Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

A jednak o Broniewskim

Przyznaję, że nie zawsze miałem pełne zaufanie do pisarstwa czy raczej do biografistyki Mariusza Urbanka. Nie podobali mi się specjalnie „Kisielewscy” ani „Zły Tyrmand”, nawet „Wieniawa szwoleżer na Pegazie”, choć jest to najlepszy ze wszystkich dotąd napisanych życiorysów ukochanego „syna” marszałka. Wydawało mi się, że szedł na względną łatwiznę. Teraz zrozumiałem. Tamte tematy były dla niego po prostu za łatwe i nie umiał się (a jest to piekielnie trudne) z tej łatwizny otrząsnąć. Trzeba mu się było zmierzyć z postacią naprawdę trudną, żeby pokazać nie tylko swój literacki kunszt, ale również najtrudniejszą sztukę intelektualnego, moralnego i estetycznego zrozumienia. Jego książka „Broniewski” (Iskry 2011; podtytuł jest zapewne za prosty: „Miłość, wódka i polityka”) jest dziełem wyjątkowej mądrości.

Przypomnijmy pokrótce młodzieży (kulturowo jest to pojęcie obejmujące i sześćdziesięciolatków) curriculum vitae bohatera. Najpierw legiony Piłsudskiego. Virtuti Militari i ostatecznie ranga kapitana. Potem wojna z bolszewikami 1919–20. W niepodległej Polsce już wtedy nikt nie kwestionował wielkości jego poezji, stanowczy komunizm, bez przynależności do partii, co jednak nie uchroni go przed więzieniem, gdzie (sic!) Wieniawa-Długoszowski przyśle mu kosz z łakociami i alkoholem, którego wobec rangi ofiarodawcy klawisze nie ośmielą się zakwestionować. Potem wojna i proradzieckie złudzenia we Lwowie. Aresztowanie, więzienna katorga w straszliwych warunkach. Wymarsz z Andersem, Palestyna, gdzie deklamuje swoje wiersze w kibucach. Nostalgia. Powrót do kraju, w którym komuniści robią z niego swoistą propagandową małpeczkę. Ale to się udaje tylko częściowo.

Umiera Anka – ukochana córka, a wraz z jej odejściem powstają treny o niewyobrażalnej poetyckiej sile, które tylko z Kochanowskim porównać można, acz osobiście Broniewski przemawia do mnie dużo bardziej. Liczni świadkowie opowiadają, że Bolesław Bierut zaproponował mu napisanie nowego polskiego hymnu. Miał odpowiedzieć: „Wy chcecie, towarzyszu Bolesławie, żebym ja napisał nowy tekst do hymnu narodowego. Ja to potrafię. Ja jeden! Ale ja hymnu narodowego nie będę zmieniał. Nie będę, bo nie mogę! Bo nie chcę! (…) – Bo to tak, jakbym orłowi polskiemu urwał głowę”. Był wtedy pijany (nie za takie rzeczy szło się wówczas w kazamaty)… Oczywiście, że był pijany. Pijaństwo towarzyszyło mu przez całe życie. Zżerało go, ale też pięło w górę.

W 1953 r. napisał bałwochwalcze, nikczemne może nawet „Słowo o Stalinie”. Już parę lat później powinien był tego żałować. Ale on uważał, że to dobry wiersz, i ostatecznie pijany deklamował go obudzonym w nocy kolegom przez telefon. Po jego śmierci napisał Kazimierz Wierzyński, jeden z najbardziej ideowo nieubłaganych emigrantów:

„To był cygan/Brat-łata./Zapił się./Ale kto się nie zapił/Pod ten orenburski wiatr?/Pod ewangelię demonów?/Pod ciężką głowę,/Którą tam kładł?/Przeszedł to wszystko,/Eksszaławiła i zawadiaka./Dotarł do sedna./Polska bez niego potoczy się dalej,/On wciąż będzie krzyczał:/Ale jaka?/I to nas pojedna”.

Jest jednak w tym jakiś paradoks dziejowy, że to właśnie często nieubłagana polska emigracja polityczna z Giedroyciem, Wierzyńskim, Kotem Jeleńskim doceniała wielkość Broniewskiego. Urbanek to głęboko rozumie. Przypominając nam życie poety, pisze bowiem szerzej o tym straszliwie trudnym losie obywateli przemieszczającej się w granicach, ustrojach i kulturach ojczyzny, który został im dany, na który, jeśli nawet w to wierzyli, mieli tylko iluzoryczny wpływ. Odjąć talent Broniewskiego, bo taki się często nie zdarza, kiedy patrzę na pokolenie znajomych mojego ojca, widzę wciąż biografie przeraźliwie poplątane, których komukolwiek na tym padole i nim dziesięciolecia miną, nie oceniać.

Cat-Mackiewicz był ongiś medialnym królem Wilna, jednocześnie antypiłsudczykiem, za co zresztą zapłacił Berezą, na emigracji zajadłym wrogiem Sikorskiego i przeciwnikiem wszelkich negocjacji ze Związkiem Radzieckim oraz celnie przeczuwającym, co się stanie, wrogiem Anglików. Potem premierem rządu polskiego na emigracji. Kiedy wrócił do Polski, związał się z wydawnictwem PAX, pozostając nadal uporczywym antykomunistą, a po części antyklerykałem. Melchior Wańkowicz duszę zaprzedał sanacji, aż do poziomu składania donosów (nie bez tragicznych skutków) na jej wrogów. Był potem bardem bitwy pod Monte Cassino, a po powrocie do kraju korzystał ze wszystkich rządowych przywilejów, pisał pokorne listy do sekretarzyków PZPR, żeby w pewnej chwili w imię opozycji do tego, co reprezentują, zaryzykować nawet więzieniem. Podczas jego procesu Bohdan Czeszko, członek KC PZPR, miał odwagę ośmieszać oskarżycieli, a potem plując na otwierającą mu ręce karierę uciec w mazurskie lasy, gdzie z butelką wódki obserwował zwierzęta, bo strzelać do nich nie chciał.

Pryszczaty hiperkomunista Witold Woroszylski, przechodząc do opozycji, poświęcił wszystkie przywileje, które na niego czekały, i zdał się nawet na to, iż urocza, oczytana studentka z UW mówiła: „– Ach… ten wielbiciel UB”. Nie przyszło jej do głowy, że nie ma nic czarno-białego, że Tomek Jastrun, Felek Woroszylski, Adam Michnik są to osoby, które zbudowały SAME swoje biografie. O tym jest właśnie wspaniała książka Urbanka. O tym, że prawda jest trudna, ale ukryć się jej nie da? O tym, że powinna być to książka dla wszystkich szkół, gimnazjów i liceów? Gdyż bez niej Polska będzie uboższa.

Polityka 50.2011 (2837) z dnia 07.12.2011; Felietony; s. 104
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną