Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

O milion za daleko

We wtorek 2 lutego zakończył się w Paryżu proces trzech złodziei, którzy 19 września 2013 r. brawurowo obrabowali Air France.

Plan był sprytny, by nie powiedzieć doskonały. Trzej panowie (w tym dwóch ładowaczy bagażu) dowiedzieli się oto, iż kursowy lot Air France będzie przewoził złoto do Szwajcarii. Rzeczywiście z pewnym wyprzedzeniem zajechał pancerny samochód i nasi wykwalifikowani specjaliści zaczęli upychać skarb w podbrzusze maszyny. Niewiele czasu później nadjechał pierwszy wózek z bagażami pasażerów, w tym z umówioną walizą. Niewidoczni w ładowni złodzieje szybko przerzucili do niej tyle złota, ile tylko się dało. W tym samym czasie w poczekalni na Roissy-Charles-de-Gaulle jeden z oczekujących na lot doznał ataku nerek zmuszającego go do rezygnacji z przelotu. Prosił tylko, by zwrócono mu bagaż, w którym ma niezbędne lekarstwa. Ponieważ kolejne wózki dopiero docierały do samolotu, nic nie stało na przeszkodzie, żeby zwrócić nieszczęśliwemu jego tłumoki. Pełna złota waliza znalazłaby się więc z powrotem poza lotniskiem, potem już tylko Malediwy czy Karaiby i scenariusz na sensacyjny film gotowy.

Niestety, wspólnicy przesadzili. Do pakunku, który już w punkcie wyjścia nie mógł być pusty (inaczej jacyś niezdrowo dociekliwi kontrolerzy pytaliby obywatela, czy nie wystarczy mu bagaż podręczny), dorzucili 45 kilo sztabek złota. I ugiął się szef spisku i nie mógł podołać. Ciągnął walizę, zataczając się z potem na czole i muskułami w ostatecznym bólu. Takim sfilmowały go lotniskowe kamery, co wydało się na tyle podejrzane siedzącym za nimi agentom, iż następnego dnia zadzwonił dzwonek do drzwi.

Chłopcy z ładowni dostali po osiem lat, gdyż byli funkcjonariuszami i zdradzili swoją misję, szef tylko lat pięć.

Polityka 7.2016 (3046) z dnia 09.02.2016; Felietony; s. 97
Reklama