Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Już nie uciekam

Sławomir Mrożek i jego rozmowa z POLITYKĄ

Mrożek, jak to Mrożek, woli lakoniczność, a poza tym wiele rzeczy już go nie interesuje Mrożek, jak to Mrożek, woli lakoniczność, a poza tym wiele rzeczy już go nie interesuje Tadeusz Późniak / Polityka
W Nicei widzieliśmy się ze Sławomirem Mrożkiem. Jak zawsze w sztruksowej marynarce i kapelusiku, którego fason nie zmienił się od kilkudziesięciu lat. Co miał nam do powiedzenia?
Jak zawsze, w swym nieśmiertelnym kapelusiku, którego fason nie zmienił się od latTadeusz Późniak/Polityka Jak zawsze, w swym nieśmiertelnym kapelusiku, którego fason nie zmienił się od lat

Rok temu nie mogliśmy porozmawiać ze Sławomirem Mrożkiem. Z okazji jego 80 urodzin zamieściliśmy fikcyjny wywiad z pisarzem (odpowiedzi pochodziły z jego książek). Teraz udało nam się z nim spotkać w Nicei w niewielkiej restauracji Le Verdi. Nadszedł rześkim krokiem, jak zawsze w sztruksowej marynarce i kapelusiku, którego fason nie zmienił się od kilkudziesięciu lat. Z twarzy nie schodził mu lekki uśmiech. Usiedliśmy na zewnątrz, bo w środku grał telewizor. Obok przejeżdżały hałaśliwie samochody. Z długiej listy pytań trzeba było zrezygnować, bo Mrożek, jak to Mrożek, woli lakoniczność, a poza tym wiele rzeczy już go nie interesuje. Zaczyna nowy etap życia w nowym mieszkaniu.

Zaczynamy rozmowę.

Nie zapraszam do domu, bo właśnie się przeprowadzamy i dom jest w rozsypce. Teraz będziemy mieszkać jeszcze bliżej morza. Mieszkanie jest mniejsze niż obecne. Poza tym dom jest w ogrodzie, mam tam spokój. A jak pani się domyśla, hałas jest uciążliwością tego miasta.

Czy Nicea ma jeszcze jakieś wady?

Żadnych. Proszę popatrzeć.

Przez dłuższą chwilę zachwycamy się miastem.

Ja teraz nie mam żadnych obowiązków, nie mam żadnego zajęcia – mówi Mrożek.

Pytam o nową sztukę. – Rok temu przebyłem operację serca. I była tak pomyślna, że napisałem sztukę. Operację przeprowadzono w Monako, trwała aż 9 godzin. To stara sprawa. Już 20 lat temu w Meksyku miałem tętniaka. Przeważnie on wykańcza człowieka w jednej chwili. Ale mnie to nie wykończyło. Dzięki Susanie.

W pierwszym tomie dziennika i w korespondencji ze Stanisławem Lemem, która właśnie ukazała się w Polsce, Mrożek ciągle wspominał o nowym życiu. W młodości to nowe życie było postulatem i niedościgłym ideałem. Po operacji rzeczywiście rozpoczął nowe życie. – Nic mi nie dolega, ale 81 lat to ja już mam. To nie jest tak, że nic się nie zmienia. Do ostatniej chwili człowiek się zmienia, nawet jak leży w łóżku i nic się nie dzieje. Żona Susana zauważyła nawet, że po operacji Mrożek ma jakby mniej siwych włosów. Okazało się również, że motorem wszelkich zmian jest zawsze Mrożek.

Kolejna przeprowadzka też jest jego pomysłem. Czytelnicy jego autobiograficznych zapisków i listów pamiętają, ile razy uciekał, zmieniał miejsca pobytu, kraje i kontynenty. Teraz jednak obrusza się, gdy pytam, czy nie ucieknie z Nicei. – To chyba jasne, że już nie uciekam. Opowiem o tej restauracji Le Verdi. To jest bardzo dobry lokal, francuska stara rodzina, jada się tu bardzo dobrze. Swego czasu tu jadałem, ale teraz nie powinienem. Po operacji usłyszałem wykład, że dla serca niedobra jest sól. Nie miałabym nic przeciwko wypróbowaniu kuchni w Le Verdi, ale Mrożek nie jada w porze naszego obiadu. Tylko wieczorem, tak jak Francuzi. Ciekawa byłam, jaką gazetę czytuje rano, polską czy francuską. Okazało się, że ani taką, ani taką, tylko „Herald Tribune”. – To jedyna gazeta, która mnie zaspokaja.

Udręki ze sobą i krajem

Mrożek pisał wielokrotnie, że w rozmowie woli słuchać i zadawać pytania. Teraz też wypytuje: – Czytała pani pierwszy tom dzienników? Przyznaję się, że zrobiła na mnie duże wrażenie ta bolesna autoanaliza, jaką przeprowadza na sobie w dzienniku. – To jest zapis ciężkiego procesu spowodowanego przez warunki, w jakich się znalazłem we Włoszech. Trafiłem tam, nie powiem, że przypadkowo, ale niespodziewanie. To była pierwsza moja wizyta na Zachodzie. Ciekawa byłam, jak dziś patrzy na te swoje zmagania z młodości, stawiał sobie wysokie wymagania. Teraz jest inaczej. – Wyjechałem mając 33 lata, teraz wymagań potwornych wobec siebie już nie mam. Pytam go więc, czy można się ze sobą pogodzić. – Oczywiście, ale to wymaga pewnego zestarzenia się.

Mrożek zdecydował się na publikację dzienników trzy lata temu. Uznał, że przyszedł czas, żeby coś z tym zrobić. Rozmawiał z wydawcami i oni chętnie się zgodzili. Dzienniki ukażą się w okrojonej postaci też po francusku i po niemiecku. Ciekawa byłam, czy przeczytał je jeszcze raz? – O, nie. Dalej pan pisze? – Nie piszę już dawno. Trzeba było coś zrobić z tym wszystkim, czyli ze sobą. I w tej sprawie nasunął mi się dziennik. Co lepsze, on był już napisany. Zna pani drugi tom?

Nie znam, bo w Polsce jeszcze się nie ukazał. Opowiedziała o nim żona Mrożka, Susana, z którą rozmawiałam w sycylijskiej restauracji, gdzie dotarliśmy wieczorem. Mrożek dojrzał już do obiadu i jedliśmy makaron z owocami morza na gigantycznych talerzach. Drugi tom będzie dla nas zaskoczeniem, bo jest zupełnie inny niż ten, który znamy. Pierwszy tom – zapis wewnętrznej udręki ze sobą, z krajem – kończy się dramatycznie śmiercią żony. Tymczasem drugi jest o wiele lżejszy, bardziej frywolny. Można go polecać młodym ludziom jako rodzaj edukacji sentymentalnej i erotycznej. Mrożek sporo pisze w nim o miłości, daje socjologiczną interpretację erotyki. Tego wszystkiego dowiedziałam się dopiero wieczorem.

Pierwszy tom znalazł się w siódemce nagrody Nike. Kiedy gratuluję pisarzowi nominacji, Mrożek się rozpromienia, widać, że bardzo go ona ucieszyła. Od tego momentu rozmowa staje się coraz mniej lakoniczna. Pisarz opowiada o tym, jak wybrał Niceę. W czasie poprzednich pobytów we Francji był tu parę razy. Po objechaniu różnych krajów i stron zawróciło go znowu nad morze. Uważa, że to był bardzo dobry wybór. Pytam o Gombrowicza, który mieszkał blisko Nicei, w Vence. W dzienniku Mrożek dużo o nim pisał. – Nie myślę o nim w ogóle. Myśli człowieka w przypadku zestarzenia są dowolne. Przyjdzie mi do głowy myśl – proszę bardzo, nie przyjdzie nic takiego – tak jak teraz, też proszę bardzo. Dowolność myślenia jest wspaniała w moim wieku.

 

Przeszłość ma podrygi

W wielu sztukach i opowiadaniach Mrożka bohater nie może się uwolnić od przeszłości. Dla samego pisarza przeszłość się oddala (potem się okaże, że niezupełnie). – Przeszłość przestaje być ważna stopniowo. Czasem ma podrygi. Proszę nie rozumieć tego poważnie, a zwłaszcza tragicznie. Po prostu inne rzeczy stają się istotne. Na przykład to, żeby ręka się nie omsknęła ze stołu w trakcie rozmowy, o tak. I to też jest ważne. Moja ostatnia sztuka to też była dowolność. Napisałem ją szybko i od niechcenia. A co z nią będzie? Może coś będzie albo i nie.

Bohaterką jest Lilith. Mrożek opowiada, skąd wziął się pomysł. – Podczas pobytu w Meksyku przyjechali do mnie znajomi z Europy i objechaliśmy południe Meksyku. Stanęliśmy w małym miasteczku Merida i poszliśmy do nocnego lokalu. Utkwiła mi w pamięci piosenka o Lilith. Moja żona mi to wyjaśniła. Pierwszy raz usłyszałem tę historię o pierwszej żonie Adama. Zanotowałem to i odnalazłem po latach. Napisałem sztukę. A sztuka jest, mam wrażenie, metafizyczna. Z drugiej strony, tam jest wszystko tak jasne, że publiczność może będzie zadowolona.

Słowo „metafizyczna” nieco dziwi w ustach Mrożka. W dzienniku znajdziemy pustkę, brak wiary w cokolwiek. Jednak Mrożek mówi, że pustki nie odczuł nigdy. – Jak długo człowiek żyje, ma coś do roboty. W dzienniku są też nieliczne momenty szczęścia, zapiski wolności od siebie. O tym jednak Mrożek nie chce mówić. – Szczęście? Oczywiście. Wydobyłem się przecież z Polski Ludowej! Czy od siebie można się uwolnić? Nie wiem.

Pokazuję Mrożkowi egzemplarz tomu korespondencji z Lemem, który czytałam w samolocie. Sąsiad zapytał, z czego tak się śmieję. A to były zabawy literackie pisarzy. Każdy list pisany jest innym stylem i w innej konwencji, czasem w innym języku. Widać, że spotkało się dwóch podobnych ludzi, którzy mieli podobne poczucie humoru, zasób lektur i podobną potrzebę poszerzania swojej przestrzeni wolności. Obaj potrafili z banalnego zdarzenia zbudować barwne opowiadanie. W książce są listy od 1956 r. aż do 1978 r. – Bardzo się cieszę, że ta korespondencja wyszła – mówi Mrożek. – Lem był zatrważająco mądry. Zarówno on jak i ja mieliśmy zdolność pisania innym językiem, dla mnie każdy list od niego był świętem, myślę, że dla niego również. W listach widać, że Mrożek jest odporny na krytykę. Lemowi wiele rzeczy się nie podobało.

To prawda. Cały czas tak było. Na początku, w Polsce, byłem trochę mniej odporny. Ja nigdy nie odpisywałem krytykom. Trochę mnie to przejmowało. Potem już mniej, a teraz już w ogóle. To kwestia starzenia się, chociaż nie – to po prostu dojrzałość. Za dużo rzeczy widziałem w różnych krajach. Krytyka mnie już nie rusza. Byłem swego czasu przez kilka lat popularny we Francji, Niemczech. Kiedyś to robiło na mnie wrażenie, a potem coraz mniej.

Czy ludzie są jeszcze ciekawi?

W korespondencji znalazłam też zdanie, które mogłoby być mottem dla dziennikarzy: „wywiad to ciekawość ujęta w formę”. Mrożek tak rozpoczyna „Wywiad z samym sobą”, który jednak jest tekstem przewrotnym. – To jest forma ciekawości, ale ja udowodniłem nonsens takiego założenia. Nie byłem sam dla siebie ciekawy. Pytam go więc, czy inni ludzie są jeszcze dla niego ciekawi? Przypomniała mi się jego opowieść o lornetce z „Dziennika”. Mógł dzięki niej obserwować innych nie będąc widzianym.

Lornetka po krótkim czasie staje się nudna. Ludzie są nudni. Jeśli wyjdę na dach z lornetką, to okaże się, że jakiś pan skrobie marchew, pani drapie się w głowę – nic się nie dzieje. Człowiek by chciał, żeby to tamto, po jakimś czasie schodzi się z dachu. Tak że nie polecam. Dla normalnych ludzi nie ma w tym nic ciekawego. Może dla podglądaczy. W Nicei Mrożek jest anonimowy i bardzo mu to odpowiada.

Nie lubię, kiedy na mnie patrzą, i unikam tego. To jest oczywiście sprzeczne z moją karierą dramatopisarską. W Nicei nikt na mnie nie patrzy, co jest mi absolutnie na rękę. To było w dzienniku? Nie pamiętam.

Mrożek niepokoi się, że nie może czegoś znaleźć w pamięci. Tłumaczy, na czym to polega. – Po afazji do tej pory mam dziurę w głowie. Proszę wybaczyć, ale ja nie jestem zupełnie normalny. I ta dziura się objawia choćby tym, że zapominam rozmaite rzeczy. Afazja objawiała się też w taki sposób, że bałem się Polaków. Nawet Polaków. Z czasem z Polakami sobie poradziłem, bo jestem Polakiem. Przypominałem sobie język polski. Kiedy przyjechałem tutaj, pomyślałem, że teraz będę się bał Francuzów. I nie bez racji. Obawiałem się mówić po francusku. To się trochę cofnęło, ale nie do końca. Przypomniałem sobie, jak przed afazją w Krakowie Francuzi byli u nas zadomowieni, konsul zabierał mnie samochodem tu i tam, i nagle ogarnęło mnie poczucie, że będę się bał Francuzów. I po tych trzech latach ja już nie tak bardzo się boję, ale to zostaje w pamięci, boję się, że pozostanie na tyle, że nie będzie można nawiązać bliskości towarzyskiej z Francuzami.

Terapią było pisanie autobiografii zatytułowanej „Baltazar”. Ale nigdy nie ma pewności, czy afazja się nie powtórzy. Zmiany nie cofnęły się całkowicie.

To nie znika. Rozpoznaję po odruchach. Czasem zdarza mi się mówić „tak” zamiast „nie” i odwrotnie, to jest typowy objaw afazji. Ale z panią siedząc tutaj nie mam kłopotów. To jednak dowód na to, że jestem Polakiem. To już tak zostanie.

Polskość jest nie do uniknięcia

Pytam, czy Polacy go nie męczą.

Męczą w tym sensie, że część Polaków jest oszalała. Nie utrzymuję wielu związków z Polakami, bo muszę walczyć o francuskość. Siłą faktu mówię po francusku, ale wspomnienia mam coraz bardziej polskie i to z najmłodszych lat. To też jest tworzywo starzenia się. Nagle przypomina mi się moja matka, mój ojciec, wszystko, co do mnie nie wracało przez lata – teraz jest obecne. I to jest niechybny objaw starzenia. Pani się zapytała o Gombrowicza to teraz dopowiem. Jeśli ja mam teraz mojego ojca, moją matkę, wszystkich krewnych, którzy nie żyją, i mogę ich wspominać, to Gombrowicz staje się zupełnie nieistotny. Ta polskość jest nie do uniknięcia.

Jak w opowiadaniu „We młynie, we młynie, mój dobry panie…”, w którym przeszłość wraca pod postacią trupów. – Przeczytałem niedawno to opowiadanie na nowo. Z twórczością jest tak, że pisze człowiek utwór, przebywa w tym utworze, zna na pamięć, a potem on niknie i zaciera się całkowicie. Teraz to opowiadanie, kiedy przeczytałem je po raz kolejny, mówi o człowieku i jego nieświadomości. To oznacza dźwiganie trupów – przeszłość, ale i teraźniejszość.

Patrzymy na kamienice w słońcu. Z satysfakcją przypominam, że w Warszawie właśnie pada deszcz. Okazuje się, że Mrożek wie, ile stopni jest w Warszawie, bo śledzi pogodę w „Herald Tribune”. Polska jest dla niego ciągle punktem odniesienia.

Rozmowa zmierzała do końca, więc poprosiłam, żeby pokazał mi swoją trasę codziennego spaceru. Lekarz zapisał mu pół godziny rowerka i codzienne spacery. Mrożek chętnie się zgodził, a mały spacerek nad morze zamienił się w wielogodzinną wyprawę.

Prosto, proszę uważać na światłach, teraz na lewo. Usiedliśmy nad samym morzem. – To jest ulubione miejsce moje i turystów. I teraz pani widzi: siedzieć i patrzeć. Ta rozrywka zostanie ze mną do końca. Na nagraniu słychać już tylko ptaki, urywki rozmów w wielu językach, szum wiatru.

Kiedy myślałam, że to ostatni punkt programu, niespodziewanie Mrożek się odezwał: – Mam taki plan, a może bym doszedł do zamku? Tam jest wspaniale o zachodzie słońca. Ruszyliśmy więc przed siebie bulwarem. Nie za szybko. – Ja tak idę powoli, bo jest pod górkę. 40 lat temu w Szwajcarii szliśmy z Adamem Tarnem. I dziwiłem się, że on tak wolno idzie, a on był wtedy umierający. Nie chce dopowiadać więcej.

Na wzgórze zamkowe wjechaliśmy windą. Turystów mało, bo już po sezonie. Za to jacyś młodzi artyści ćwiczyli chodzenie po linie i żonglerkę. Zasiedliśmy w oczekiwaniu na zachód słońca. Morze po horyzont, miasto pod nami, czasem tylko coś przelatuje. Nie wiadomo, ptak czy samolot. Tak odległa ta Polska stąd się wydaje, powiedziałam po długiej przerwie. – Dla mnie już niedaleka, wszystko to jest blisko. Na wzgórzu zamkowym siedzieliśmy i milczeliśmy. Zachodzącego słońca jednak nie zobaczyliśmy.

Polityka 40.2011 (2827) z dnia 27.09.2011; Kultura; s. 72
Oryginalny tytuł tekstu: "Już nie uciekam"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną