Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Pomidor Mercatora

Mercator to w najprostszym tłumaczeniu (któremu sprzeciwiają się jednak liczne autorytety filologii klasycznej) „kupiec”, ale również – od „merens” – człowiek zasłużony (stąd ordre de merite, medal za zasługi), co Alfred Ernout uzgadnia w przekładzie „zasłużony dla kupiectwa, handlu”. Można być omal pewnym, iż nadając ten przydomek Gerhardowi Kremerowi, urodzonemu 5 marca 1512 r., a więc równo pół tysiąclecia temu, odwoływało się społeczeństwo jego wieku do tych pozytywniejszych wykładni. Potwierdzałby to fakt honorowania w Niemczech i Holandii kolejnych mercatorów, z Nicolausem Kauffmannem (1620–87) na czele. Wszyscy mieli zaś związek z tą samą dziedziną, czyli kartografią w najszerszym tego słowa rozumieniu, ułatwiającą i podróże, i handel.

Niezwykle zdolny Gerhard Kremer – Mercator I – wydaje już w wieku 26 lat swoją pierwszą, autorską, mapę świata. W 1552 r. obejmuje katedrę geografii w Duisburgu, gdzie wkrótce wykonuje imponujący zbiór map, którym – zebranym razem – nadaje nazwę „atlasu” od imienia olbrzyma Atlasa, syna Okeanidy, podtrzymującego na barkach sklepienie niebieskie i uznawanego za bóstwo nauczające śmiertelników praw astronomii i geografii rządzących światem. Oryginalnością, odkryciem i odwagą Kremera było odrzucenie wpływów Ptolemeusza i przedstawienie świata w tzw. rzucie Mercatora, mającym tę właściwość – jak podaje Wielka Encyklopedia Powszechna PWN – iż: „każda loksodroma wyznaczająca kurs statku odwzorowuje się jako linia prosta; jako linie proste odwzorowują się także wszystkie południki i równoleżniki, bieguny zaś odwzorowują się jako punkty w nieskończoności…”. Temu, kto zrozumiał, serdeczne gratulacje.

Ogólnie rzecz biorąc (w największym uproszczeniu, którego nie daruje żaden fachowiec), chodzi o to, iż z okrągłego pomidora, a planeta Ziemia jest mniej więcej okrągła, musimy zrobić płaski kwadracik. Rozciskamy więc warzywo między dwoma deseczkami. Środek pomidora może nawet na tym specjalnie nie ucierpi, ale spychany na pobocza miąższ rozpanoszy się po brzegach bez skrupułów. W ten sposób na mapie z mercatorskiego rzutu Grenlandia zrobi się większa od Ameryki Południowej ze Środkową włącznie, zaś Antarktyda, o której on zresztą nic jeszcze nie słyszał, będzie największym kontynentem na globie, przy którym Azja może się schować do mysiej dziury. Nie o to jednak chodzi. Mercator był pół Niemcem, pół Flamandem, kolejni mercatorzy pochodzili z krain ościennych (Nicolaus z Danii), cóż więc dziwnego, iż na środku spłaszczonego pomidora sytuowali swoje rodzinne i bliskie sercu ziemie.

Tak też pozostało. Każde płowowłose polskie dziecko, otwierając dzisiaj atlas, będzie wiedziało, że Ameryka leży na zachodzie, a Japonia na wschodzie; z tym że są jeszcze Bliski Wschód (co prawda bardziej na południe niż na wschód) i Daleki Wschód, który zatrzymuje się gdzieś koło Midway, bo zaraz potem są Hawaje, a to jest już zachód. Tak wynika z atlasu, niezbyt zresztą dokładnie odczytanego, gdyż nie mówiono mi nigdy w szkole, iż na przykład Szczecin leży na wysokości mroźnego Bajkału, a Nowy Jork – egzotycznego i gorącego Konstantynopola.

Jakże więc mogą odczytać studenci enuncjacje japońskich generałów sprzed drugiej wojny światowej, skarżących się cesarzowi na niebezpieczeństwo zagrażające im ze wschodu, czyli dla nich ze strony Stanów Zjednoczonych, 95 proc. uczniów tak polskich, jak i francuskich jest głęboko przekonanych, iż chodzi o Związek Radziecki!

W gruncie rzeczy i to jest jednak całkowicie drugorzędne.

Przyglądając się mapie widzimy jak na dłoni leżące w jej, czyli świata, centrum Polskę, Niemcy, Francję, Węgry, Włochy (mapy średniowieczne były czasami bardziej kosmopolityczne, przyznając pierwszeństwo Jerozolimie). Wspólnota kulturowa, telewizja i coca-cola każą nam jeszcze ewentualnie rzucić okiem na lewą stronę kartki, gdzie nasi rodacy z Jackowa bronią Radia Maryja. Bardzo nas też złości, że wielki nasz naród nie jest tam wystarczająco doceniany, znany i dopieszczany, a nawet jego położenie geograficzne stanowi przeważnie, dla znakomitej większości obywateli, zagadkę nie do odgadnięcia.

A przecież przeciętny Amerykanin posługuje się mapami w ich ściśle postmercatorskim wydaniu. Podobnie Chińczycy, którzy tylko, w całkowicie uprawniony kartograficznie sposób, pozmieniali środki ciążenia. Francuskie wydawnictwo Editions complexe wydaje corocznie „Atlas strategiczny świata”, którego elementem są zawsze przedstawienia rzeczywistości geograficzno-politycznej z punktu widzenia różnych nacji. Gdzie znajduje się Polska na chińskiej mapie? – Gdzieś na odległych północno-zachodnich krańcach mapy, gdzie trudno ją odróżnić od Wysp Owczych. Cóż to może obchodzić porządnego Chińczyka? Do głowy mu nie przyjdzie, że miałby się zajmować katastrofą w Smoleńsku albo problemami Kaczyńskiego z Tuskiem, acz z grzeczności czuje się zobowiązany zadeklarować czasami, iż „odwieczna przyjaźń polsko-chińska” etc. itp. Dzięki Mercatorowi gdzieś tam na marginesie Polska bowiem jednak istnieje. Podobnie Amerykanie, którzy napomkną nawet czasem o zniesieniu wiz do ich raju, chociaż oczywiście nie pamiętają, czy obiecywali to Rzeczpospolitej, Liechtensteinowi czy Ukrainie. Można to odczuwać boleśnie, ale bez przesady.

Kiedy Eratostenes czy Pitagoras przyjęli do wiadomości teorię o kulistości Ziemi, uznali też istnienie antypodów (od anti – przeciw plus pados – noga), czyli istot zamieszkałych po drugiej stronie pomidora, o których nic nie wiemy, a zresztą wiedzieć czegokolwiek nie warto, bo dzikie toto i nieucywilizowane. Co gorsza, na pewno pogańskie. Toteż pewien dziekan w Pradze, studiujący wiernie dzieła św. Augustyna, „wyczytał tam, że kto wierzy w Antypody (Antypodów – LS), winien zostać przeklęty. Więc przywołał posługaczkę i powiada: „Słuchajcie, mówiliście mi kiedyś, że syn wasz jest mechanikiem i wyjechał do Australii. To byłoby wśród antypodów, a święty Augustyn pisze, że każdy kto wierzy w antypody, jest przeklęty”. „Ale dobrodzieju – odpowiada kobieta – przecież mój syn pisuje do mnie i przysyła mi pieniądze z Australii”. „To jest złuda diabelska – odpowiada jej dziekan – żadna Australia nie istnieje, to Antychryst was zwodzi”. A w niedzielę wyklął ją publicznie i krzyczał, że Australia nie istnieje. Więc go wprost z kościoła odwieźli do domu obłąkanych”.

Otóż Mercatorowi, który spłaszczając warzywo nie tylko skasował antypody z drugiej strony zwierciadła, uratował pacjentów z domów psychiatrycznych, ale jeszcze umieścił Polskę prawie w środku świata, należy się wdzięczność i narodowa pamięć. Pół milenium od jego narodzenia godną jest ku temu okazją, że zaś nie przeniósł nas dalej od Ruskich, Niemców, Czechów, Litwinów etc., których nie lubimy, to już nie jego wina. Opisywał tylko, co widział. Hołd mu jednak złóżmy. Doprawdy jest za co.

Polityka 10.2012 (2849) z dnia 07.03.2012; Felietony; s. 97
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną