Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Emocje skracają horyzont

Rozmowa z dokumentalistą Jackiem Bławutem

Jacek Bławut – jeden z najwybitniejszych polskich dokumentalistów i operatorów. Jacek Bławut – jeden z najwybitniejszych polskich dokumentalistów i operatorów. Adam Golec / Agencja Gazeta
O filmach poświęconych katastrofie smoleńskiej - mówi Jacek Bławut.
AN
AN
AN

Janusz Wróblewski: – Rok po tragedii smoleńskiej mamy wysyp dotyczących jej reportaży telewizyjnych. Tymczasem najlepsi polscy dokumentaliści: Drygas, Fidyk, Łozińscy i pan, milczą. Nie obchodzi was ten temat?
Jacek Bławut: – W swoim imieniu mogę powiedzieć, że nigdy nie byłem blisko polityki ani tematów z nią związanych. Nawet kiedy robiłem filmy o bohaterach II wojny światowej, tępionych w czasach PRL, interesowało mnie co innego niż doraźność – nie system i nie represje stalinowskie, lecz raczej kondycja psychiczna człowieka.

Katastrofa smoleńska nie jest uniwersalnym tematem?
Siłą kina dokumentalnego, które my uprawiamy, jest upływ czasu, dystans, uwolnienie się od skrajnych emocji, które teraz dominują. „Usłyszcie mój krzyk” o samospaleniu Ryszarda Siwca na Stadionie X-lecia Drygas mógł zrealizować dopiero 20 lat po tamtym wydarzeniu. Nie przyszło mu do głowy, by domagać się ukarania kogokolwiek. Unikał jadu, napiętnowania, jątrzenia.

Autorzy filmów o Smoleńsku, które dołączane są do „Gazety Polskiej” i „Rzeczpospolitej” stawiają sobie inne cele, pytają o przyczyny tragedii. To źle?
Zadaniem dokumentalisty nie powinno być poszukiwanie kata, ustalanie, kto i do jakiego stopnia jest winien. Niestety, zło się łatwo filmuje. Agresja jest świetnym materiałem dla szybkich mediów. Trzeba jednak i takie filmy robić, one są nawet bardzo potrzebne, choć mam świadomość, że gorączka, która im towarzyszy, zaciera to, co najważniejsze: wnętrze cierpiących, ich dramat, ból.

„Lista pasażerów” Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego poświęcona jest właśnie opisowi rozpaczy rodzin dotkniętych śmiercią bliskich.
Ale emocje tych osób są mechanicznie wykorzystywane. W dobrej wierze, ale mechanicznie. Najpierw oglądamy radosne twarze, uśmiechy, słyszymy historie zaręczyn, a potem płacz. Człowiek w bólu jest samotny. O cierpieniu najlepiej opowiada się ciszą, refleksją, pauzą. A tu nieustannie się zagaduje, słowo goni słowo. Odwaga, prawda, niepodległość, służba, honor. W końcu te kaskady słów przestają cokolwiek znaczyć. Brakuje pochylenia się nad dramatem. Brakuje na to obrazów. W zamian jest schematyczna ilustracja i wyprawa przeciwko komuś lub czemuś. Dlatego my, dokumentaliści, nie reagujemy. Nie chcemy być wprzęgnięci w mechanizmy, które ustawią mnie czy Fidyka po jednej stronie konfliktu.

Krytykuje pan te filmy, a zarazem ich broni. Dlaczego są potrzebne?
Bo trudno odmówić reżyserom refleksu, prawa do błyskawicznej reakcji, zaspokajania ciekawości. Te reportaże w szczególny sposób ujmują. Tyle w nich płaczu, wspomnień, tragedii. Cenne są przez rejestrację, sam zapis, zdokumentowanie emocji, które się już nie powtórzą. Wolałbym oczywiście, żeby żal i cierpienie wyrażone były dużo delikatniej. Niektórym brakuje konstrukcji, dramaturgii. Weźmy „Solidarnych 2010” Ewy Stankiewicz o kłótniach żałobnych i wrzeniu pod krzyżem. Film ma kilka zakończeń. Niektóre wątki się powtarzają. Są wałkowane aż do znudzenia. Można by zmontować to inaczej, na chybił trafił, nic by się nie stało. Kto wie, czy film nie byłby nawet ciekawszy. Ale to nieważne. Nie o to chodzi. W tym chaosie udało się uchwycić pewien nastrój, narodziny gniewu ulicy, bunt moherów lekceważonych przez elity władzy.

A inne filmy?
Najbardziej przemyślana wydaje mi się „Mgła” Marii Dłużewskiej i Joanny Lichockiej. Wywiady z politykami przeprowadzane są konsekwentnie na czarnym tle, dominuje formalny minimalizm. Jego siłą jest prostota, uproszczenie, odejmowanie. Autorki zajmują wyraźne stanowisko, ale próbują tonować. Perswazja nie jest natrętna. Wiadomo, co białe, a co czarne, to nie razi, nie męczy. Z wyjątkiem prymitywnej ścieżki dźwiękowej służącej, jak w „Nocnej zmianie” Jacka Kurskiego, podbijaniu złych emocji.

Ewa Ewart, reżyserka TVN-owskiego reportażu „W milczeniu” o tragedii smoleńskiej, uznała, że „Mgła” jest tendencyjna, bo jej autorki „od początku do końca wiedzą, jak chcą o katastrofie opowiedzieć”.
I ma rację. Każdy z tych filmów jest tendencyjny. Brakuje w nich dialogu, innego punktu widzenia niż ten, który reprezentuje prawica. Ludzi, którzy w spisek nie wierzą, nie widzimy. Wszystko ma potwierdzać tezę, że winni są politycy PO, którzy podjęli grę z Rosjanami i zgodzili się na dwie uroczystości upamiętniające ludobójstwo w Katyniu. Że katastrofa nie była przypadkiem, tylko została cynicznie zaplanowana przez FSB, Putina, Miedwiediewa i oni są teraz upaprani we krwi po łokcie. Każdy szczegół jest podejrzany. A głosy, żeby z narodowej traumy narodziło się coś dobrego, żeby pomogła zbliżyć do siebie nie tylko Polaków – po prostu wyrzucono. Jest w tych filmach niby dużo podłoża religijnego, z chrześcijaństwem niewiele jednak mają wspólnego.

Bo nie ma w nich miłości?
Tak. Religia uczy pokory, zrozumienia, wybaczania. A która scena zachęca, żebyśmy przytulili się do siebie, popłakali wspólnie? Te filmy dzielą, zamiast łączyć. Emocje zawężają horyzont. Tusk w uścisku Putina symbolizuje zdradę Judasza.

Może na tym polega prawda według autorów filmów.
Prawdę zostawmy historykom. Pamiętajmy, że prokuratorskie śledztwo nie zostało zakończone. Przyczyn katastrofy nie znamy. Nie spekulujmy. Reporterzy, którzy zwietrzyli sensację, niech sobie kręcą, co chcą. Musimy przejść i ten etap. Czas na wyważone spojrzenie, na racjonalną konstrukcję przyjdzie później.

 

Dostrzega pan manipulację faktami?
To za duże słowo. Sądzę, że filmy kręcono w zgodzie z przekonaniami autorów, z czystymi intencjami. Zabrakło jednak pełnej otwartości, szerszego spojrzenia. Żeby powstał rzetelny dokument, trzeba dużo z siebie dać. Zadbać, by bohaterom nie stała się krzywda, bo oni nie wiedzą, do czego zostaną wykorzystani, jak ich wypowiedzi zabrzmią za jakiś czas. Odpowiedzialność za to spoczywa na twórcach.

Jaki obraz Polski i Polaków wyłania się z tych filmów?
Jesteśmy bardzo agresywni w stosunku do siebie. Zwalczamy się na racje, poglądy, na prawdy. Jesteśmy specyficznym narodem. Jednoczy nas brawura. Musimy mieć wspólnego wroga. Dopiero gdy giniemy, otwierają nam się oczy. Ciągnie się ten stereotyp od wieków. Przegrywamy i nie wyciągamy w porę wniosków. Porażek nie potrafimy przekuć w zwycięstwo. Czasami, gdy na to wszystko patrzę, odczuwam lęk.

Dlaczego?
Zaczynam bać się ludzi. Tych spod krzyża i tych z drugiej strony barykady, co protestują przeciwko nim. Z powodu braku tolerancji, niechęci do wzajemnego zrozumienia. Rok temu pracowałem w Ameryce. Kiedy odbierałem esemesy i oglądałem relacje w CNN, odniosłem wrażenie, że w Polsce zapanowała histeria, że popełniamy zbiorowe samobójstwo. Cały naród płacząc, ruszył w orszaku za trumnami. Pomyślałem, że jeśli z tej żałoby nic sensownego nie wyniknie – jak nic dobrego się nie stało po śmierci papieża – to potwierdzimy naszą niedojrzałość. Czujemy się najlepiej w roli ofiar. Nie chęć przemiany, porozumienia, budowania na nowo, tylko duma z cierpiętnictwa jest naszą specjalnością. Uwielbiamy drogę krzyżową. Bez niej czujemy się źle. Realizujemy się przez ogólnonarodową mobilizację. Wierzymy, że jesteśmy wyjątkowi, najmądrzejsi. Wpatrujemy się w siebie. Mam wrażenie, że więcej nacjonalizmu jest w Polsce niż w Niemczech. Dlatego jesteśmy nielubiani w Europie.

Nie jesteśmy dobrymi patriotami?
A co to jest patriotyzm? Na czym polega miłość do ojczyzny? Dla mnie to przede wszystkim pamięć. Szacunek. Do siebie i innych. Czy te filmy uczą szacunku? Nie sądzę. Dlatego ich patriotyzm jest kulawy.

Wielu widzów nie tylko szuka w nich zapisu emocjonalnego, ale również informacji. Czy pod tym względem są one wiarygodne, szczere, dociekliwe?
W filmach pozbawionych publicystycznego zacięcia nie czujemy, że nasz kontakt z bohaterami zostaje nagle ucięty. Jesteśmy blisko nich i im ufamy. Filmy o Smoleńsku tego nie mają. Pojawiają się w nich wyrwane z kontekstu sytuacje, które mówią, że jest tak albo tak. Liczy się sprawa. Nie człowiek. I ta powierzchowność mnie jako dokumentalistę razi, sprawia, że się czerwienię ze wstydu. Gdy na ekranie wszystko – jak w „Liście z Polski” Mariusza Pilisa – zostaje ukazane bez cienia wątpliwości. Była sztuczna mgła, w lesie dobijali rannych, w samolocie musiał być wybuch, uprzątając teren Rosjanie z premedytacją niszczyli ślady zbrodni. Przypuszczenie zostaje zastąpione przez pewnik. Wiemy, ile szkód może wyrządzić zła plotka. A tu mamy ich dziesiątki.

W „10.04.10” Anity Gargas pojawia się m.in. ciekawa informacja o podsłuchiwaniu przez FSB naszego sztabu kryzysowego, urzędującego w siedzibie smoleńskiego gubernatora, i że Rosjanie kłamali, mówiąc o czterech podejściach. To też są plotki?
Co do podsłuchu nie ma pewności, że nie zrobił tego jakiś nadgorliwy prowincjonalny aparatczyk. Bo kto byłby na tyle nierozsądny, żeby ustawić w widocznym miejscu nagrywający magnetofon? Co do jakoby czterech lądowań, trzeba by ustalić, jacy Rosjanie i w jakich okolicznościach o tym mówili? Putin to ogłosił czy jakiś wystraszony urzędnik w rozmowie z kolegą, a ten to podchwycił i dalej poszło w świat? W sumie nie są to żadne argumenty. Interpretacji może być mnóstwo. Nie wiem, jak było i mam odwagę to wyznać.

Te filmy opisują jako zamach ten ciąg przypadków układających się w zatrważająco długą sekwencję.
Sekwencja jest przerażająca, ponieważ sugeruje, że nasz rząd ma krew na rękach i powinien podać się do dymisji. W tym momencie żarty się kończą. Bo to przypomina nawoływanie do linczu. Wierzę, że dla osób myślących te filmy nie są jednak groźne, a nawet na swój sposób będą dla nich ważne, skłonią do refleksji, pozwolą nabrać dystansu. Niedobrze by się stało, gdybyśmy uznali, że wyjaśniają wszystko.

 

Jacek Bławut (ur. 1950 r.) – jeden z najwybitniejszych polskich dokumentalistów i operatorów. Wykładowca szkół filmowych w Łodzi, Berlinie, Hanowerze. Autor m.in. „Nienormalnych” i „Jeszcze nie wieczór”.

Polityka 16.2011 (2803) z dnia 16.04.2011; Kultura; s. 96
Oryginalny tytuł tekstu: "Emocje skracają horyzont"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną