Przejęzyczenie reżysera, a później próbę rozładowania sytuacji na konferencji prasowej uznano za celową prowokację. Newsy, że autor „Melancholii” jest nazistą i rozumie Hitlera błyskawicznie wylądowały na czołówkach we wszystkich mediach. Gdy reżyser oficjalnie przeprosił, organizatorzy potraktowali go jak psa i zabronili zbliżać się do Pałacu festiwalowego. Jeśli więc otrzyma jakąś nagrodę, nie będzie mógł jej nawet odebrać.
Nie wiadomo, czy i w przyszłości zostanie tu kiedykolwiek jeszcze zaproszony. Łatka antysemity niejednemu artyście zrujnowała juz karierę (ostatnio choćby Melowi Gibsonowi). I chociaż von Trier wciąż tłumaczy, że cała ta paranoja wokół niego wzięła się ze zwykłej niezręczności językowej, nikt już nie chce tego słuchać ani dawać wiary jego wyjaśnieniom. Co dalej - nie wiadomo. Cannes doczekało sie wreszcie skandalu, przysparzającego tej imprezie pikanterii, a paradoksalnie, kto wie, czy nie pomoże wypromować „Melancholię”.
Krwawy melodramat, „La piel que habito” (Skóra, w której żyję) Almodovara, to chyba ostatni w konkursie mocny kandydat do głównych nagród. Niezwykła mieszanka horroru, filmowego pastiszu i czarnego humoru, w której pojawiają się te same, co zawsze u tego autora składniki: zdrada, morderstwo w afekcie, samotność, zamiana płci, pytania o tożsamość, śmierć. Tym razem jednak hiszpański mistrz dodaje coś specjalnego – konwencję science-fiction. Akcja toczy się w 2012 r.
Bohaterem jest szalony naukowiec o ambicjach doktora Frankensteina, grany przez Antonio Banderasa. Profesor prowadzi badania nad wynalazkiem sztucznej skóry, bo chce uratować życie swojej niewiernej żonie, poparzonej w wypadku samochodowym. O jej samobójstwie dowiadujemy się potem z retrospekcji, podobnie jak i o śmierci jego córki, która też się zabiła, ponieważ nie mogła pogodzić się z myślą, że została zgwałcona przez własnego ojca (choć tak naprawdę nie on ją wykorzystał).
Labiryntowych komplikacji, fałszywych tropów, tragicznych pomyłek, zdumiewających tajemnic, zaskakujących zwrotów akcji jest w tym filmie bardzo dużo. „La piel que habito” to zagadkowa, postmodernistyczna bajka o tym, że ciało można wymienić, ale już duszy niestety się nie da. Żaden inny reżyser nie potrafiłby z tylu odmiennych stylów, nieprzystających do siebie sytuacji, kiczowatych skojarzeń stworzyć spójne, bezpretensjonalne dzieło, wznoszące się na wyżyny sztuki filmowej.
Na pytanie, które zajmuje obecnie wszystkich - kto otrzyma Złota Palmę - klarownej odpowiedzi wciąż jednak brakuje. Wedle dziennikarskich ocen, publikowanych w branżowym magazynie „Screen Daily”, największe na to szanse mają dwa tytuły: neorealistyczny „The Kid With a Bike” belgijskich braci Jean-Pierre i Luca Dardenne. Oraz fińska komedia „Le Havre” Aki Kaurismakiego – utrzymana w tonacji czarnego kryminału z lat 50. wzruszająca przypowieść o tym, że dobre intencje w zupełności wystarczają, by zmienić świat na lepsze. Stawką są losy czarnoskórego emigranta, przemyconego w kontenerze do francuskiego portu, któremu pomaga nawet surowy komisarz policji. Wszyscy aktorzy grają na spowolnionych obrotach, z marsowymi minami, co tworzy efekt dystansu i ciepłej ironii, bo przecież każdy wie, że cuda się nie zdarzają, a mimo to chce się w nie wierzyć. Zwłaszcza w kinie.
Szanse ma też oczywiście Pedro Almodovar, który - zmieniając skórę (po raz pierwszy sięgnął po nie swój scenariusz) - zdołał nakręcić jedno z najbardziej oryginalnych dzieł w swojej karierze. Kolejny kandydat – nieznany szerzej Francuz o litewskich korzeniach Michel Hazanavicius, autor kapitalnej, błyskotliwej, czarno-białej komedii „The Artist”, w której nie pada ani jedno wypowiedziane na głos słowo – wcale nie ma w tym elitarnym gronie najmniejszych szans. Złożył cudowny hołd staremu kinu i odchodzącym geniuszom niemego filmu, nie radzącym sobie w epoce dźwiękowej, takim jak Rudolf Valentino czy Errol Flynn. Jego film to majstersztyk, arcydzieło stylizacji, mówiące o tym, co piękne i wartościowe w czasach permanentnych rewolucji estetycznych.
Moim skromnym zdaniem wygrana należy się Terrence'owi Malickowi za dramat metafizyczny „The Tree of Life” - niezwykły poemat filmowy, zapraszający do medytacyjnej podróży do granic wyobraźni. Opus magnum tego reżysera. Dojrzałe, odważne spojrzenie na ludzką egzystencję z perspektywy człowieka prowadzącego intymny dialog z bogiem, kosmosem, naturą, poszukującego odpowiedzi totalnej. Bezpretensjonalne, mądre, głębokie.
Współczuję Robertowi De Niro, przewodniczącemu jury, który nie będzie miał w tym roku łatwego zadania.