Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Opery i operetka

No i kończy się rok. Trzeba jeszcze przecierpieć święta i sylwestra, po czym pewnie uda się wrócić do spokojnej normalności. W Polsce ludzie mają gorzej, bo nadgorliwcy dorzucili im jeszcze Trzech Króli. Jest więc czwartek – Epifania, po niej piątek, cholera, co z nim zrobić, i kolejny weekend. Innymi słowy, trzeźwienie dopiero po dwóch tygodniach. Na sylwestra, żeby pozbyć się wapniaków z domu, chce nam kupić beniaminek bilety do opery. – Nie lubię opery – powiedział kiedyś Zygmuntowi Mycielskiemu zbuntowany młodzian. – Której opery? – odpowiedział groźnie Mycielski. Nie przewidział naszej sytuacji. Dziecię ufunduje nam tę operę, która jest akurat na deskach, i starcze gusta nie mają tu nic do rzeczy. Jeśli będzie na przykład „Pierścień Nibelunga”, to zapewne z Basią zwariujemy, ale nie wyjdziemy oczywiście, bo w gmachu jest bufet, a po Wagnerze to już jedyne miejsce, w którym można odzyskać minimum równowagi duchowej.

Oczywiście jest też możliwość, że będzie na przykład „Il ritorno d’Ulisse In Patria” Monteverdiego. To już byłoby lepiej, ale tak czy owak świątynię sztuki zamykają krótko po północy, a na Champs Elysées przewidziane jest minus pięć stopni. Nic dziwnego, że od najbliższej przyszłości człowiek stara się uciekać przed masochizmem, zgoła myśleć się nie chce. Pozostają wspominki i rozrachunki. Czego w tym 2010 r., choćby tylko w felietonach, zrobić nie zdążyłem, co przeciekło przez palce, robiąc zawód przyjaciołom, a mnie samemu przede wszystkim? Niestety, rachunek jest słony. Rzutem na taśmę postaram się go więc na pięć minut przed dwunastą odrobić.

Po pierwsze, bibliografia. Jest jeszcze parę godzin do pierwszej gwiazdki, można więc zdążyć do bukiniera. Oprócz książek Krzysztofów: Kwaśniewskiego i Mroziewicza, Tadeusza Olszańskiego, trzy jeszcze co najmniej do natychmiastowego, podarunkowego, wykorzystania:

1. Jacek Cygan „Klezmer” (wyd. Austeria) – pasjonująca opowieść o niebywałych przygodach życiowych Leopolda Kozłowskiego-Kleinmanna. Klezmer, wyjaśnia Cygan od razu na okładce, to żydowski grajek z łaski bożej, odtwarzający co zasłyszał, mieszający często inspiracje i style. Klezmer w obiegowym rozumieniu to kawiarniany muzyk, umilający życie gościom znanymi szlagierami nie za głośno, by nie przeszkadzać im w rozmowie. Ten klezmer jednak, Leopold Kozłowski, wbrew zawieruchom historii, które mogły go zmieść w każdej chwili, nie tylko przetrwał, ale doszedł do mistrzostwa i spełnienia. Rzadki na polskich, a tym bardziej żydowskich drogach XX w. poemat optymistyczny.

2. Andrzej Żurowski „ShakespeareStar MODrzeJEwSKA” (wyd. Słowo/obraz terytoria). Naiwności i głupoto moja! Nie napisałem o pracy Żurowskiego, gdyż nie chciałem być jednym spośród wielu. Było zaś oczywiste, tak mi się przynajmniej zdawało, że same rocznice: 170 urodzin, setna śmierci, 130 największych triumfów w Londynie, spowoduje grad recenzji i komentarzy. Nie wiem, dlaczego tak się nie stało. Pewnym, iż trzeba odrobić zaniedbanie. „MODrzeJEwSKA” (naprawdę była Modjeska) to biografia nie tylko aktorki, nie tylko femme fatale, w której kochali się z różnym skutkiem wielcy naszej i nie tylko naszej kultury, ale także barwny i, jak to zawsze u Żurowskiego, finezyjnie erudycyjny obraz tej epoki, którą Francuzi nazywają „piękną”, a która u nas, dalibóg, nie ma odpowiednio bogatego opisu.

3. Jerzy Sławomir Wasilewski „Tabu” (wyd. WUW). Jest pewną bezczelnością porwać się na temat tak rozległy, na którym łamało sobie zęby parę pokoleń etnologów. Wasilewski porwał się i sprostał… Nie znaczy to, żebym we wszystkim się z nim zgadzał. Prezentuje jednak błyskotliwie pewną koncepcję tego myślenia mitycznego, które każe nam pewne rzeczy, postawy czy poglądy odrzucać, pozwalając na inne. Nie ma w tym racjonalizmu czy też świadomej oceny zjawisk. Sam fakt naszego urodzenia się tu i teraz był równoważny z podpisaniem pewnej umowy społecznej, zaakceptowaniem języka symbolicznego, w którym wolno lub nie wolno i w którego gorsecie działamy. Nie zawsze jest to lektura łatwa. Jeżeli jednak zdobędziemy się na tę odrobinę dobrej woli, by przebrnąć przez nieco scjentystyczny, nie najłatwiejszy język, czeka nas przygoda nie lada.

Dość jednak z książkami. Wydarzeniem, którego nie zdążyłem opisać, czekałem bowiem, że będzie trwało jeszcze i jeszcze, a pękło, niestety, jak przedziurawiony balon, co nie umniejsza jego smaku, była wizyta pani eksminister Anny Fotygi i pana eksministra Antoniego Macierewicza w Stanach Zjednoczonych. Nigdy bowiem dotąd nie doszliśmy do takich wyżyn tromtadractwa i farsy. Państwo AF i AM zawieźli do USA (ciekawe, czy zapłacili za nadbagaż) szereg ciężkich paczek z podpisanymi formularzami obywateli, którzy uznają, że rząd polski źle się zajmuje śledztwem w sprawie katastrofy smoleńskiej, więc władze USA winny zrobić światową awanturę i poprzeć zorganizowanie w tej sprawie komisji międzynarodowej o niewiadomym statusie i uprawnieniach. Misja owa oparta jest więc na trzech przekonaniach:

1. że amerykańskich polityków zgoła ta sprawa obchodzi. 2. że amerykańscy politycy uznają, iż dla pięknych oczu AF i AM warto wchodzić w konflikt z istniejącym realnie i lojalnym wobec Stanów Zjednoczonych rządem Rzeczpospolitej. 3. że piękne oczy AF i AM ważniejsze są dla amerykańskich polityków niż poprawne stosunki z rosyjskim mocarstwem. Jest to dokładnie to samo, co wyobraża sobie mój synek o operze: 1. że nieważne, jaka opera, bo opera to opera. 2. że dla obejrzenia byle jakiej opery zrezygnuję z sylwestra, którego zupełnie sobie inaczej wyobrażałem. 3. że pójdę do opery nawet wtedy, kiedy grają tam Wagnera. Tyle że mój synek inteligentniejszy jest od AF i AM. On wie, że robi mnie w konia, oni się biorą na serio.

Zaś morał z tego felietonu jest jasny. Kiedy już znajdziesz w księgarni, drogi czytelniku, to, co naprawdę warto, dokup jeszcze i postaw przy żłóbku szare czworonogi z długimi uszami ku czci AF i AM. Jak rykną, starczy za operę, a w każdym razie operetkę. Wesołych Świąt ze znakomitą lekturą najserdeczniej życzę.

Polityka 52.2010 (2788) z dnia 25.12.2010; Felietony; s. 145
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną