Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Matka klubów

20 lat klubu „Filtry”

Kurator i historyk sztuki Krzysztof Żwirblis (pierwszy od lewej), obok Kora udzielająca wywiadu i Kamil Sipowicz. Kurator i historyk sztuki Krzysztof Żwirblis (pierwszy od lewej), obok Kora udzielająca wywiadu i Kamil Sipowicz. Archiwum Filter Space
Nie byłoby w Polsce kultury klubowej bez Filtrów. Po 20 latach sentyment do tego miejsca trwa.
Koncert IncrowdArchiwum Filter Space Koncert Incrowd
W industrialnym wnętrzu wykorzystano wiele elementów ze znajdującego się „nad ziemią” Instytutu Maszyn Matematycznych.Archiwum Mateusza Szlachtycza W industrialnym wnętrzu wykorzystano wiele elementów ze znajdującego się „nad ziemią” Instytutu Maszyn Matematycznych.
Michał „Siekier” Strykier, prezes Filtrów, w stroju wieczorowym.Archiwum Mateusza Szlachtycza Michał „Siekier” Strykier, prezes Filtrów, w stroju wieczorowym.

Byli ułani i żołnierze w pruskich mundurach, żonglerzy, anioły i średniowieczni mnisi z pochodniami, do tego ryczące motocykle i wielki balon. Happeningi, światła, muzyka i 1500 gości – choć do uczestnictwa w imprezie przyznaje się dziś jeszcze więcej. Relacjonowały to wszystkie stołeczne gazety. Pojawił się minister ds. przedsiębiorczości Zbigniew Eysmont, wielu znanych biznesmenów, honorowe karty klubowe dostało wkrótce dwóch innych polityków: Jacek Kuroń i Jan Krzysztof Bielecki. Przyjechała telewizja, a właściwie: telewizje. W tym „Teleexpress” ze Sławomirem Zielińskim w roli reportera, ekipy z Niemiec i Francji. – To była pierwsza impreza, a my mieliśmy na miejscu cztery czy pięć kamer. Nie było wtedy więcej kanałów w Polsce – mówi Stanisław Trzciński, który zajmował się promocją nowego klubu, powstającego na warszawskiej Ochocie. Tak wyglądało otwarcie Filtrów we wrześniu 1992 r.

Przez niecałe dwa lata – z przerwą na remont – miała tu spędzać czas warszawska elita muzyczna, filmowa, graficy, późniejsi pracownicy mediów i działów reklamy, studenci UW, architektury czy ASP, dla których pytanie „Pamiętasz Filtry?” było długo hasłem rozpoznawczym. Dziś umówili się na imprezę po 20 latach i skrzykują za pośrednictwem Facebooka. Zbierają dokumentację, wspominają i wzruszają.

President

Czyli „prezes”. Tak miał na wizytówce Michał „Siekier” Strykier. Jego ojciec wywodził się ze środowiska klubu Hybrydy, na temat kulturotwórczej roli takich miejsc wiedział więc dużo. W dodatku sam spędził pięć lat w Berlinie, najpierw tym Zachodnim, a potem już zjednoczonym, kiedy to jak grzyby po deszczu w opustoszałych przestrzeniach po upadku muru zaczęły powstawać słynne na cały świat kluby: Tresor, WMF, 90 Grad. Grano w nich różne odmiany muzyki tanecznej, przede wszystkim techno. Stamtąd w 1991 r. Strykier przywiózł know-how.

Bezpośrednią inspiracją był właśnie Tresor, szukałem jakiegoś podobnego miejsca, częściowo ulokowanego w podziemiu – mówi. Po pół roku poszukiwań trafił do kotłowni Instytutu Maszyn Matematycznych w podwórzu budynku przy ul. Krzywickiego. Tuż obok malowniczych warszawskich Filtrów. Stąd nazwa – formalnie klub nazywał się Space Filter, ale ludzie mówili, że idą do „Filtrów”.

Instytut akurat padł, więc chodziłem po przeznaczonych do rozbiórki pomieszczeniach i zabierałem stamtąd, całkiem legalnie, różne fajne elementy, które przydały się do wystroju wnętrza. Budując bar, wykorzystaliśmy na przykład układy scalone, podświetlone od dołu ultrafioletem i neonowym zielonym światłem – mówi Strykier. Wykorzystał też zamontowane w kotłowni urządzenia przemysłowe oraz kilometry rur. Obowiązującym stylem był – jak każe zanotować – post-industrial-recycling design. Wkrótce podobny zaczął obowiązywać także w innych lokalach stolicy. W tym kierunku poszedł Blue Velvet na tyłach ASP, a później słynna Piekarnia.

Filtry przetarły też szlak kolejnym klubom, powołując do życia system kart członkowskich. Roczny koszt jednej: 100 tys. zł, oczywiście przed denominacją. Taka selekcja sprawdzała się doskonale. Posiadacze nie musieli płacić dodatkowo za wejście ani stać w kolejkach, a nowego członka musiało zarekomendować dwóch klubowiczów. Filtry dyktowały też inne klubowe zwyczaje, modę na imprezy tematyczne o dziwnych tytułach i równie fantazyjne nazwy drinków (Mehicola, Pasikonik), wprowadziły standard wysokości opłaty za bilet wstępu (20 tys. zł) i selekcję na bramce, ale także wygląd klubowicza – jak go określa Strykier – „zadbanego, doinwestowanego, poskładanego, stawiającego kontrkultury punkowe czy heavymetalowców po drugiej stronie”. – Ta cała robota Michała to było coś na miarę warszawskiego Studia 54 – komentuje Trzciński.

Siekier sam często występował jako didżej, wymyślał koncepcje plastyczne (dziś zajmuje się sztukami wizualnymi), organizował pieniądze, zmagał się z protestami okolicznych mieszkańców, wojskowymi i mafią, która co prawda nie za bardzo wiedziała, z czym ma do czynienia, ale po jakimś czasie zaczęła zaglądać do Filtrów. Po Warszawie krążyły na ten temat legendy, których dziś prezes klubu komentować nie chce.

Załoga

Z podróży do Berlina Strykier przywiózł też gramofony Technicsa. – Powiedział mi: „Ucz się miksować, za pół roku otwieramy” – wspomina Maceo Wyro, który był basistą grupy Paraphrenia, występującej zresztą na scenie Filtrów. W klubie stanął na stanowisku umieszczonym – zgodnie z klimatem miejsca – w klatce Faradaya, za metalowymi żaluzjami.

– Poprzednie lata w Polsce to czasy prezenterów dyskotekowych, którzy zapowiadali piosenki. Filtry były pierwszym klubem z didżejami rozumianymi w nowy sposób. A do tego przygotowanym przez młodych dla młodych – mówi.

Szefem didżejów był Bogusz Bilewski junior, czyli DJ Bogusz. Stale występowali – poza Siekierem i Maceo – m.in. Dreddy, Extase, Sesis, Makak, Eddie, Perez (syn Kory i Kamila Sipowicza), Wojtek Szymocha – wkrótce czołówka polskiej sceny klubowej. Wielu z nich było na co dzień prezenterami dopiero co powstałych Radia Zet i Radia Kolor. Ale stylistyka była bardzo różnorodna – od rocka i funku po hip-hop, acid jazz i techno. Ten ostatni gatunek Filtry prezentowały jako pierwszy klub w Polsce. Były koncerty – Voo Voo, Apteka, Emmanuelle, Martyna Jakubowicz, Elektryczne Gitary, Woobie-Doobie, Ahimsa, no i historyczne występy grającego muzykę taneczną duetu Max i Kelner. Michał Strykier chciał jednego – odciąć się od świata dyskotek. – Nie chcieliśmy grać tego samego łupu-cupu, które leciało wszędzie w kurortach.

Ale na muzyce się nie kończyło. Od początku przy Filtrach działała grupa Drastic Drakula Movement, która organizowała happeningi i wymyślała działania towarzyszące imprezom. To oni byli odpowiedzialni za sceny rodem z powstania listopadowego i surrealistycznego teatru na otwarcie. A potem za kreacje klubu zasypanego liśćmi, wypełnionego wodą albo akwariami z rybami egzotycznymi. Kolorowych happeningów, jakich nie było wcześniej w Warszawie – bardziej kojarzyły się ze scenami Trójmiasta i Wrocławia.

W skład grupy wchodzili m.in. Xawery Żuławski, Michał Szałajski, Mateusz Szlachtycz, Michał Englert i Michał Rogalski. Pomagali Łukasz Barczyk i Grzegorz Press. W tej chwili – reżyserzy, scenarzyści, operatorzy, fotograficy. W Filtrach zostawali czasem na noc, przygotowując aranżacje na kolejną imprezę. – Mnie też się zdarzało, że tam mieszkałem, że nie wychodziłem z Filtrów przez cały weekend – dodaje Maceo Wyro.

Siekier wprowadzał demokratyczną atmosferę wspólnego działania. – To był fenomen tego miejsca. Myślę, że w sumie kilkadziesiąt osób uznawało się za krąg jego najbliższych współpracowników, a przecież było jeszcze pięciu wspólników – dwudziestoletnich udziałowców spółki – komentuje Trzciński, posiadacz 10 proc. udziałów. Zarazem to nowe warszawskie środowisko klub wyciągnął z prywatek, domówek dominujących dotąd w Warszawie. Trzciński: – Dzisiaj mamy w mieście 30–40 ciekawych klubokawiarni, wtedy były tylko Filtry.

Publiczność

To miał być klub dla znajomych. – Tylko że nasza paczka, gdy tak zsumować wszystkich, to było jakieś 700 osób, więc klub musiał być duży: 385 m kw. – ocenia Michał Strykier. – Dziś sklasyfikowalibyśmy ich w większości jako wyższą klasę średnią. Przed chwilą zatrzymał się koło mnie znajomy w Porsche Carrera: „Cześć Michał, słyszałem, że jest balanga?” – relacjonuje szef klubu. – Okazuje się, że za czasów Filtrów mieszkał w Gdańsku, a przyjeżdżał co weekend.

Do Filtrów przyjeżdżała zresztą cała Polska. Kiedyś dotarł nawet autobus rastamanów z Berlina, którzy dowiedzieli się, że odbywają się tu „kreatywne imprezy”. – Kolejka ciągnęła się daleko co weekend, wychodziła z podwórka na ulicę Krzywickiego, nawet w zimowe dni – wspomina Maceo Wyro. Miejsce stało się modne. Zespoły Hey i Wilki kręciły tu swoje teledyski, publiczności przybywało. Bywali tu Marcin Meller, Mikołaj Lizut, Muniek Staszczyk. Przychodziły też przyszłe gwiazdy clubbingu. Dla Noviki (Kasi Nowickiej) pierwsza młodzieńcza wizyta w Filtrach była zaskakująca i inspirująca. „Wystroiłyśmy się jak na dyskotekę i przeżyłam prawdziwy szok” – wspominała w książce „Warszawa. W poszukiwaniu centrum”. Zostało jej w pamięci wesołe, kolorowe miejsce z przedziwnym klimatem transformacji: „Ludzie próbowali się w tym odnaleźć, mieli wciąż wiele elementów stroju rockowego – dziewczyny przychodziły na przykład w sukienkach ze sklepu indyjskiego czy w martensach”. Nie było jeszcze możliwości, żeby wyglądać trendy według dzisiejszych standardów. Ale panowała atmosfera ogólnie rozumianego luzu. Jak na ulotce: „Wskazane jeansy wieczorowe”. A imprezy kończyły się późno. „Jak szłam do Filtrów, to mama prosiła, żebym wracając kupiła gazetę i bułki na śniadanie” – pisze na Facebooku inna klubowiczka, Agnieszka Wojtowicz.

Pojawiały się, jak to w klubie, narkotyki. – Mogliśmy tylko zadbać o to, żeby nie wchodziły do klubu. Informowaliśmy o tym nawet w materiałach dla mediów – przypomina Trzciński. Używki konfiskowali i zbierali w przeznaczonym do tego pudełku po butach. Dziś nikt nie chce wchodzić w szczegóły tego, co się z tymi pakunkami działo. Klimat wokół używek był zresztą nieco inny niż teraz – klubowi bywalcy mówią o tym, że asortyment był ubogi i nie były jeszcze do tego stopnia związane z mafijnymi interesami.

Były też problemy z mieszkańcami. Ci narzekali na dudnienie wydobywające się z kotłowni i hałas parkujących w okolicy samochodów. – Przy okazji kłopotów z mieszkańcami były prośby o wsparcie – mówi Trzciński. A że do klubu regularnie przychodziły gwiazdy tej miary co Grzegorz Ciechowski, Olga Jackowska czy Robert Gawliński, było gdzie szukać stronników. Filtry popierał zresztą wydział kultury dzielnicy Ochota. A na drugie otwarcie – po kilkumiesięcznym remoncie – w 1993 r. Kora poprowadziła aukcję charytatywną grafik i obrazów Kamila Sipowicza. Pieniądze poszły na osierocone dzieci i na rzecz akcji promującej bezpieczny seks.

W wyniku kompromisu zawartego z mieszkańcami klub miał być czynny tylko w weekendy, ale problemy z wizerunkiem miejsca się piętrzyły, atmosfera się psuła, a pierwotny entuzjazm załogi też powoli się wypalał. Zakończyło się z hukiem imprezą zatytułowaną Pogrzeb Filtrów „Gruzz Dance” 23 kwietnia 1994 r. Było głośno – i groźnie. O klubie w kotłowni przypomniała sobie mafia. Jeden z ochroniarzy wpadł w szał i bił, kogo popadło. Zdemolowano klubowe dekoracje. Ktoś relacjonuje, że schował się wtedy w toalecie, ktoś inny – że ten sam człowiek został później żołnierzem Pruszkowa. „Podobno go zastrzelili” – zamyka dyskusję inny klubowicz.

Legenda

Szybkie zamknięcie było pod jednym względem szczęśliwe – klubu nikt nie sprzedał, nie zmienił w tancbudę, a legenda przetrwała. – Poza jedną Wigilią w 2000 r. nie było żadnego spotkania dawnych twórców – przypomina Stanisław Trzciński.

Po latach dawna załoga Filtrów założyła na Facebooku grupę, która błyskawicznie przyciągnęła kilkaset osób. Do Siekiera przyłączyli się Maceo (dziś członek kolektywu Niewinni Czarodzieje) i inni didżeje (w tym oczywiście Bogusz). Szlachtycz (dziś kręci filmy) robi oprawę wizualną imprezy, Trzciński (kieruje firmą koncertową i płytową STX Jamboree) zaczął robić promocję, zbierać pieniądze. W ramach wykopalisk archeologicznych odwiedzili dawną kotłownię przy Krzywickiego, z nadzieją na jej reaktywację. Rocznicowa uroczystość odbędzie się jednak w Centralnym Domu Qultury na Burakowskiej. To tam spotkają się 21 września na imprezie „Mordo ty moja party, czyli balanga z okazji XX lat Space Filter” – ci sami didżeje, wykonawcy, pewnie w dużej części ta sama publiczność.

CDQ to nie jest przypadkowy wybór – mówi o miejscu Strykier. – Jakieś braterstwo krwi – dodaje Trzciński. W tym miejscu przez lata spotykało się wielu spośród artystów obecnych wcześniej na Krzywickiego, ma ono niezależny klimat, a Jarek Guła, który od lat je prowadzi, też bywał w Filtrach – razem z kolegami dostarczał do lokalu piwo. – Często się spóźniali z dostawą, pewnie po to, żeby od razu zostać na imprezie – uśmiecha się Strykier.

Poza tym istniejący od 12 lat CDQ to jeden z nielicznych objawów ciągłości w historii warszawskich klubów. Czas istnienia i koleje losu innych bywają bardzo podobne do tego, co działo się przy okazji Filtrów – przypomniała o tym parę miesięcy temu sprawa Chłodnej 25, a ostatnio Warszawy Powiśle. Oba te miejsca stały się ofiarami własnych sukcesów – bo im więcej publiczności, tym więcej skarg mieszkańców. A miasto, zamiast być w takich sporach mediatorem, staje wyłącznie po stronie wspólnot mieszkaniowych, nie patrząc na klub jako miejsce kulturotwórcze.

Trzciński na swoim blogu w NaTemat.pl powiązał obecne spory na Powiślu i historię Filtrów: „Wtedy jednak nie było żadnej świadomości, co dobrego w tkance wielkomiejskiej czynią miejsca funkcjonujące po 22.00”. – Dziś wiadomo, że są z tego biznesu spore pieniądze dla miasta i doskonały wizerunek wśród zagranicznych turystów – komentuje. – Warto uregulować ten rynek. Listy do miasta pisze kilkuset mieszkańców, a do klubokawiarni w samej tylko Warszawie przychodzi około 200 tys. osób.

– Zdaniem Tomoho Umedy, który jest specem w dziedzinie społecznościowego Internetu, o obciachowych akcjach w Warszawie przeciwko klubom dowiedziało się w krótkim czasie 8 mln w większości młodych osób – dodaje szef STX. – To już bardziej problem całej formacji politycznej niż samej tylko pani prezydent.

Wszystko wskazuje więc na to, że nie tylko legenda Filtrów nie wygasła, ale i historia klubowej sceny w Polsce zatoczyła przez te 20 lat koło.

Polityka 37.2012 (2874) z dnia 12.09.2012; Kultura; s. 78
Oryginalny tytuł tekstu: "Matka klubów"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną