Ubawiła mnie niebywale reklama zamieszczona w POLITYCE (37) przez grupę wydawniczą Foksal: „Tylko w empiku. Przenikliwy krytyk francuskiego marazmu i dekadentyzmu, paranoiczny islamofob Michel Houellebecq. Najnowsza i najbardziej kontrowersyjna powieść »Uległość«”. Zacznijmy od dupereli. „Dekadentyzm” jest to nazwa kierunków w literaturze i sztuce przełomu XIX i XX w. głoszących skrajny estetyzm i indywidualizm – temat, którym się Houellebecq zgoła nie zajmuje. Autorom reklamy pomieszał się dekadentyzm z dekadencją – drobiazg, ale wydawnictwo literackie mogłoby mieć większy szacunek dla niuansów mowy ojczystej.
Nie to jest jednak śmieszne. Smakowite jest oto rozróżnienie między Houellebecqiem „przenikliwym”, kiedy krytykuje „francuski marazm”, i paranoikiem, gdy dobiera się do islamu. A niby dlaczego nie odwrotnie? – „Paranoiczny krytyk… i przenikliwy islamofob”. Jestem przekonany, że sam Houellebecq wolałby tę drugą wersję. Rzecz w tym, że marazm czy dekadencja Francji polegają według niego właśnie na uleganiu złowrogiemu islamowi. Jest to konsekwentny pakiet ideowy. Albo uznamy go za przenikliwy, albo paranoiczny. Tertium non datur. Nie róbmy więc z Houellebecqa schizofrenika.
Esencją jego twórczości jest prowokacja. Obyczajowa, filozoficzna, polityczna. Nie mam nic przeciwko prowokacji jako takiej. Wręcz odwrotnie, uważam, iż często spełnia ona rolę odżywczą i pomaga otwierać oczy zaspanym. Pytanie brzmi jednak, gdzie kończy się owa prowokacja wnosząca wkład do dyskusji społecznej, a zaczyna jałowa, dla efektu samego w sobie, którą zachwala już tylko slogan: „najbardziej kontrowersyjna powieść”.