Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Gdzie tu sztuka?

Rozmowa z Arturem Żmijewskim

Artur Żmijewski, ur. w 1966 r. artysta multimedialny. Został wybrany na kuratora odbywającego się od 27 kwietnia do 1 lipca 7 Biennale Sztuki Współczesnej w Berlinie. Artur Żmijewski, ur. w 1966 r. artysta multimedialny. Został wybrany na kuratora odbywającego się od 27 kwietnia do 1 lipca 7 Biennale Sztuki Współczesnej w Berlinie. Marcin Kaliński / PAP
Artur Żmijewski, kurator Biennale w Berlinie, o upolitycznianiu kultury, przeobrażeniach pamięci i największym kluczu świata.
Budynek berlińskiego Kunstwerke, oficjalnej siedziby BiennaleBeek100/Wikipedia Budynek berlińskiego Kunstwerke, oficjalnej siedziby Biennale
Na otwarciu Biennale 2012AEDT/WENN.com/BEW Na otwarciu Biennale 2012

Jacek Żakowski: – Co tu się dzieje?
Artur Żmijewski: – Wystawa. Siódme Berlin Biennale.

Ale o co chodzi?
Idea była taka, żeby znaleźć sztukę-niesztukę, mającą potencjał działania naprawdę. Taką, która serio chce coś zrobić.

Wszedłem o 9 rano do głównej sali Kunstwerke, oficjalnej siedziby Biennale. I zza przesłaniających wejście transparentów usłyszałem potężne chrapanie.
Bo oni tam mieszkają. Dzień i noc budują międzynarodówkę nowych ruchów społecznych. Potem rozkładają śpiwory i śpią. A rano dalej działają.

Ruchy Occupy?
I podobne. Z Hiszpanii, Holandii, Niemiec, USA.

To jest sztuka?
Prawdopodobnie nie. Ale sztuka może pomóc w tej sprawie.

To jest Biennale sztuki.
Na pierwszy rzut oka tak właśnie wygląda. Ale w przypadku artystów, których zaprosiliśmy, sztuka to raczej kamuflaż. Wygląda ładnie, jak to sztuka. Choć zawartość tego czegoś, co czyni z niej sztukę, jest niewielka.

Kilka lat temu w manifeście o „stosowanych sztukach społecznych” uznał pan różnice między polityką, nauką, sztuką.
Tak się utarło. W takiej rzeczywistości wyrosłem. Teraz próbujemy te światy zmiksować – ja i moi współkuratorzy: Joanna Warsza i rosyjska grupa Wojna. Na dziedzińcu Kunstwerke leży największy klucz świata. Powiększona kopia prawdziwego klucza, który zabrała ze sobą jedna z palestyńskich rodzin, uciekająca w 1948 r. przed izraelskimi żołnierzami. To symbol Nakby – tragedii palestyńskiej. Dla Palestyńczyków z obozu Aida, którzy go zrobili, to jest wyraz ambicji wolnościowych i żądanie, by respektowano ich ludzkie prawa. Kiedy klucz był instalowany, przyszło kilkadziesiąt osób z palestyńskiej diaspory. Dla nich nie było ważne, czy to jest galeria, czy cokolwiek innego. Ważna była manifestacja ich politycznych aspiracji. Użyli sposobności, która się nadarzyła. I o to mi chodzi – żeby sztuki używać. Najpierw formułować cele, a potem realizować je za pomocą strategii artystycznych. Mieszać je ze strategiami politycznymi. Infekować politykę. Albo dać się infekować. To cel tego Biennale.

Polityczny?
Pragmatyczny. Jak sobie uświadomimy, że przecież sztuka jest o wszystkim, to pytanie przestaje mieć znaczenie.

Razem ze słowem sztuka.
Mamy tu instytucję Kunstwerke i Biennale. Budżet na produkcję. Możemy tego użyć. Serio. Szukamy sposobów.

Pan w odniesieniu do sztuki używa słowa „skutek”, które raczej się z nią nie łączyło.
Chodzi o to, żeby działanie artysty było nastawione na efekt. Żeby było faktycznym działaniem w prawdziwym świecie.

Łukasz Surowiec przywozi na Biennale brzozy, które wyrosły wzdłuż płotu obozu w Auschwitz. Rozdaje je Niemcom, żeby je posadzili i o nie dbali. Jaki ma być skutek?
To rodzaj polityki pamięci. Choć jest w tym może nieco prywatnego odwetu. W Niemczech o budowie Pomnika Pomordowanych Żydów Europy zdecydował Bundestag. Łukasz mówi, że pamięć nie powinna być pozostawiona urzędom. To sprawa nas wszystkich. Uczysz w berlińskiej szkole? Masz okazję posadzić w szkolnym ogrodzie drzewa z Auschwitz. Możesz też taką brzózkę posadzić w swoim ogródku i dbać o nią. To jest inny rodzaj pamięci i poczucia odpowiedzialności.

A skutek?
To jest skutek.

Przeobrażenie pamięci z instytucjonalnej w prywatną?
Tak. Pamięci nie można scedować na monumentalne pomniki pamiętające za mnie. Staje się moją odpowiedzialnością. Te drzewka wyrosły na wielkim cmentarzysku. A teraz rosną w szkolnym ogrodzie albo w moim prywatnym ogrodzie.

To jeszcze jakoś się mieści w tradycyjnym działaniu sztuki. Jest obiekt. Mówi do ludzi. Wypełnia przestrzeń treścią. Trudniej w tę tradycję wpisać Kongres Organizacji Terrorystycznych, Zjazd nowych ruchów sprzeciwu, Kongres Odrodzenia Żydowskiego w Polsce. Gdzie tu sztuka?
Nie ma lepszego miejsca na pierwszy Kongres Ruchu Odrodzenia Żydowskiego w Polsce niż Berlin. Kto powinien pomagać w odrodzeniu żydowskiego życia w Polsce, jak nie ci, którzy Polskę z Żydów oczyścili? To jest też pierwszy kongres antysyjonistyczny. Yael Bartana, liderka Ruchu Odrodzenia Żydowskiego, twierdzi, że odkąd Żydzi mają swoje własne państwo, w którym mieli się czuć bezpiecznie, są w stanie permanentnego konfliktu i permanentnego zagrożenia. Żyją w zmilitaryzowanej rzeczywistości. Każdego ranka budziła się w tym koszmarze. Może dlatego wróciła do Europy. Mieszka w Berlinie, ma tu rodzinę. I ma odwagę krytykować izraelską politykę państwowej przemocy. Krytyka izraelskiej polityki wywołuje histeryczne reakcje, oskarżenia o antysemityzm. Widzimy okrucieństwa armii izraelskiej, brutalną politykę rządu, ale zawieszamy ocenę. Yael chce użyć Kongresu, żeby się zmierzyć z takimi zakazami.

To będzie fakt artystyczny, czyli w praktyce uwalniający z poczucia odpowiedzialności, czy zdarzenie polityczne, gdzie obowiązuje realizm i odpowiedzialność za skutki?
Jednym z celów Biennale jest, żeby sztuka przestała się kojarzyć z czymś, co nie jest serio. To, co tu robimy, dzieje się naprawdę.

Chce pan, żeby powrót 3 mln Żydów z Izraela do Polski stał się wyobrażalny, czy żeby się stał realny?
Yael chce stworzyć warunki, w których ludzie mogą o czymś takim pomyśleć. W Niemczech już jest duża diaspora izraelska. Młodzi Izraelczycy, którzy nie mogą wytrzymać w kraju, przyjadą raczej do Niemiec niż do Polski. Metafora powrotu 3 mln Żydów do Polski wyraża marzenie o stworzeniu takiej atmosfery, w której będą mogli serio myśleć, że jeśliby szukali miejsca do życia i do pracy, to Polska jest jedną z realnych możliwości. Trzeba wykorzystać fakt, że mamy takiego sojusznika jak Yael.

Czy to jeszcze działanie artystyczne, czy już polityczne?
Artystyczne wymieszało się z politycznym. Nie chcemy jako artyści zatrzymywać się, bo dalej już jest polityka. Projekt Yael jest długofalowy. Coś się już wydarzyło. Reprezentowała Polskę na zeszłorocznym Biennale w Wenecji. Jej obecność w polskim pawilonie to polityka. Język sztuki może być wydajny w kreowaniu substancjalnej rzeczywistości.

 

Jak?
Dobrym przykładem jest Akademia Sztuk Pięknych w Ramallah na Zachodnim Brzegu. Założono ją kilka lat temu w małej willi. Studentów jest ze 20. Wszystko mini. Na skalę ich możliwości. Tworząc instytucję Akademii, tworzą państwo i normalność, czyli coś, czego im brakuje w nienormalnym świecie, w jakim żyją. Akademia to też narzędzie kreujące charakter społeczeństwa. Uprawianie polityki na Zachodnim Brzegu jest śmiertelnie niebezpieczne, więc polityczne ambicje społeczeństwa kanalizuje religia. To prowadzi do społecznej homogenizacji, widocznej nawet w ortodoksyjnie religijnych strojach. A sztuka to kolorowy ptak, kolorowe ubrania, sukienki. To jest cel polityczny, osiągany za pomocą sztuki.

Niemcy chyba myśleli, że będą tu mieli demonstrację sztuk wizualnych. A mają festiwal polityczny, na wszelkie sposoby kwestionujący status quo. Z kongresem terrorystycznym na czele. To też ma być dzieło sztuki?
Ten projekt realizuje Jonas Stall – artysta z Holandii. To nie jest kongres terrorystów, tylko kongres przedstawicieli organizacji uznanych za terrorystyczne. Są to głównie prawnicy. Rzecznicy i adwokaci tych organizacji, którzy zajmują się obroną oskarżonych o terroryzm i czymś w rodzaju dyplomacji. Utrzymują kontakty między organizacjami a władzami krajów. Mają nieformalny immunitet.

Co to są za organizacje?
ETA, ruch kobiet z Kurdystanu, Tamilskie Tygrysy, Front Demokratyczny Filipin, Holy Land Foundation, Ruch Wyzwolenia Azawadu.

Po co oni panu na Biennale?
Biennale jest przede wszystkim platformą działania – dla artystów i nie-artystów. Jonas Staal powiedział, że sztuka bardzo długo walczyła o wolność dla siebie – teraz może być przestrzenią dla tych, którym się wolności odmawia. Taką przestrzenią jest kongres Jonasa.

Marks pisał, że nie wystarczy, by filozofia opisywała świat, musi go jeszcze zmieniać. Pan chyba próbuje podobnie zredefiniować sztukę.
To nie jest nowa ambicja. Sztuka redefiniowała samą siebie, a że jest ważną częścią kultury, to tym samym redefiniowała też rzeczywistość, w której jest zanurzona.

„Guernica”, socrealizm, mazurki Chopina, „Placówka”, monumentalizm Speera, Herbert… Ale oni po norwidowsku „zachwycali” do polityki, a pana sztuka ją robi.
Taka jest ambicja. Na Biennale można pokazywać sztukę polityczną, ale można też za pomocą Biennale robić politykę i upolityczniać kulturę. Jonas Staal, organizując kongres, tworzy fakt polityczny – demokratyzuje demokrację. Bo skoro członków organizacji terrorystycznych można wyłączyć z demokratycznego porządku – np. torturować – to znaczy, że demokracja jest fikcją, bo nie dotyczy każdego i zawsze. Bo może zostać zawieszona. Staal kreuje radykalnie demokratyczny akt – tworzy miejsce, gdzie mówią ludzie „wyjęci spod demokratycznego prawa”.

A po co panu wystawa Centrum przeciw Wypędzeniom?
Oni wykonali dla Biennale wystawę „testową”. Zapewne podobna wystawa stanie się kiedyś stałą ekspozycją w siedzibie Centrum. Został wysłany apel o darowanie pamiątek związanych z wypędzeniem – kilkadziesiąt obiektów jest pokazywanych na wystawie w Deutschland Haus. Sanki, wózki, osobiste drobiazgi. Dla nich to rodzaj próby przed stałą ekspozycją. Dla nas manifest mówiący, że w ramach demokracji nie można ich wykluczać. Nie wystarczy oskarżać ich o nacjonalistyczne sentymenty i relatywizowanie odpowiedzialności.

Warto legitymizować sentyment przesiedlonych?
Każdy tutaj swoje lody kręci. Oni przedstawiają wystawę, która może odpowiadać na nasze pytanie, czy obawy o relatywizowanie historii są trafne. My się możemy zastanawiać, czym jest ich zadanie: czy to jest budzenie resentymentu Niemców z drugiego i trzeciego pokolenia wypędzonych? A może to jest poszukiwanie miejsca, gdzie Niemcy są słabi? A może chodzi o zrelatywizowanie niemieckiego poczucia winy, żeby Niemcy mogli wziąć na siebie psychologiczny ciężar lidera Europy?

Łącząc na Biennale palestyński klucz z niemieckimi sankami?
Palestyńczycy pytają, dlaczego to oni płacą za rasizm, który eksplodował w Niemczech.

Sztuka staje się publicystyką? Myślałem, że dla pisarza nie ma gorszej obelgi niż stwierdzenie: „to nie literatura, to publicystyka”.
Wolę słowo „pisarstwo”. Ta wystawa to takie pisarstwo – ani wybitna sztuka, ani doraźna publicystyka. Pokazujemy sztukę potencjalnie efektywną. Na przykład wspierającą powrót kultury żydowskiej do Europy. Nie żydowskiego folkloru, ale żydowskiej ambicji politycznej. Stąd kongres organizowany przez Yael Bartana, zajmujący się emigracją, obywatelstwem, obcym itd. W Biennale uczestniczą artyści „tworzący” państwo palestyńskie. Zaczynamy kampanię „Rebranding European Muslims”, której mottem są słowa Angeli Merkel, że załamała się koncepcja wielokulturowego społeczeństwa. Mieliśmy medialną awanturę wokół próby zebrania 60 tys. egzemplarzy rasistowskiej książki Thilo Sarrazina „Niemcy niszczą się same”. Kampanię zbierania zaczął artysta Biennale Martin Zet.

Marksowskie kryterium politycznej użyteczności filozofii zdegenerowało marksizm. Nie boi się pan, że podobnie stanie się ze sztuką?
To jest ryzykowne. Ale nie chodzi o to, żeby cała sztuka była taka. Chodzi o to, żeby w skrzynce mieć też narzędzie efektywnego działania. I żeby go używać, kiedy jest taka potrzeba. Nie, żeby używać tylko tego narzędzia. Wyjmujemy ze skrzynki pędzel, którym malujemy kwiaty albo abstrakcje, i sprawdzamy, czy on może się przydać jako narzędzie realnej społecznej zmiany. Jeśli się w takiej roli sprawdzi, to nie znaczy, że już nie będziemy mogli malować nim kwiatów. Artysta może być abstrakcjonistą, ale może też działać jak dziennikarz czy polityk. Biennale jest otwartym laboratorium możliwości sztuki.

Różne wirusy potrafią się z laboratoriów wydostać.
Zawsze jest ryzyko. Ale ono jest większe, kiedy się nic nie robi. Daliśmy na przykład pieniądze Marinie Napruszkinie i jej samozwańczemu Urzędowi Antypropagandy na wydrukowanie dwóch numerów jej komiksowej gazety w 60 tys. egzemplarzy i przemycenie ich na Białoruś. Ostatni numer mówi o tym, co można robić w momencie ewentualnej zmiany politycznej, żeby z dyktatury Łukaszenki nie wpaść w dyktaturę neoliberalizmu. Ta gazeta jest przemycana na Białoruś i wrzucana ludziom do skrzynek pocztowych. Z pewnością nie myślą, że obcują ze sztuką. Ale jak coś się na Białorusi zmieni, będzie można powiedzieć, że Biennale się do tego przyczyniło, że sztuka ma skutek.

Czy pan tu buduje nową międzynarodówkę?
Jaką międzynarodówkę?

Niezadowolonych: Oburzonych z Zachodu, Izraelczyków, którym się nie podoba Izrael, prodemokratycznych Białorusinów, wypędzonych Palestyńczyków i Niemców, Polaków i Niemców krytycznych wobec instytucjonalizacji pamięci, Latynosów kwestionujących ideologię wojny narkotykowej, radykałów, którzy padli ofiarą wojny z terroryzmem. „Niezadowoleni wszystkich krajów łączcie się!”. To pan chciał powiedzieć?
Marina wydawała i przemycała swoje gazety wcześniej. I będzie to robiła dalej. Podobnie z ruchami protestu. Od nas dostają uznanie. My ich nie usuwamy z placów i parków pałkami i gazem. Robimy przyjazne gesty. Jest ważne, że te gesty wychodzą akurat ze sztuki. Nasze niezadowolenie niesie jakieś propozycje, każda krytyka jest wsparta propozycją zmian.

