W Muzeum Sztuki Nowoczesnej otwarto wystawę pod intrygującym tytułem „Architektura cienia”. Poświęconą miejscom w miastach, o których rzadko wspomina się w turystycznych przewodnikach. To zamysł wieloznaczny, bo cień mogą kłaść różne byty. Ot, choćby społeczne. Szemrane dzielnice, podejrzane ulice, budzące trwogę u przypadkowego przechodnia zaułki. Enklawy wykluczenia, biedy, przestępczości, niejasnych interesów i powiązań.
Ale może być to cień estetyczny. Miejsce wstydliwe przez swą architektoniczną lub urbanistyczną niedoskonałość czy wręcz demonstracyjną szpetotę. Cóż, gdyby rygorystycznie trzymać się takiego kryterium, to mrok musiałby zakryć znaczne połacie polskich miast. Architekturą cienia jest wreszcie to wszystko, co opisano w doskonałym projekcie „Niewidzialne miasto”, realizowanym przez kilka lat w Poznaniu pod kierunkiem prof. Marka Krajewskiego. To te wszystkie drobne, niemal niezauważalne oddolne interwencje w tkankę miasta: spontanicznie zakładane ogródki, jakieś kwietniki z opon, amatorskie dekoracje podwórek, ławeczki własnej produkcji. Słowem, dekoracje, które mają ocieplić najbliższe otoczenie, ważne dla ich twórców, ale dla ogółu mieszkańców miasta często niewidoczne.
Kuratorka wystawy Aleksandra Wasilkowska zdecydowała się rzucić snop ekspozycyjnego światła na jeszcze inne kategorie obiektów: bazary i publiczne szalety. Miejsca wstydliwe – niezależnie od społecznej użyteczności, a nawet niezależnie od architektonicznych walorów. Ale ich zestawienie nie wydaje się do końca trafne.
W wypadku bazarów sprawa jest prosta, bo rzeczywiście należą do świata architektury i urbanistyki, nawet jeśli im w oczywisty sposób urągają.