Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Sześć sztuk

Czy pomalowany samochód też jest sztuką?

Sportowe BMW M3, którym zajął się jeden z najsłynniejszych artystów ostatnich dekad Jeff Koons. Sportowe BMW M3, którym zajął się jeden z najsłynniejszych artystów ostatnich dekad Jeff Koons. BMW AG
Czy pomalowany przez artystę samochód staje się dziełem sztuki? Autorzy wystawy pokazującej wizje BMW autorstwa Warhola, Lichtensteina i innych uważają, że i owszem.
BMW 850 pomalowane przez Davida Hockneya.BMW AG BMW 850 pomalowane przez Davida Hockneya.
Artystyczny wizerunek „małej czarnej” Erwina Olafa.Lavazza Artystyczny wizerunek „małej czarnej” Erwina Olafa.
Andy Warhol w 1985 r. stworzył graficzną wariację na temat butelki popularnego alkoholu.Absolut Andy Warhol w 1985 r. stworzył graficzną wariację na temat butelki popularnego alkoholu.

Zaczęło się – jak to często bywa – od przypadku. W 1975 r. kierowca wyścigowy Hervé Poulain poprosił swego przyjaciela, wybitnego twórcę Alexandre’a Caldera, by pomalował według własnej wizji jego sportowe auto marki BMW. Wiekowy już artysta zamówienie przyjął. I choć zmarł rok później, jego praca na tyle spodobała się szefom motoryzacyjnej firmy, że zaczęli zamawiać kolejne „oleje na blasze”. Twórców dobierali starannie, celując w tych najbardziej znanych i uznanych. Efektem operacji „malarskiego tuningu” stała się kolekcja 17 aut, na co dzień prezentowana w Muzeum BMW w Monachium.

Do Polski przywieziono sześć – jak to organizatorzy ładnie nazywają – „mobilnych dzieł sztuki”. Trzeba przyznać, że z kolekcji wybrano obiekty najbardziej spektakularne. Listę otwiera protoplasta – dzieło Caldera, autora słynnych ruchomych, kinetycznych rzeźb. Są efektowne prace dwóch największych gwiazd popartu: Andy’ego Warhola i Roya Lichtensteina oraz dość bliskiego im duchowo Davida Hockneya. Nietypowy w tym zestawie jest projekt słynnej konceptualistki Jenny Holzer. Zamiast kolejnego obrazka jej auto pokrywa duży napis, jeden z jej najbardziej znanych „Truizmów”: „Chroń mnie przed tym, czego pragnę”. Naniesiony na wyścigowe BMW V12 LMR (maksymalna prędkość: 340 km/h), obiekt westchnień wielu mężczyzn, zyskuje szczególny i mocno przewrotny sens. I wreszcie ostatni obiekt – sportowe BMW M3, którym zajął się jeden z najsłynniejszych artystów ostatnich dekad Jeff Koons. Uczynił to z zaskakująco dobrym efektem, zważywszy, że popularność zdobył dzięki dmuchanym stalowym królikom i prowokującym kiczem rzeźbom.

Dwóch obiektów z tej serii będzie mi bardzo w stolicy brakować. Oba, podobnie jak ten Jenny Holzer, nie ograniczają się do warstwy dekoracyjnej, nie odwołują do najbardziej oczywistego skojarzenia z szybkością i dynamiką, ale starają się przemycić głębszą refleksję. Pierwszy to BMW M3 pomalowane w 1992 r. przez znanego przedstawiciela włoskiej transawangardy Sandro Chia. W swej malarskiej koncepcji potraktował on auto jak lustro, w którym przeglądają się ludzie. Powiedz mi, jaki samochód posiadasz i jakim jesteś kierowcą, a powiem ci, kim jesteś – zdaje się, nie bez racji, sugerować artysta.

Szkoda, że nie ma też projektu gwiazdy art worldu ostatniej dekady – Islandczyka Olafura Eliassona. Jako jedyny z 17 artystów wyszedł poza konwencję posługiwania się pędzlem i umieścił pozbawiony karoserii szkielet auta w wyrafinowanej lodowej kapsule. Skojarzenie ze zmianami klimatycznymi, wywoływanymi przecież także przez samochody, wydaje się oczywiste.

Na potrzeby sztuki

Warszawska ekspozycja skłania do postawienia pytania: gdzie właściwie przebiega granica między produktami użytkowymi a sztuką? Czy można w ogóle ją wyznaczyć? Tym bardziej że obie strony dość bezceremonialnie i od dawna wzajemnie anektują swoje obszary. To zapożyczanie zaczęła chyba sztuka w osobie, niezastąpionego w prowokacjach, Marcela Duchampa. Wymyślił ready mades, czyli dzieła sztuki będące niczym innym jak seryjnie produkowanymi przedmiotami i bez żadnych przeróbek przeniesionymi do sal wystawowych. Najpierw był więc pisuar, następnie szufla do śniegu, suszarka do butelek itd. Później ową tendencję wyraźnie wzmocnił Andy Warhol, podnosząc do rangi sztuki puszkę z zupą, butelkę coca-coli czy opakowanie płatków śniadaniowych. Pokazane dokładnie tak, jak wyglądają na sklepowej półce. Godnym kontynuatorem obu (i znowu z ogromnym sukcesem rynkowym) okazał się Damien Hirst, którego sygnatura zapewniła artystyczny status m.in. zasuszonym motylom, zatopionym w formalinie zwierzętom czy pigułkom na różne schorzenia.

Trochę czasu zajęło krytykom sztuki i filozofom pogodzenie się z ową praktyką i zaakceptowanie reguły, że „dziełem sztuki jest wszystko, co artysta za takowe uzna”. Filozof Arthur C. Danto, zaintrygowany stosem pudełek po proszku do prania wystawionym przez Warhola, napisał nawet na ten temat całą książkę „Beyond the Brillo Box”. Przyzwolenie na anektowanie gotowych przedmiotów i produktów na potrzeby sztuki stało się faktem, choć trzeba też uczciwie przyznać, że wielu zwiedzających muzea czy galerie ma z tym duży problem do dziś. I trudno ich nie rozumieć.

Wycieczki w drugą stronę szczególnie widoczne stały się w ostatnich dziesięcioleciach. Drugim, poza kolekcją BMW, najbardziej spektakularnym ich przykładem stała się, nieco później zainicjowana, „Absolut Art Collection”. Tym razem zaczęło się od Warhola, który w 1985 r. stworzył graficzną wariację na temat butelki owego popularnego alkoholu. Właściciele firmy podjęli trop, prosząc innych artystów o ich własne artystyczne wizje, oparte na charakterystycznym kształcie szklanej flaszki. Po mistrzu popartu nie wypadało odmówić, w związku z czym kolekcja rozrosła się do 850 prac, sygnowanych niekiedy naprawdę wielkimi nazwiskami, jak Ed Rauscha, Cesar, Keith Haring, Arman, Maurizio Cattelan, Louise Bourgeois, Chris Ofili. Zorganizowano kilka akcji specjalnych: Absolut Glasnost (prace z Rosji), Absolut Expression (Afroamerykanie) czy Absolut Latino (Ameryka Południowa). Z polskich artystów wybrano dwójkę: Mirosława Bałkę i Marzenę Nowak.

Ciekawym przykładem podnoszenia prestiżu produktu przez artystyczne skojarzenia jest historia dwóch kalendarzy, wydawanych przez dwie włoskie firmy: Pirelli i Lavazza. Zaczął, jeszcze w 1964 r., producent opon. Kawa włączyła się do rywalizacji dużo później, bo dopiero w 1993 r. Obaj zamawiający korzystali z usług najwybitniejszych fotografików. Dla Pirelli pracowali m.in. Herb Ritts, Richard Avedon, Peter Lindbergh, Annie Leibovitz, a pozowały Cindy Crawford, Kate Moss, Nastassja Kinski czy Monika Bellucci. Artystyczny wizerunek „małej czarnej” wzmacniały zaś m.in. gwiazdy Helmuta Newtona, Erwina Olafa, Davida LaChapelle’a czy Eliotta Erwita. Były i różnice. Oponiarze konsekwentnie postawili na kobiece akty, z kolei kawiarze przede wszystkim na sceny obyczajowe, nierzadko podszyte surrealizmem i oniryczną wyobraźnią. Obie firmy nie mogły się jednak pohamować przed wplataniem własnych produktów do artystycznych zdjęć.

Listę można poszerzać o banki, które ochoczo zamieszczają reprodukcje malarskie na kartach kredytowych. O Red Bulla, który zorganizował niegdyś konkurs na rzeźby z pustych puszek po napoju, a na miejsce ich prezentacji wynajął sale Narodowej Galerii Sztuki Zachęta. O firmy, które sygnują artystyczne galerie (np. Leica w Warszawie, Atlas w Łodzi). O producenta armatury łazienkowej, który przyznawał nagrody za najbardziej artystyczne wizje fotograficzne jego produktu. O setki, a może i tysiące kampanii reklamowych i piarowych wspierających się malarskimi ikonami, jak Mona Lisa, śniadanie na trawie, Primavera, wzorzec Witruwiusza czy stworzenie Adama z plafonu Kaplicy Sykstyńskiej. Niekiedy dowcipnych, nierzadko prymitywnych, czasami – kreatywnych.

Na własny użytek

A przecież niezliczonych pretekstów do badania związków sztuki z przemysłem dostarcza jeszcze wielki obszar na styku obu tych światów: design. Tu nikt niczego nie anektuje, ale oba światy (sztuki i przemysłu) idealnie się mieszają, tworząc różne odcienie i niuanse. Dlatego trudno o jednoznaczne oceny. Czy niezwykłe krzesło to już dzieło sztuki czy nadal tylko krzesło, tyle że bardziej oryginalne? Czy wyciskarce do cytryn Philippe’a Starcka należy się ten sam status co rzeźbie Igora Mitoraja? Może wyższy, bo jest w końcu bardziej znana? Może niższy, bo jest produkowana seryjnie? Czy wizjonerska lampa wykonana w jednym tylko egzemplarzu ma większe prawo do tytułu arcydzieła niż ta sama lampa wykonana w tysiącu egzemplarzy?

Ale wcale nieodległe pytania rodzą się podczas oglądania wymalowanych przez artystów sportowych i wyścigowych aut BMW. Czy są one jedynie bardziej osobliwym rodzajem blejtramu, a liczy się tylko to, co naniósł twórca? Jak to było choćby w przypadku Pabla Picassa malującego na seryjnie produkowanych talerzach. Czy wizja artystyczna, sygnowana na karoserii wielkimi nazwiskami, sprawia, że i na sam samochód zaczynamy patrzyć jak na dzieło sztuki? Zapewne taka była intencja pomysłodawców. A może ich myślenie szło jeszcze dalej: oto spotkanie i integracja dwóch dzieł. Jednego – stworzonego przez wybitnego twórcę, i drugiego – stworzonego przez wybitną firmę motoryzacyjną. Każdy poszuka pewnie i tak odpowiedzi na własny użytek.

Wielka sztuka na czterech kołach, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie, 23 września – 19 października

Polityka 38.2014 (2976) z dnia 16.09.2014; Kultura; s. 84
Oryginalny tytuł tekstu: "Sześć sztuk"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną