„Do licha, Kate Bush wymyśla właśnie na nowo instytucję koncertu popowego... Szlocham, rechoczę i głowię się, co do diabła wydarzy się za moment” – ekscytował się na Twitterze prezenter radia BBC.
Już po zakończeniu koncertu dziennikarz „The Independent” przyznawał, że przeżył „zdumiewający, wzruszający i niewątpliwie najbardziej ambitny występ” w historii brytyjskiej rozrywki.
W środę wieczorem Kate Bush dała w Londynie swój pierwszy koncert od 35 lat. Na miejsce powrotu wybrała zasłużoną scenę klubu Hammersmith Apollo. Tę samą, na której wiosną 1979 roku zagrała po raz ostatni przed trwającą kilka dekad przerwą. Aby dostać się do sali mieszczącej zaledwie – w kontekście popytu – kilka tysięcy osób, trzeba było:
– mieć wybitny refleks: bilety na koncert wyprzedały się w ciągu kwadransa, podobnie jak na 21 kolejnych występów w ramach powrotnego maratonu „Before the Dawn”
lub
– mieć gruby portfel: spóźnialscy mogli odkupić wejściówkę od tych z poprzedniego punktu, ale kosztowało ich to nawet 1300 funtów, czyli dziesięciokrotność nominalnej ceny biletu
lub
– mieć układy: wśród publiczności widziano m.in. Björk oraz Davida Gilmoura z grupy Pink Floyd, a także przedstawicieli największych światowych mediów – nie tylko muzycznych.
Reakcje po koncercie pokazują, że niezależnie od wybranej metody postarać się o bilet było bardziej niż warto. W trakcie trzygodzinnego show widzowie oglądali tancerzy z siekierami i piłami łańcuchowymi, gigantyczne samoloty z papieru, krótkometrażowy film o astronaucie, ogromne prześcieradła imitujące fale wzburzonego oceanu, a nawet 16-letniego syna 56-letniej Kate Bush, który w stroju XIX-wiecznego malarza sam stanął na chwilę przy mikrofonie...
Różnorodność i sama liczba atrakcji przygotowanych przez Bush była tak wielka, że każda z relacji z londyńskiego comebacku wydaje się opowiadać o innym wydarzeniu. Pomysły Bush robiły o tyle większe wrażenie, że po tak długiej przerwie nawet najstarsi i najbardziej oddani fani piosenkarki nie mogli mieć pojęcia, czego można się po występie spodziewać. Aby zadbać o zaskoczenie tych, którzy nie zdołali dostać się na koncert premierowy i wezmą udział dopiero w kolejnych odsłonach powrotnego cyklu, Bush stanowczo zabroniła filmowania i fotografowania spektaklu.
Wiedzą więc tylko tyle, że nie powinni specjalnie liczyć na wczesne przeboje Bush z lat 70. i 80., którym zawdzięcza sławę. Artystka ułożyła bowiem repertuar widowiska według gustu własnego, a nie masowego. Wiedzą też, że czeka ich tyleż muzyczne przeżycie, co „intensywna podróż przez świat kina i teatru” – jak to ujął krytyk BBC. I że ta wybitna artystka, która 35 lat temu zawiesiła działalność koncertową przygnieciona między innymi własnym perfekcjonizmem, w końcu zdołała go okiełznać i stworzyć widowisko rzeczywiście perfekcyjne.
Oby zechciała się nim wkrótce podzielić także z tymi, którym ostatnio zabrakło i refleksu, i środków, i układów.