Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Deficyt nowoczesności

Gdzie w Polsce można podziwiać sztukę nowoczesną?

Muzeum Narodowe, Kraków. Muzeum Narodowe, Kraków. Pawel Ulatowski / Polityka
W Muzeum Narodowym w Warszawie otwarto nową stałą Galerię Sztuki XX i XXI w. Niestety, w kraju nadal jest dramatycznie mało miejsc, w których można poznać dzieła z ostatnich stu lat.
Muzeum Sztuki w Łodzi.P. Tomczyk/Muzeum Sztuki w Łodzi Muzeum Sztuki w Łodzi.
Muzeum Narodowe, Wrocław.Muzeum Narodowe we Wrocławiu Muzeum Narodowe, Wrocław.

Mniej więcej na początku XXI w. w Ministerstwie Kultury zrodził się pomysł stworzenia w Polsce sieci muzeów sztuki współczesnej, mogących wyręczyć dość niezaradne w tej kwestii muzea narodowe. We wszystkich województwach powstały regionalne Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, z ambitnym zadaniem stworzenia ogólnodostępnych kolekcji dzieł. W sumie niewiele z tego wyszło. Plan, by stanęło w kraju 17 takich placówek, okazał się całkowicie nierealny – powstały właściwie trzy.

W Toruniu – Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” (2008 r.), w Krakowie – MOCAK (2011 r.), zaś we Wrocławiu – tymczasowa siedziba Muzeum Współczesnego (2011 r.). Mimo okazałych przestrzeni wystawienniczych (3–4 tys. m kw.) tylko w Krakowie prezentowany jest w stałej ekspozycji skromny fragment własnej kolekcji. W pozostałych placówkach organizowane są wyłącznie wystawy czasowe.

Ciekawą kolekcję współczesnej polskiej sztuki zebrano w Białymstoku (Galeria Arsenał + podlaskie TZSP), ale nie mają jej gdzie wystawiać. W stolicy nie wbito nawet łopaty na budowie Muzeum Sztuki Nowoczesnej, CSW Zamek Ujazdowski swoją kolekcję pokazuje tylko po kawałku, a galeria Zachęta nie pokazuje w ogóle. O tym, by obejrzeć jakikolwiek wartościowy i kompleksowy zbiór sztuki XX w. w Katowicach, Gdańsku, Rzeszowie, Szczecinie czy Lublinie, można tylko pomarzyć. Nawet Łódź, której Muzeum Sztuki wzbogaciło się w 2008 r. o piękny, ogromny gmach, z powodu wielkiej, zaplanowanej na pół roku wystawy „Korespondencje”, musiała chwilowo (na ponad pół roku) zwinąć stałą ekspozycję sztuki XX w. Pozostają więc rozliczne wystawy czasowe, może i niekiedy bardzo interesujące, ale absolutnie nienadające się do tego, by choćby uczniom opowiedzieć na ich przykładach, jak zmieniała się sztuka w ubiegłym wieku.

Na muzeach narodowych postawiono niegdyś krzyżyk, a dziś wygląda, że to właśnie one ratują honor XX-wiecznej sztuki. Szczególnie trzy: w Krakowie, Wrocławiu i od niedawna w stolicy. Oraz Muzeum Sztuki w Łodzi. Wydawać by się mogło, że kolekcje sztuki współczesnej w zacnych, narodowych muzeach muszą być do siebie podobne jak dwie krople wody. Wszak obowiązują standardy obiektywizmu, wyważenia, sprawdzonych wartości. Nic z tego. Można śmiało wybrać się do wszystkich czterech miast i za każdym razem poczuć się zaskoczonym czymś nowym.

Jak z podręcznika

Zacznijmy od pomysłów na porządkowanie sztuki XX w. i na tropy, jakimi chce się prowadzić przez tę sztukę publiczność. Na jednym krańcu wypada pomieścić wręcz szkolny wariant wrocławski. Tu widzowi nie zostawia się miejsca na żadne własne interpretacje. Jest prowadzony jak po sznurku, przez kolejne dekady, kierunki i style tak, jak zazwyczaj pojawiają się one w akademickich podręcznikach. Trochę za sprawą układu sal narzucającego linearną narrację, trochę pewnie za sprawą osobowości Mariusza Hermansdorfera, wieloletniego dyrektora muzeum, twórcy kolekcji o niezwykle wyrazistym, osobistym stosunku do polskiej sztuki. Kolekcja wrocławska to wymarzone miejsce dla wycieczek szkolnych: efektowna aranżacja, logiczny ciąg prac, wyraźnie zaznaczone podziały, klarowne opisy prac. Słowem, porządna lekcja z wiedzą stawianą ponad dyskurs.

Dość blisko Wrocławia sytuuje się Kraków. I tu specjalnie nie eksperymentowano z układem prac, stosując bezpieczny ciąg historyczno-stylistyczny. Od Młodej Polski przechodzimy łagodnie przez 20-lecie międzywojenne aż po współczesność, ale czynimy to w zorganizowany, pozbawiony przypadkowości i eksperymentowania sposób; tu koloryzm, a tam ekspresja, tu awangarda, tam Szkoła Paryska, tu Grupa Krakowska, tam Grupa Wprost. Wiemy dokładnie, kto z kim przestawał i kiedy to się działo. Aliści pojawiły się także akcenty łamiące ową tradycyjną narrację. Ot, choćby osobne sale poświęcone sztuce kobiet, wystawy czasowe wpasowywane w ekspozycję stałą czy taki układ sal, który pozwala widzowi na bardziej swobodne przemieszczanie się pomiędzy różnymi fenomenami wizualności.

Widz sam wybiera

Na drugim krańcu interpretacyjnych rozwiązań pomieścić wypada kolekcję Muzeum Sztuki w Łodzi (ma powrócić w drugiej połowie roku). Jej twórca dyrektor Jarosław Suchan najwyraźniej zainspirował się koncepcją prezentacji zbiorów londyńskiej Tate Modern przygotowaną na otwarcie tej placówki w 2000 r. Tam podzielono je na cztery grupy, a każdej przypisano po trzy hasła tematyczne, np. Krajobraz – Materia – Środowisko czy Martwa Natura – Obiekt – Prawdziwe Życie.

W Łodzi także zastosowano ów wariant 4 x 3, choć nazwy dla poszczególnych sekcji wymyślono bardziej metaforyczne: 1. Ciało – Trauma – Proteza, 2. Konstrukcja – Utopia – Polityczność, 3. Obiekt – Fetysz – Fantazmat, 4. Oko – Obraz – Rzeczywistość. Zamiast jasnego wykładu historii sztuki proponuje się tu dyskurs, a widz czuje się zmuszany do samodzielnych ocen. Przez ekspozycję może wędrować w dowolny sposób i w dowolny sposób może odczytywać jej sens.

Rozwiązanie wyśmienite dla widza, który wchodząc do muzeum, wie już – przynajmniej ogólnie – kim była Katarzyna Kobro, na czym polegał konstruktywizm i co to takiego fantazmat. Pozostali mogą czuć się zagubieni, speszeni, zdezorientowani. Ale i dla nich jest ratunek. Ledwie 200 m od ms2, w Pałacu Poznańskich, znajduje się Galeria Mistrzów Polskich. Blisko 130 obrazów najwybitniejszych polskich malarzy, z niezwykłym zbiorem twórców kręgu Ècole de Paris (Boznańska, Zak, Menkes, Makowski), a wszystkie one oddane w wieloletni depozyt przez kolekcjonera Krzysztofa Musiała. Piękne malarstwo tradycyjnie wyeksponowane, do podziwiania bez ciągłego stawiania sobie pytań: co kurator miał na myśli?

Śmiałe i dziś już rzadko spotykane rozwiązanie przyjął Piotr Rypson przygotowujący stołeczną ekspozycję. Otóż postanowił trzymać się niezwykle konsekwentnie realizowanej narracji czysto chronologicznej. W ten sposób sąsiadują obok siebie prace przedstawicieli awangardy i malarstwa salonowego, malarzy klasycyzujących i surrealistów, a socrealistyczni manifestanci Weissa spoglądają na przeciwległą ścianę na wstrząsające „Rozstrzelania” Wróblewskiego. W kąciku przedstawiającym ostatnie dwie dekady już wszystko cudownie miesza się ze wszystkim: Sasnal z Liberą, Dawicki z Kozyrą, Tarasewicz z Sawicką. Jedno jest pewne: podczas zwiedzania trudno poczuć się znużonym, albowiem napięcie goni napięcie.

Co pokazać?

Muzea różnią się między sobą nie tylko tym, w jaki sposób prezentują i porządkują swe kolekcje, ale także tym, co pokazują. Okazuje się, że historia współczesnej polskiej sztuki może wyglądać różnie w zależności od tego, na jakiej stacji wysiądziemy. W największej wobec siebie opozycji wydają się kolekcje (i koncepcje) wrocławska i łódzka. W tej pierwszej nacisk położony został na nurt sztuki o zabarwieniu surrealistycznym, metaforycznym, emocjonalnym. Stąd szczególny ekspozycyjny ukłon wobec dorobku Magdaleny Abakanowicz (największy w Europie muzealny zbiór jej prac), ale też Władysława Hasiora, Jerzego Nowosielskiego czy Jana Lebensteina.

Z kolei na wizerunku Łodzi zaważyła tradycja pierwszej kolekcji grupy a.r., bliskiej awangardzie i konstruktywizmowi, a największymi bohaterami zdają się Katarzyna Kobro, Władysław Strzemiński i Henryk Stażewski oraz wszyscy ci twórcy, dla których intelekt okazywał się ważniejszym od emocji źródłem kreacji. Im bardziej radykalne rozwiązania artystyczne wybierał twórca, tym łatwiej mu trafić na sale wystawowe ms2.

Ekspozycja krakowska bardzo silnie dowartościowuje miejscowych artystów. Poza potężną Młodą Polską to wielka sekcja poświęcona pierwszej i drugiej Grupie Krakowskiej z jej gwiazdami: Tadeuszem Kantorem, Marią Jaremianką, Jonaszem Sternem, Jerzym Nowosielskim. Lokalny patriotyzm spływa na widza z każdej ściany. Oglądając zebrane w ekspozycji prace, nabieramy przekonania, że w polskiej sztuce ostatnich stu kilkudziesięciu lat istniał Kraków, później długo, długo nic i gdzieś daleko z tyłu inne miasta. Rozumiem to poczucie wyższości, fakt, mieli i mają tu w czym wybierać. Czy jednak nieco nie przesadzono?

Z kolei najbardziej wyważona jest chyba ekspozycja w stolicy – trudno się w niej doszukać specjalnego dowartościowania czy to warszawskich twórców, czy jakichkolwiek artystycznych prądów, ugrupowań, kierunków. Wręcz przeciwnie – po przejściu całości trudno orzec, co zdaniem kuratora należy szczególnie cenić.

Ścisk na ścianie

Mimo kilku nowych przestrzeni dla współczesnej sztuki (Łódź, Wrocław) muzealne ekspozycje nadal sprawiają wrażenie niewiarygodnie ściśniętych. Rozumiem kuratorów – chcą pokazać jak najwięcej. Niestety, zamiast bogactwa mamy zasypującą nas lawinę form, treści, kolorów i kształtów. Pół biedy, gdy ścisk panuje na 700 m kw. (Warszawa). Gorzej, gdy trzeba mu percepcyjnie sprostać na powierzchni pięć razy większej.

W polskich muzeach niewiele dowiemy się o nowoczesnej sztuce powstałej w minionym stuleciu poza naszymi granicami (wyjątek to ms2). Jesteśmy artystycznymi ksenofobami? Skądże, powód jest bardziej trywialny. Po prostu takie mamy zbiory – ubożuchne w dzieła ze świata. I to się raczej nie zmieni. Jest jeszcze jeden poważny deficyt – sztuki powstałej w ostatnich dwu dekadach. Widać, że nie starczało pieniędzy na regularne bieżące zakupy – eksponaty są z reguły dobrane przypadkowo i w najmniejszym stopniu nie odzwierciedlają panoramy tego, co się rzeczywiście działo.

Podstawowe reguły strategii głoszą, że słabi powinni się jednoczyć, by być silni. Nie u nas. Najlepszym przykładem stolica. Osobne kolekcje sztuki XX i XXI w. posiadają trzy podległe jednemu ministrowi placówki: Muzeum Narodowe, Galeria Zachęta i CSW Zamek Ujazdowski. Jakaż piękna byłaby ich wspólna ekspozycja… Ale o połączeniu nikt nawet nie pomyśli. Mało tego, pod bokiem wyrasta kolejna ułomna stołeczna kolekcja – Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Każdy sobie rzepkę skrobie, tyle że wątła to rzepka.

Ile sztuki na metr kwadratowy?

„Galerię Sztuki Polskiej XX wieku” w Muzeum Narodowym w Krakowie otwarto w 2005 r. To 3 tys. m kw. powierzchni wystawowej i ponad 500 prac wybranych z sześciotysięcznej kolekcji. O trzy lata młodsze są „Przemieszczenia” w łódzkim ms2. To 400 dzieł ulokowanych na 3 tys. m kw. Galerię „Polska Sztuka Współczesna” ulokowano w nowych przestrzeniach na poddaszu Muzeum Narodowego we Wrocławiu w 2011 r. Liczy sobie także 3 tys. m kw., a w ekspozycji znalazło się ponad 300 dzieł sztuki wybranych z ogromnych zbiorów 20 tys. eksponatów.

I wreszcie Warszawa. Galeria Sztuki XX i XXI wieku działa od połowy stycznia i na stosunkowo niedużej powierzchni 700 m kw. prezentuje 220 dzieł sztuki.

Wszystkie muzealne kolekcje sztuki nowoczesnej są doprowadzone do przełomu XX i XXI w. Ale z początkami bywa już różnie. Najbardziej w przeszłość cofają się w Krakowie, rozpoczynając od 1890 r. i od Młodej Polski. Muzea Narodowe w Warszawie i we Wrocławiu oraz Muzeum Sztuki w Łodzi narrację zaczynają w drugiej dekadzie XX w. Niekonwencjonalne rozwiązanie przyjęto w Poznaniu – tutejsze Muzeum Narodowe dla sztuki nowoczesnej postawiło najpóźniejszą cezurę czasową – 1945 r. Picasso i Duchamp, gdyby nawet znajdowali się w zbiorach, nie mieliby szans.

Polityka 05.2013 (2893) z dnia 29.01.2013; Kultura; s. 78
Oryginalny tytuł tekstu: "Deficyt nowoczesności"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną