– Byłam tu już wczoraj. I tak bardzo mi się podobało, że postanowiłam przyjść raz jeszcze. Tym bardziej że to ostatnia okazja – mówi 30-letnia Jingfei. Na zamknięcie wystawy „Skarby z kraju Chopina”, która przez trzy miesiące gościła w pekińskim Chińskim Muzeum Narodowym sąsiadującym z placem Tian'anmen i Zakazanym Miastem, przyprowadziła koleżankę.
W dużej mierze dzięki poczcie pantoflowej wystawa – wymagająca zakupu oddzielnego biletu – zawdzięcza swój sukces. Codziennie odwiedzało ją średnio tysiąc osób. Sześcioletnie podobno starania o jej zorganizowanie zatem się opłaciły.
Na pytanie o to, który z blisko 350 eksponatów spodobał się jej najbardziej, Jingfei wyciąga smartfon i zaczyna przeglądać zdjęcia. Zarchiwizowała bodaj wszystkie obrazy, rzeźby, stroje ściągnięte do chińskiej stolicy z 17 polskich muzeów i obejmujące okres od średniowiecza po XX wiek – i nie była w tym zabiegu osamotniona. Po chwili zdecydowanym gestem pokazuje „Krajobraz zimowy z rzeką” Juliana Fałata.
Jej koleżankę zachwyciły z kolei dziewiętnastowieczne portrety autorstwa Józefa Simmlera, Franciszka Żmurko czy Wojciecha Gersona. – Nie lubię wojen, więc sceny batalistyczne podobały mi się mniej – przyznaje, a jej preferencje zdaje się podzielać wielu innych zwiedzających.
Szczególne wrażenie na Chińczykach niezależnie od wieku i płci zrobił licznie reprezentowany Jan Matejko. W tym gigantyczny „Stefan Batory pod Pskowem”, który przez swą wagę i rozmiary sprawił podobno pracownikom muzeum niemały problem. Prawie każdy na dłużej przystawał także przy średniowiecznych rzeźbach sakralnych oraz złotych i srebrnych naczyniach liturgicznych. Mały tłumek zawsze stał przy wspomnianych portretach. Zaskoczenie budził „Chińczyk” Konrada Krzyżanowskiego z 1903 roku.
Największym przebojem okazały się jednak trzy chopinowskie obrazy Teofila Kwiatkowskiego. Przy „Polonezie Chopina” każdy robił przynajmniej dwa zdjęcia: samego obrazu oraz tzw. selfie. Nic dziwnego, bo to właśnie nazwisku słynnego kompozytora możemy zawdzięczać tak wysoką frekwencję na wystawie. Ile osób zaciekawiłyby „Skarby z Polski”? – U nas Chopin jest większy od Polski – przyznał ze śmiechem wykładowca lokalnego konserwatorium muzycznego.
Gdy ostatnie osoby podziwiały „Skarby z kraju Chopina”, według organizatorów największą dotychczas prezentację polskiej sztuki poza granicami naszego kraju, po drugiej stronie Zakazanego Miasta kończono przygotowania do otwarcia wystawy „Stan życia. Polska sztuka współczesna w kontekście globalnym”. Urządzonej w nieco mniej obleganym, ale równie prestiżowym National Art Museum of China.
Większość z pokazywanych 70 prac autorstwa m.in. Władysława Strzemińskiego, Tadeusza Kantora czy Aliny Szapocznikow powstała po 1989 roku. Jak tłumaczył kurator wystawy Jarosław Łubiak: „Mają one ukazać złożony układ sił i napięć kształtujących rzeczywistość we współczesnej Polsce, podlegającej procesom modernizacji i globalizacji”.
Czy „Stan życia” odniesie podobny sukces, co chopinowskie „Skarby”? Nie tylko ze względu na mniej chwytliwą nazwę raczej nie ma na to szans, choć w zaangażowanej politycznie czy społecznie sztuce z innych krajów Chińczycy potrafią niespodziewanie dojrzeć własną rzeczywistość – patrz przykład opisywanej dalej „Wycinki” Krystiana Lupy.
Na wystawie nie zabrakło elementów przypominających o wspólnych doświadczeniach obu narodow. Jak chociażby szare krajobrazy pokomunistycznych osiedli: te chińskie różnią się od polskich tylko skalą. Stąd przy takich dziełach jak wypożyczony z Zachęty „Falowiec” Julity Wójcik lokalny odbiorca powinien bez problemu wejść w zamysł artystów z kraju kojarzonego dotąd wyłącznie z pewnym romantycznym kompozytorem.
Jednak już samo samo pokazanie polskich artystów w sąsiedztwie najciekawszych współczesnych mistrzów kaligrafii czy chińskiego pejzażu na pewno doda Polsce punktów prestiżu. A te w Państwie Środka przydają się bardziej niż gdziekolwiek indziej.
– Czujemy się na razie nieco skonsternowani, ale gra aktorska, scenografia podobają się nam szalenie – deklarowali studenci Centralnego Instytut Dramatycznego w przerwie „Wycinki” Krystiana Lupy, której odbiór w Chinach zaskoczył największych miłośników reżysera.
Aktorzy wrocławskiego Teatru Polskiego najnowszą Lupy zaprezentowali dwa razy na deskach pekińskiego Century Theatre, a wcześniej (również dwukrotnie) wystąpili w Teatrze Wielkim w pobliskim Tianjinie.
Zaproszenie do Chin to pokłosie zeszłorocznej wizyty Lupy w Tianjinie, gdzie z powodzeniem pokazał wówczas sztukę „Persona. Marylin". Stuprocentowa frekwencja na „Wycince” (ceny biletów u koników kilkakrotnie przewyższały te oficjalne) i aplauz po niekrótkim i niełatwym przecież spektaklu sugerują, że takich zaproszeń będzie więcej.
Ze szczególnym entuzjazmem spotkały się fragmenty sztuki, które dotyczyły relacji artystów i urzędników. Stąd w Chinach „Wycinka” została odebrana jako przedstawienie dość jednoznacznie polityczne.
W Tianjinie aż 300 z 800 osób uczestniczących w przedstawieniu pozostało w teatrze i do późnych godzin nocnych dopytywało Lupę o jego zamysł. Podobne spotkanie zorganizowano w Pekinie, gdzie każdy ze spektakli oglądało po 1500-1700 osób.
Najbardziej uniwersalnym językiem świata znów okazała się jednak muzyka. A w maju Chińczycy mogli zetknąć się zarówno z poważnym, jak i rozrywkowym obliczem polskiej sceny. Po raz pierwszy do Państwa Środka przyleciała Sinfonia Varsovia.
Już pierwszy z trzech koncertów – w imponującym gmachu pekińskiego National Centre for the Performing Arts – pokazał, że chińska publiczność nie czeka wyłącznie na znanego sobie doskonale Chopina w wykonaniu jego rodaków.
Dziełami Góreckiego czy Panufnika, których dzieła także znalazły się w programie krótkiej trasy, możemy śmiało powalczyć o uwagę słuchaczy zainteresowanych bardziej współczesną muzyką partyturową. Te występy to oczywiście tylko wstęp: oby pojawienie się na ważnych chińskich scenach ułatwiło Sinfonii Varsovii starania o organizację kolejnych tras.
Polski program kulturalnego w Chinach przygotowany przez Culture.pl we współpracy z naszą ambasadą w Pekinie w szczególny sposób uzupełniły występy Justyny Steczkowskiej na pekińskim festiwalu Chaoyang Pop Music Festival oraz na Uniwersytecie Beihang.
Odruchowe skojarzenia z mrzonkami Bayer Full o podboju Chin (giganci disco-polo pięć lat temu ogłosili, że chcą sprzedać na tym rynku 67 milionów płyt) należy odsunąć na bok. Festiwalowy występ Steczkowskiej oglądało wprawdzie „tylko” kilka tysięcy osób, a ten uniwersytecki kilkaset.
Ale po pierwsze: koncerty rzeczywiście się odbyły. A po drugie: fotorelacje z występów sugerują, że mimo bariery językowej wokalistka nie miała problemu z nawiązaniem kontaktu z lokalną publicznością.
Na tych wydarzeniach nie kończy się tegoroczny kalendarz eksportowy polskiej kultury. Latem na scenie Beijing People’s Art Theatre w Pekinie wystawione zostaną „Dziady” Adama Mickiewicza w reżyserii Michała Zadary.
– Co ciekawe, „Dziady” przetłumaczono na język chiński w 1968 roku, wtedy Kazimierz Dejmek zrobił swoje słynne „Dziady” marcowe. I Chińczycy byli ciekawi, co to za tekst, który wywołał taką rewoltę społeczną – mówił Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu, którego aktorzy do Pekinu wrócą na przełomie lipca i sierpnia. I właśnie ze wspomnianego tłumaczenia skorzystają.
W tym roku czeka nas jeszcze szczególny koncert w stołecznej Beijing Concert Hall. Lokalna Forbidden City Chamber Orchestra zaprezentuje utwory, które specjalnie dla niej skomponowali polscy twórcy. Owocom tej współpracy o tyle warto się przyglądać, że współczesne polskie dzieła prawdopodobnie zderzą się z tradycyjnym chińskim instrumentarium. Efekt? Podobnie jak całego polskiego programu eksportowego: nieprzewidywalny.