Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

Budy ułudy

Oszustwa współczesnej architektury polskiej

Venecia Palace w Michałowicach - styl barokowo-bizantyjsko-rokokowy. Venecia Palace w Michałowicach - styl barokowo-bizantyjsko-rokokowy. Leszek Zych / Polityka
Czy coś, co wygląda jak pałac, jest pałacem, jak apartamentowiec – apartamentowcem, a jak dworek – dworkiem? W Polsce niekoniecznie. Współczesna architektura coraz częściej stara się nas oszukiwać.
Austeria w Rychnowie koło Ostródy - współczesna szlachetczyzna.przyszosie.pl Austeria w Rychnowie koło Ostródy - współczesna szlachetczyzna.

Jako naród jesteśmy ponoć szczerzy i prostolinijni. Tymczasem krajobraz polskich miast, miasteczek, przedmieść, a nawet wsi jest coraz bardziej przesiąknięty nieszczerością, udawactwem, podszywaniem się pod kogoś, a właściwie pod coś innego. Mami się wzrok przechodnia, kusi mirażami. Coraz liczniejsze są miejsca stworzone na wzór teatralnej scenografii: ważny jest efekt, gdy się patrzy z pewnej odległości. Oto katalog najczęściej stosowanych chwytów.

1. Postarzanie. Zjawisko nie jest nowe; przypomnę wszelkie neostyle, po które masowo sięgano choćby na przełomie XIX i XX w. I robiono to niekiedy tak przekonująco, że wielu turystów odwiedzających dziś Poznań (nie wykluczam, że i część mieszkańców) jest przekonanych, że historia stojącego w centralnym punkcie miasta zamku ginie w odmętach odległej przeszłości. Tymczasem naprawdę liczy ona sobie nieco ponad sto lat i związana jest z osobą ostatniego cesarza Prus Wilhelma II. I oto historia zatoczyła imponujące koło i dostawiła drugą ideologiczną nóżkę: po stu latach stanęła w Poznaniu kolejna atrapa zamku, tym razem na cześć naszego księcia Przemysła.

Co dziś postarzamy najchętniej? Na pewno kościoły, bo hierarchowie katoliccy w Polsce z uporem trwają w przekonaniu, że stare mury (choćby pozorowane) lepiej sprzyjają kontaktowi z Bogiem niż nowoczesne formy architektoniczne. Stąd wiele stylistycznego fałszu, głównie barokowego i klasycystycznego, na czele z arcymakietą absolutnie wzorcową: bazyliką w Licheniu.

Chętnie podrabiamy też szlachetczyznę. Całkiem nieźle i wiarygodnie wypada to w kameralnej wersji kulinarnej, czyli wyrastających jak grzyby po deszczu przydrożnych karczmach, zajazdach, ­austeriach. Pełnych drewna, krytych słomą, niekiedy osmolonych dymem z komina. Słabiej udaje się nam postarzanie prywatnych domów, które z kolei mają udawać szlacheckie dworki. Z sarmackiej tradycji budowlanej przejęliśmy jedynie miłość do kolumn od strony ganku i niezrozumiałe przekonanie, że ich uzupełnieniem powinno być jak najwięcej elementów dekoracyjnych. To właściwie nie naśladowanie, nie twórcze przetworzenie, a nawet nie pastisz. To raczej żałosna karykatura.

2. Odmładzanie. W pejzażu polskich miast, miasteczek i wsi najczęściej spotykamy się z dwoma formami estetycznego liftingu architektury. Obu nieudanymi. Pierwsza to odmładzanie bloków z wielkiej płyty. Ich masowe docieplanie styropianem stanowi zawsze pokusę do folgowania ukrytym ambicjom malarskim prezesów spółdzielni mieszkaniowych.

Kolorowane bloki wyglądają żałośnie nie tylko dlatego, że dobór kolorów i wzorów zaprzecza wszelkim regułom dobrego smaku. Także dlatego, że tylko wyjątkowo dysponenci decydują się na bardziej radykalny recykling, przeprowadzony z pomocą architekta. A warto, bo efekty bywają niekiedy wyśmienite, jak w przypadku hotelu robotniczego z lat 70. w Opolu, przerobionego na Centrum Edukacji Artystycznej Artpunkt (pracownia Domiczów). Doskonałych i licznych wzorów do naśladowania dostarczają też Niemcy z chyba najbardziej efektowną przeróbką osiedli z wielkiej płyty w Leinefelde. Niestety, u nas, zamiast precyzyjnej kuracji skalpelem, nakłada się dużo szminki, pudru i różu.

W większości równie nieudane są próby odmładzania budownictwa jednorodzinnego, głównie na wsi i głównie w przypadku naprawdę starych chałup. Może dlatego, że naród uwierzył w jedyne lekarstwo: siding. Najlepiej ten najtańszy, biały, kładziony w poziome pasy. Szczególnie na wschodzie kraju spotkać można całe wsie, których tradycyjne drewniane ściany zniknęły pod warstwą ohydnego plastiku.

3. Luksus pozorowany. To przypadłość budownictwa wielorodzinnego. Wraz z wypieraniem z rynku spółdzielni mieszkaniowych przez prywatnych deweloperów pojawiły się elementy niegdyś nieznane: nowa terminologia (słowo „mieszkanie” zastąpione przez „apartament” i coraz bardziej wymyślne nazwy dla osiedli), a przede wszystkim rewolucja w postaci grodzeń i strażników przy bramach wjazdowych. Płoty, siatki i mury wokół stały się najważniejszym wyznacznikiem lokalowego sukcesu. I o ile początkowo zasieki stawiano rzeczywiście wokół najbardziej luksusowych realizacji, o tyle z czasem deweloperzy wyczuli, że to najlepszy sposób na przyciągnięcie klientów.

W rezultacie dziś prawie każde nowo powstające to „osiedle strzeżone”, nawet wówczas, gdy bardziej należy się strzec tego, co wewnątrz, aniżeli tego, co na zewnątrz. Fenomen do zbadania przez socjologów: mimo ewidentnego spowszednienia grodzeń (stosują je już na potęgę nawet administracje osiedli z czasów PRL) i mimo rozlicznych badań dowodzących, że wzrost bezpieczeństwa w tych enklawach jest iluzoryczny, w narodzie nie zachwiała się wiara w tę urbanistyczną mistyfikację.

Zjawiskiem nie mniej powszechnym, choć zapewne mniej spektakularnym, jest pozorowanie luksusu przez siedziby różnych spółek i firm, instytucji. Na zasadzie odreagowania po szarzyźnie miejskich krajobrazów PRL przyjął się w Polsce i bardzo utrwalił paradygmat architektury postmodernistycznej jako tej, która jest najlepszym symbolem nowoczesności, dynamiki, otwartości. W postmodernistycznej konwencji buduje się więc duże gmachy pod wynajem powierzchni biurowej, ale też malutkie siedziby firm i spółek. Sięgają po nią namiętnie inwestorzy publiczni: samorządy terytorialne, sądy, ZUS. Styl, który na świecie dawno uznany został za przebrzmiały i podszyty fałszem, u nas nadal pozoruje urzędniczy luksus.

4. Udawanie. Tu niedościgłym liderem pozostają centra handlowe. Najchętniej udają, że są miastami. To naśladowanie polega przede wszystkim na tworzeniu wewnątrz tych molochów namiastek uliczek i miast. Mają one swoje urocze nazwy (np. Pasaż Canaletto), a sklepy noszą numery jak prawdziwe domy. Są ławeczki, nieco roślinności, w skrajnych przypadkach nawet fontanny. No i oczywiście stała temperatura i ochrona przed wiatrem, deszczem, śniegiem.

W tej mimikrze niektóre centra handlowe poszły dalej: udają określony typ miast. Na przykład sieć Fashion House, która w Piasecznie jest warszawską Starówką, w Gdańsku – duńską wioską rybacką, a w Sosnowcu – XIX-wiecznym miastem. Jeszcze inny wariant wybrała łódzka Manufaktura, która nie tylko pozoruje miasteczko pod dachem, ale też stworzyła minimiasteczko wokół głównego centrum handlowego; wzorcowe, czyste, dobrze zorganizowane, oferujące rozliczne atrakcje. Od „mieszkańców” oczekuje się niewiele: jak najczęstszego ulegania pokusom.

Może jeszcze niezbyt licznym, ale osobliwym i efektownym przykładem strojenia się w cudze piórka i udawania kogoś innego są w Polsce, rozsiane na ogół po mniejszych miejscowościach, hotele i domy weselne. Otóż najchętniej udają one, że są pałacami. Dwa przykłady są wręcz legendarne. To podwarszawski, utrzymany w stylu barokowo-bizantyjsko-rokokowym, Venecia Palace oraz godny zarówno hiszpańskich, jak i cygańskich królów włocławski Pałac Bursztynowy. Nie wszystkich stać na taki rozmach, ale skromniejsze atrapy pałaców wyrastają jak grzyby po deszczu i w rozlicznych stylach. Mniej dziwią szlacheckie dworki na nizinach i chutory kozackie w Bieszczadach (Łukowe), czyli ukłon w stronę lokalnej historii. Ale renesansowe włoskie wille (Książ Wielki, Zakopane!), średniowieczne zameczki (Dębica, Lądek-Zdrój, Halinów), buddyjskie pagody (Władysławowo, Sopot), wiktoriańskie rezydencje (Grójec)?! Ich właściciele za największy komplement poczytują sobie pytania turystów, w którym wieku zostały wybudowane.

5. Fasadowość. Trop tego rodzaju wi­zualnych oszustw prowadzi nas najczęściej w obręb rozlicznych Starych Miast. Na ryneczku lśni, aż oczy bolą. Kostka granitowa na placu. Drzewka w donicach, fikuśne ławeczki i stylizowane uliczne lampy. No i elewacje w konwencji landrynkowej – czyli każda w innym, śliczniutkim kolorku, zgodnie z osobliwą wiarą, że tak właśnie jest najbardziej historycznie. Ale wystarczy wejść w dowolną bramę, przejść się po podwórkach, by nagle cofnąć się do czasów głębokiego PRL i stanąć oko w oko z brudem, szarością, odpadającymi tynkami, biedagarażami i przybudówkami. Iście potiomkinowski projekt. Rzecz dotyczy zresztą nie tylko zabytkowej zabudowy. Wystarczy się przejść po stołecznym Żoliborzu Centralnym. Ten wspaniały przykład przedwojennego modernizmu w spółdzielczym wykonaniu obecne władze konserwują osobliwie: fundując nową, śliczną elewację budynkom widocznym jedynie od strony przelotowych ulic.

Ciekawym przykładem ostatnich dwóch dekad są podmiejskie hurtownie. Nawet dość pobieżna ich obserwacja pozwala na ustalenie naczelnej reguły przy ich stawianiu. Otóż liczy się pierwsze wrażenie, jakie uda się zrobić na kliencie. Od strony wjazdu dla klientów elegancki podjazd, rzędy tui, starannie przystrzyżony trawnik. No i biuro: przeszklony kubik, często o postmodernistycznej fasadzie z załamaniami, łukami, owalami i nieoczekiwanymi zderzeniami kolorów. Poza tym zawsze obowiązująca dawka chromu, aluminium lub mosiądzu. Z tyłu zaś do biura przyklejony potężny magazyn, czasem też hala produkcyjna. Tam już nikt nie dba o estetykę, kolory, elementy upiększające. Po prostu mniejsze lub większe pudło. Do wyjątków należą hurtownie, które w całości byłyby udanymi realizacjami architektonicznymi, jak choćby nagrodzona niedawno w Konkursie Architektonicznym POLITYKI siedziba Agencji Reklamowej Yeti, gdzie biuro, hurtownia i hala produkcyjna uzyskały zintegrowaną, estetyczną formę.

6. Retrowersja. Wspomniałem już o pucowaniu od frontu starych ryneczków z przyległościami. Ale skala problemu jest poważniejsza. Mieliśmy na starówkach dwie budowlane fale. Pierwszą, po 1945 r., przenikniętą jeszcze szacunkiem dla historii i chęcią przywrócenia wizerunku (przynajmniej zewnętrznego) sprzed wojny. Tak pracowano w Warszawie, Gdańsku czy Wrocławiu. Symboliczne zakończenie tego okresu to 1984 r. – ukończenie odbudowy Zamku Królewskiego w Warszawie.

Rzecz ciekawa, że w tym samym orwellowskim roku 1984 ruszyła fala druga, zainicjowana odbudową elbląskiej starówki. Standardy rekonstrukcyjne zostały osłabione, a motywację, by coś przywrócić narodowemu dziedzictwu, zastąpiły motywacje inne: by efektownie budować wizerunek miasta, by brać pod uwagę uwarunkowania ekonomiczne. Na masową skalę rozpoczęto więc uzupełnianie dziur w zabudowie, a nawet odbudowywanie całych pierzei i kwartałów ulic. Głogów, Kołobrzeg, Stargard Szczeciński, Szczecin, Słupsk. Otrzymaliśmy przedziwną mieszankę stylistyczną, do której – w zależności od adresu – można by stosować różne terminy: pastisz, atrapa, budowla historyzująca, wariacja na temat, mutacja, nawiązanie do stylu itd. Gdzieniegdzie brzydkie modernistyczne plomby postanowiono zrekonstruować, przyklejając do nich historyczne akcenty. Powstały twory groteskowe – dobry przykład to rynek w Żarach. Powstał nawet specjalny termin retrowersja, czyli budowanie z uwzględnieniem historii, ale bez przesady.

Skąd się bierze ta masowa nieszczerość polskiej architektury ostatnich dziesięcioleci? W dużym stopniu to nadal efekt odreagowywania po peerelowskim modernizmie: szarym, choć niczego nieudającym, bo blok wyglądał jak blok, a szkoła jak szkoła. Załamanie się standardów urbanistycznych, moda na postmodernizm i gwałtowne narodziny prywatnych fortun sprawiły, że dawne reguły legły w gruzach, a zasada folgowania fantazji stała się jednym z ważnych kanonów budowlanej estetyki. Architektura zaczęła walczyć o klienta metodami przejętymi z reklamy: zmyłką, budzeniem fascynacji i prymitywnych emocji, mglistą obietnicą. Przed reklamami nauczyliśmy się bronić. Czas na opór przed fałszem miejskiego krajobrazu.

Polityka 30.2013 (2917) z dnia 23.07.2013; Kultura; s. 70
Oryginalny tytuł tekstu: "Budy ułudy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną