Przez ostatnią dekadę XX w. nasze wzornictwo lizało rany po zgrzebnym PRL i szukało sobie miejsca w nowej rzeczywistości. Często naiwnie – na przykład wierząc, że jego największym atutem są nawiązania do folkloru i ludowe cytaty. Trzeba było nadrabiać spore zaległości, bo wszystkim, czym dysponowaliśmy, był dość konserwatywny i skromny system kształcenia oraz Instytut Wzornictwa Przemysłowego, czyli opornie się reformujący relikt minionej epoki.
Dziś rozwojowi designu w Polsce stworzono warunki, jakich nigdy wcześniej nie miał. Projektantów kształci się w prywatnych lub publicznych szkołach wyższych, praktycznie już w każdym dużym mieście. Poziom bywa różny, ale zdarzają się prawdziwe perełki, jak poznańska School of Form, której koncepcję edukacyjną przygotowała jedna z najbardziej wpływowych postaci we współczesnym świecie mody i designu – Holenderka Lidewij Edelkoort.
Coraz więcej miast tworzy własne centra designu, wspierające rozwój branży. Zaczęło się od Cieszyna (2005 r.), dziś mamy jeszcze m.in. Poznań (doskonała Concordia Design), Gdynię i Kielce.
Powstały świetne pisma i portale internetowe poświęcone projektowaniu, wśród których prym wiodą miesięcznik „2+3D” (założony w 2001 r.) oraz kwartalnik „Design Alive” (od 2011 r.). Nareszcie pojawiły się książki, których autorzy próbują sumować i porządkować nasze osiągnięcia projektowe, jak „Zaprojektowane. Polski design 2000–2013” i wiele innych. Mnożą się różne inkubatory projektowej przedsiębiorczości, nagrody, wystawy. Jeżeli coś jeszcze nie nadąża za tą rozpędzoną machiną, to cykliczne pokazy i targi.