A Chrystus ze Świebodzina? Robi wrażenie, kiedy się wchodzi do sali w berlińskim Kunstwerke, gdzie obok Khaleda Jarrara, który wbija do paszportów stemple nieistniejącego państwa palestyńskiego, Mirosław Patecki, który wyrzeźbił świebodzińską figurę, wycina w skali 1:1 styropianową replikę jej dwupiętrowej głowy. Trudno się nie zatrzymać. Ale co to za trop?
Rola Chrystusa ze Świebodzina to czysta ideologia. Ludzie widzący coś tak ogromnego i dla nich cudownego posłusznie trwają w wierze. Obok figury rozbudowuje się centrum pielgrzymkowe. Proboszcz kupił nawet profesjonalny ekspres do kawy do kafejki przy figurze. Chrystus Król jest częścią większej ideologicznej całości, kościelnego aparatu pobożnościowej propagandy.

Ale co pan Patecki robi na Biennale?
W tej figurze jest sztuka, ideologia i władza. Idealny przykład kamuflażu, jakim może być sztuka dla działań stricte politycznych. Pan na tę figurę patrzy, uśmiecha się pan, trochę dziwi. Nie traktuje pan tego jako narzędzia walki o wpływy. A to potężnie działa na umysły wielu ludzi. Ma substancjalne cele i skutki.

Jaki substancjalny cel chciałby pan tym Biennale uzyskać?
Nie chcę być bezradny. Chciałbym mieć dobre narzędzie w ręku.

Narzędzie czego?
Zmiany. Polityki. Stolarze budują sobie narzędzia pracy – drewniane imadła, krajzegi. Próbuję tu taki stół sztuki zbudować.

Co mają te piły ciąć, a imadła trzymać?
Ciało społeczne.

Zebrał pan tu reprezentacje największych problemów polityki. Łukaszenka, pozbawieni domów Palestyńczycy, powrót Żydów do Europy, zły system, który kontestują ruchy okupacyjne, Kościół uzurpujący sobie prawo do władzy nad świecką rzeczywistością… Jak pan chce na tym pańskim stole przeciąć takie dylematy?
Mamy tu różne problemy – także lokalne. Ja tu raczej widzę działania wspierające, które nie muszą od razu zmaterializować się w zmianie. Gazeta Napruszkiny nie zmieni białoruskiego systemu, ale osłabia lęki, dzięki którym Łukaszenka się trzyma. Palestyński klucz też nie zmieni sytuacji. Ale wspiera tendencję, która może ją zmienić. Biennale próbuje wesprzeć szukanie takich możliwości.

Gdzie w tym Biennale jest Żmijewski jako performatywny artysta?
Może nigdzie.

Filmuje pan to wszystko i będzie z tego dzieło? Czy Biennale jest dziełem?
To jest dzieło innych artystów. Ja jako kurator tylko zadaję pytanie, które jest tematem Biennale: Czy sztuka działa naprawdę? Odpowiadają inni. Wszyscy próbujemy się czegoś dowiedzieć o naszej sytuacji.

Czego?
Co trzeba by zrobić.

*

Artur Żmijewski, ur. w 1966 r. Studiował na Wydziale Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, w słynnej pracowni Grzegorza Kowalskiego, tzw. Kowalni, z której wywodzą się też m.in. Katarzyna Kozyra i Paweł Althamer. Zajmował się fotografią i instalacjami. Zaliczany jest do czołówki twórców nurtu sztuki krytycznej. W 2005 r. reprezentował Polskę na Biennale w Wenecji. Dwa lata temu został wybrany na kuratora odbywającego się obecnie (27 kwietnia – 1 lipca) 7. Biennale Sztuki Współczesnej w Berlinie.

Polityka 21.2012 (2859) z dnia 23.05.2012; Kultura; s. 86
Oryginalny tytuł tekstu: "Gdzie tu sztuka?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną