Wóz przeogromny i czarny, wymalowany w trupie czaszki i krzyże, zaprzęgnięty w woły, ciągnął ulicami Florencji, otwierając orszak Śmierci. Na wozie stała postać z kosą, wielka, lecz chuda jak chmielowa tyczka, wokół niej ustawiono groby, które na dźwięk trąb otwierały się, by wypuścić zmarłych. Na pożyczonych od rzeźnika, ledwo żywych koniach jechały kościotrupy, każdy w asyście pachołka z czarnym sztandarem. Florenccy mężowie, widząc ten agonalny pochód – puste oczodoły, odsłonięte żebra i paliki kończyn, a przede wszystkim gołe kości miednicowe, nieprzystojnie bielejące w blasku pochodni – zasłaniali oczy żonom, by chronić je przed ohydą. Dzieci chowały się matkom w poły sukni. Psy zawodziły w takt Miserere.
Pochód żywych trupów
W podobnych przebierankach Florencja przełomu XV i XVI stulecia nie miała ponoć sobie równych. Najświetniejsze z nich obmyślał i realizował Piero di Cosimo, czyli Piotr od Kosmy – syn obywatela Wawrzyńca, kowala, brat Bastiana, szewca z Pizy, a wreszcie też malarz, który do uporządkowanej renesansowej wrażliwości konsekwentnie wprowadzał element niepokoju, neurotycznego snu, zaludniał ją hybrydami z pogranicza fantazji i groteski. Pierwszą retrospektywną wystawę jego prac „Piero di Cosimo: The Poetry of Painting in Renaissance Florence” można właśnie obejrzeć w National Gallery w Waszyngtonie, a od czerwca – we florenckiej Galerii Uffizi.
Jeśli wierzyć Giorgio Vasariemu i jego „Żywotom najsławniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów”, Piero był uzdolnionym event menedżerem. Pochód żywych trupów, zorganizowany przez niego wczesną wiosną 1511 r., wzbudził w mieście przerażenie, ale i zachwyt.