Kultura

Mroki baroku

Na koncerty muzyki dawnej przychodzą tłumy. Jednak dla polskich artystów jej uprawianie to droga przez mękę.

Od kilkudziesięciu już lat rozwija się na świecie ruch tzw. wykonawstwa historycznie poinformowanego, czyli korzystającego z instrumentów z epoki lub ich kopii, a jednocześnie z muzykologicznej wiedzy. Zespoły takie jak Collegium Vocale Ghent, Les Musiciens de Louvre-Grenoble, Orkiestra XVIII Wieku czy Europa Galante mają całe rzesze wielbicieli także w Polsce. Muzyka dawna jest przedmiotem osobnych studiów; najbardziej cenione są ośrodki w Holandii (Amsterdam, Haga), Szwajcarii (Bazylea), Niemczech (Drezno, Berlin).

W kraju idzie to ciężko. Uprzedzenia wyszły na jaw niedawno w Krakowie. Otóż władze miasta uznały, że w mieście jest za dużo orkiestr współczesnych – Filharmonia Krakowska, orkiestra Opery Krakowskiej, okazjonalna Orkiestra Akademii Beethovenowskiej oraz zespoły miejskie: Sinfonietta Cracovia i Capella Cracoviensis. Zapragnęły więc tę ostatnią przekształcić w orkiestrę instrumentów barokowych, której dotąd w tym mieście nie było (istniały tylko efemerycznie zespoły kameralne). Capella, którą stworzył 40 lat temu Stanisław Gałoński, grywała wszystko, od baroku po współczesność.

Ogłoszenie planów miasta spowodowało protesty muzyków. Władze Krakowa są nieugięte, na razie jednak dochodzi do sytuacji absurdalnych: dotacja miejska idzie na etaty dla muzyków współczesnych, których miasto nie chce, a na projekty barokowe nowy szef Capelli Jan Tomasz Adamus załatwia pieniądze z zewnątrz sam. – Jesteśmy pod podwójną presją – mówi – z jednej strony zwolenników dawnej Capelli, z drugiej publiczności, która chce od nas poziomu koncertów z festiwalu Misteria Paschalia czy cyklu Opera Rara. Dlatego sprowadza wybitnych specjalistów z koncertmistrzem Collegium Vocale Ghent Alessandrem Moccią na czele, by zespół podciągnąć i poduczyć.

Być może zmiana w Capelli rzeczywiście odbyła się na zasadzie wejścia słonia do składu porcelany, jednak przy okazji ujawniły się specyficzne, konserwatywne poglądy części środowiska. M.in. w „Dzienniku Polskim” ukazał się artykuł, w którym autorka przekonywała, iż na instrumentach dawnych grają słabi artyści, którzy ponadto „zawłaszczają sobie rynek muzyczny”.

Źli instrumentaliści nie grają muzyki dawnej. Nie potrafiliby. Poza umiejętnościami czysto technicznymi potrzebna jest bowiem wysoka inteligencja ogólna – trzeba pogłębiać wiedzę, czytać traktaty z epoki pisane przez muzyków (w większości niedostępne po polsku), by zrozumieć każdą frazę.

Do baroku muzycy zwracają się z miłości. Tak było z dzisiejszym nestorem ruchu, skrzypkiem Zygmuntem Kaczmarskim, który z żoną, klawesynistką Martą Czarny-Kaczmarską, jako pierwszy wybrał się na studia do Belgii i Holandii. Studiował u jednego z pionierów kierunku Sigiswalda Kuijkena. Odnalazł też inną pasję: budowę klawesynów. W 1978 r. założył z żoną pierwszy w Polsce zespół instrumentów barokowych Fiori Musicali. Dziś można powiedzieć, że jest już muzycznym dziadkiem: jego dawny student Zbigniew Pilch, powróciwszy do kraju po wieloletnim graniu z czołowymi orkiestrami Europy, wykłada na uczelniach w Krakowie i we Wrocławiu; ma po dwoje studentów na roku. Kaczmarski ostatnio na koncercie barokowego składu Capelli Cracoviensis zastanawiał się, czy nie śni: w orkiestrze grało troje jego uczniów, a na scenie stał klawesyn jego produkcji. Jego żona zaś prowadzi katedrę muzyki dawnej na wrocławskiej uczelni.

Wybitny klawesynista Władysław Kłosiewicz, z tego samego pokolenia co Kaczmarscy, studiować pojechał do Sieny i Paryża, do Ruggera Gerlina, ostatniego ucznia Wandy Landowskiej. Laureat licznych konkursów, w tym ARD w Monachium, przez lata był profesorem w austriackim Grazu, w Warszawie także wykształcił kolejne pokolenie; prowadzi też orkiestrę instrumentów barokowych Musicae Antique Collegium Varsoviensis, którą stworzył przy Warszawskiej Operze Kameralnej jej dyrektor Stefan Sutkowski. To jedyny w Polsce taki zespół, który ma etaty, jednak ostatnio nie występował przez kilka miesięcy z powodu braku funduszy. Inny znakomity klawesynista (i organista) Marek Toporowski, który także studiował i w Warszawie, i na Zachodzie, prowadził przez lata swoją orkiestrę kameralną Concerto Polacco. Zespół już nie istnieje, ale Toporowski nie daje za wygraną – właśnie rozkręca klasę historycznych praktyk wykonawczych na katowickiej uczelni.

Skrzypaczka Agata Sapiecha, także weteranka ruchu, studiowała w Warszawie i na stypendium w Moskwie (u laureata Konkursu im. Wieniawskiego Oleha Krysy), ale zakochała się w barokowym graniu. Jeździła na kursy, założyła w 1990 r. zespół Il Tempo (istnieje do dziś), a rok później zainicjowała Międzynarodową Letnią Akademię Muzyki Dawnej w Wilanowie, do której przyjeżdżali najlepsi instrumentaliści Europy.

Młodszy nieco, ale także reprezentujący pokolenie pionierów Aureliusz Goliński (dla przyjaciół Arek), także miał koncepcję, by raczej sprowadzać artystów ze świata tutaj, niż jeździć na studia zagraniczne. Jeszcze na studiach w Poznaniu założył Dankwart Consort, a kilka lat później, z żoną Ewą, również skrzypaczką – Arte dei Suonatori, który zdobył pozycję pierwszej polskiej orkiestry barokowej na światowym poziomie. Pomogła współpraca z najlepszymi muzykami barokowymi nie tylko z Europy, ale i z Japonii, Kanady czy Argentyny. Z czasem płyty nagrywane przez Arte dei Suonatori (m.in. dla wytwórni Alpha i Bis) zdobywały międzynarodowe nagrody, w tym Diapason d’Or, Choc du Monde de la Musique, a „La Stravaganza” z koncertami Vivaldiego z wybitną brytyjską skrzypaczką Rachel Podger została przez brytyjskie pismo „Gramophone” oceniona jako najlepsza płyta 2003 r. w kategorii instrumentalnej muzyki barokowej.

Ideą pionierów było jednak działanie w Polsce, tworzenie tu środowiska, publiczności. Arek i Ewa rozwinęli, przy współpracy z organizatorem życia muzycznego Cezarym Zychem, cykl serii koncertowych w różnych miastach pod szyldem Muzyka Dawna – Persona Grata, zwany też festiwalem bez końca, a także Festiwal Haendlowski w Toruniu i Muzykę w Raju w Paradyżu. Muzyka w Raju istnieje nadal (grają tam teraz dla odmiany inne zespoły), ale inne projekty krajowe zostały ograniczone do minimum. – Ostudziło nas trochę – boleje Arek. – Publiczność jest wspaniała, ale nie jest w stanie nas utrzymać. Ludzie z Torunia skarżą się nam, czemu ich opuściliśmy. Co robić, jeśli miasto nas nie chce? A dla sponsorów „target” jest za mały, oni wolą firmować wydarzenia bardziej spektakularne. My jesteśmy po prostu undergroundem. Jest mi z tego powodu szczególnie przykro, bo chcieliśmy wyciągnąć tę muzykę z niszy.

Pozostaje zagranica – w najbliższym sezonie po raz pierwszy zespół będzie grał głównie poza Polską, na międzynarodowych festiwalach. Cóż, tam ich chcą.

Andrzej Szadejko, organista z Gdańska, razem z żoną klawesynistką Aliną Ratkowską studiowali w Bazylei na przełomie wieków. Po powrocie do Gdańska założyli zespół Goldberg Ensemble i Festiwal Goldbergowski (od nazwiska słynnego klawesynisty, dla którego Bach napisał „Wariacje Goldbergowskie”, a który był gdańszczaninem). Nagrali już dwie płyty z dawną muzyką swojego miasta, w tym roku nagrają trzecią (zespół składa się z młodych gdańszczan i muzyków z innych miast, prawie wszyscy po studiach zagranicznych). A miejscowe zabytki muzyczne, znajdujące się w Bibliotece Gdańskiej PAN, są po prostu rewelacyjne – działało tu niegdyś wielu kompozytorów, w tym kolegów i uczniów Bacha.

Jedynym zespołem wykonującym wcześniej ten repertuar była istniejąca do dziś Cappella Gedanensis, która jednak gra na instrumentach współczesnych (niedawno zakupiła organy elektryczne). Muzycy z tego zespołu, podobnie jak dawni muzycy Capelli Cracoviensis, nie mają ochoty się przekwalifikowywać. Dlaczego tak jest? – Wydaje mi się, że po pierwsze, to lęk przed nieznanym, po drugie – rodzaj lenistwa, mało ludzi jest żądnych wiedzy, głodnych czegoś nowego – tłumaczy Andrzej. Sam jako organista 80 proc. koncertów ma za granicą, głównie w Niemczech, Skandynawii, Holandii. Ale to w Gdańsku walczy o odbudowę zabytkowych organów w pięknym Kościele św. Trójcy.

Wielu polskich muzyków gra w zagranicznych orkiestrach, czasem nie opuszczając też polskich. Maria Papuzińska-Uss i Agnieszka Rychlik, wcześniej filary zespołu Warszawskiej Opery Kameralnej, dziś grają pod batutą Marca Minkowskiego w Les Musiciens du Louvre-Grenoble. Młody wiolonczelista z Arte dei Suonatori Tomasz Pokrzywiński (po studiach w Londynie) grywa też m.in. w brytyjskiej Orkiestrze Wieku Oświecenia. Martyna Pastuszka, skrzypaczka, także związana z poznańskim zespołem, współpracuje z francuskimi zespołami Le Parlement de Musique i Le Cercle de L’Harmonie, jej mąż Adam gra z nią w Arte dei Suo-natori i nowej Capelli Cracoviensis, ale także w orkiestrze w Poczdamie.

Wiolonczelista Jarosław Thiel, szef Wrocławskiej Orkiestry Barokowej, gra w zespołach w Dreźnie i Getyndze (jest po studiach w Berlinie). Wrocławski zespół jest jedynym w Polsce umocowanym formalnie przy filharmonii, ale bez etatów. Pracują na umowy o dzieło. Ogólnie barokowcy na etatach nie grywają. Inaczej niż tradycyjni muzycy orkiestrowi, są do tego przyzwyczajeni.

Mimo to coraz więcej młodych muzyków chce podążać w tym kierunku. Choć często jeżdżą od razu na studia zagraniczne, coraz więcej mają już możliwości przynajmniej wstępnego przygotowania w kraju – rozwijają się studia muzyki dawnej na uczelniach: poznańskiej, wrocławskiej, krakowskiej, bydgoskiej, łódzkiej, częściowo warszawskiej. Muzycy barokowi coraz częściej spełniają tam rolę intelektualistów. – Czuję się trochę jak lekarz na wsi: przychodzę, a tu podchodzi np. flecistka i prosi, żeby jej wytłumaczyć fantazję Telemanna – mówi Martyna Pastuszka, która ostatnio zaangażowała się w działalność pedagogiczną w Katowicach. – Marek Toporowski zapowiedział studentom, że zawsze jesteśmy chętni, by służyć radą.

Czy to jednak znaczy, że będzie lepiej? – Między nami a światem jest prawdziwa przepaść w skali doświadczeń – mówi Jarosław Thiel. Niestety, nie mamy budżetów na częste wykonania nawet największych arcydzieł, nie mówiąc o mniej obiegowym repertuarze. Same studia barokowe nie zawsze załatwiają całość problemów; idealne byłoby połączenie ich z dobrą praktyką orkiestrową. Z moich obserwacji wynika, że m.in. z tego powodu wiele osób po ukończeniu studiów na Zachodzie decyduje się tam pozostać, nie widząc szans na pracę w kraju.

Polityka 17.2011 (2804) z dnia 23.04.2011; Kultura; s. 110
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną