Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kultura

To był mój dom

Rozmowa o izraelskich kibucach

„Na odejście z kibucu zdecydowało się bardzo wiele osób. To doprowadziło niewątpliwie do kryzysu całego ruchu. Odeszłam, bo chciałam żyć inaczej, w mieście” – wspomina Neeman. „Na odejście z kibucu zdecydowało się bardzo wiele osób. To doprowadziło niewątpliwie do kryzysu całego ruchu. Odeszłam, bo chciałam żyć inaczej, w mieście” – wspomina Neeman. materiały prasowe
O przeżyciach związanych z dzieciństwem i młodością w kibucu, a także nieudanym eksperymencie społecznym opowiada izraelska pisarka Jael Neeman, która kibucowi poświęciła książkę „Byliśmy przyszłością”.
Jael Neeman, izraelska pisarka, pochodzi z kibucu Jechiam w Galilei. Mając 20 lat, postanowiła opuścić kibuc i zamieszkać w Tel Awiwie.Katarzyna Sikora/Wikipedia Jael Neeman, izraelska pisarka, pochodzi z kibucu Jechiam w Galilei. Mając 20 lat, postanowiła opuścić kibuc i zamieszkać w Tel Awiwie.

Agnieszka Zagner: Pamięta pani pierwsze wspomnienie z dzieciństwa?

Jael Neeman: Nie wiem, czy to było naprawdę pierwsze, ale pamiętam wieszanie prania w kibucu. Nic szczególnego.

Jakie było pani dzieciństwo?

Miałam szczęśliwe dzieciństwo, ale nie było ono takie dla wszystkich dzieci, zwłaszcza dla tych, które czuły, że to opresyjny system, pozbawiający prywatności, skazujący wciąż na towarzystwo tych samych osób, wymagający równości w każdym aspekcie materialnym...

Mówi pani o słynnej stonodze – dziewczynki takich samych w marchewkowych trzewikach, chłopcy w brązowych…

Tak, to było częścią systemu, mieliśmy być równi pod względem materialnym, ale przecież nie można być tak samo piękny czy utalentowanym.

Co działo się z dzieckiem w kibucu po jego narodzinach?

Przez pierwsze trzy dni było w szpitalu, z matką, ale potem od razu trafiało do domu dzieci. Matka mogła przychodzić tylko w określonych godzinach, żeby je nakarmić. Żadna matka nie mogła mieć przywileju dłuższych odwiedzin, bo żadne dziecko nie mogło dostać więcej jedzenia.

To niewiele, pewnie dla obu stron. Tyle, że dzieci rosną i coraz więcej rozumieją. Jak wyglądały późniejsze kontakty z rodzicami? Mogliście przecież widzieć się zaledwie przez godzinę i pięćdziesiąt minut dziennie.

Rzeczywiście, nasze kontakty były bardzo ograniczone. Przychodziliśmy po południu, na chwilę. To było jak randka. To nie było pełne życie. Nawet nie opowiadaliśmy im o sobie, ani oni nam o swoim życiu. Naszym całym światem, tym który znaliśmy, był dom dzieci, dzień i noc.

Nie tęskniła pani za rodzicami, za kontaktem fizycznym?

Nie, bo nie znałam tego, za czym miałam tęsknić, nie znałam innego życia.

Reklama