieloma innymi grupami wewnątrz i poza uczelnianą społecznością”. Zadania stojące przed Biurem Postępu podzielone są pomiędzy trzy grupy – Alumni Affairs (sprawy absolwentów), Office of Communications (PR) oraz Development. „Development” jest właśnie tym drugim magicznym słowem. Dosłownie oznacza „rozwój”, lecz w praktyce – jak wyjaśnia Lori Eastman, szefowa zajmującej się nim grupy urzędników – chodzi po prostu o zdobywanie środków finansowych, które mogłyby ów rozwój umożliwić. Całą działalność Advancement Office wspomagają specjaliści od komunikacji, a wśród nich redaktorzy adresowanych do absolwentów wydawnictw, w których najwięcej miejsca poświęca się kronice towarzyskiej, czyli krótkim doniesieniom o losach absolwentów.

Choć wszystko sprowadza się do zachęcania majętnych przyjaciół i rodziców absolwentów do składania uczelni możliwie hojnych darów, rozmowa o pieniądzach wymaga dyskrecji i kultury. Kilka tuzinów pracowników, dowodzonych przez Michaela Caseya, o pieniądzach mówi rzadko lub nigdy. Biuro ds. Absolwentów zatrudnia 9 osób, ale lwią część jego pracy wykonują rozsiani po całym świecie wolontariusze. Absolwenci uczelni mają własne stowarzyszenie, kierowane przez 20-osobową Radę Dyrektorów. Częścią misji stowarzyszenia jest praca nad „poprawą wizerunku, jakości i reputacji Skidmore College”. Sugestii i postulatów Rady z uwagą wysłuchuje administracja uczelni, ciało pedagogiczne i członkowie rady nadzorczej (Board of Trustees).

Przynależność do stowarzyszenia absolwentów to, oczywiście, nie same nużące obowiązki. W 20 różnych miejscach, rozsianych po Stanach i świecie, działają Regionalne Kluby, których program jest głównie towarzyski – któż nie lubi powspominać miłych studenckich lat w gronie starych przyjaciół? Kluby te regularnie zaszczyca swą obecnością prezydent college’u i profesorowie dający wykłady na różne interesujące tematy. Nie muszą wozić ze sobą skarbonki ani wspominać o pieniądzach. Na rozwój, czyli wyciągnięcie ręki po darowizny, znajdzie się inna, stosowniejsza okazja. Najważniejszym wydarzeniem roku, nad którego przygotowaniem trudzi się Biuro ds. Absolwentów, jest, rzecz jasna, doroczny zjazd (reunion) z bogatym programem rozrywkowo-dydaktycznym. Profesorowie organizują na tę okazję serię wykładów. Oczywiście, nie brak też jadła i napitków, zaś cały festyn kończy się pokazem sztucznych ogni. Według słów Megan Mercier, wicedyrektor Alumni Affairs, wszyscy starają się, aby fun raising i friend raising poprzedziły fund raising, czyli by absolwenci nie zapomnieli połączyć dobrej zabawy z hojnością na rzecz uczelni.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną