Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Odszedł ostatni król

Zmarł wielki gitarzysta i świadek historii bluesa B.B. King

B.B. King, 1925-2015 B.B. King, 1925-2015 Justin Block / Flickr CC by 2.0
Eric Clapton nazywał go nie tylko największym, ale i najskromniejszym artystą bluesowym.

Wielu muzyków opatruje się przydomkiem „król”, ale blues miał trzech najzupełniej prawdziwych królów. Alberta, Freddiego i Rileya.

Albert King, rocznik 1923, zmarł ponad 20 lat temu. Freddie King, nieco młodszy, przeżył ledwie 42 lata. Ostatni, Riley B. King – podpisujący się jako B.B. – zmarł wczoraj w Las Vegas w wieku 89 lat.

Jego pseudonim – od Blues Boy King – narodził się w latach 40., gdy jako chłopak z prowincji trafił do Memphis i porzucił pracę traktorzysty, by prowadzić lokalny program radiowy. Kariera muzyka przyszła później i rozwijała się dość powoli.

Król skromności

Swój śpiewny styl gry na gitarze – głównie tym samym półakustycznym modelu Gibsona ES-355, którego kolejne wersje nazywał pieszczotliwie żeńskim imieniem Lucille – wzorował na nagraniach jednego z pierwszych mistrzów elektrycznego bluesa T-Bone’a Walkera.

Ze skromnością uznał kiedyś, że „udało mu się zbliżyć do tego stylu na tyle, na ile potrafił, ale nigdy do końca”. Eric Clapton opisał zresztą Kinga w swojej biografii jako nie tylko największego, ale i najskromniejszego artystę bluesowego.

Może więc i nie udało się do końca iść w ślady Walkera, ale za to stworzył jako gitarzysta własne brzmienie, a przy okazji dał się poznać też jako charakterystyczny wokalista. Pierwszym wielkim sukcesem Kinga była jego wersja utworu Lowella Fulsona „3 O’Clock Blues”, która dała mu pierwsze miejsce na liście przebojów Billboardu w kategorii rhythm’n’bluesa. Kolejne przyniosły mu 15 nagród Grammy i prestiżowe miejsce zarówno w bluesowym, jak i rock’n’rollowym Hall of Fame.

Król gitary

Rozpoznawalność wśród masowej publiczności dała mu między innymi wspólna trasa koncertowa po Stanach Zjednoczonych z grupą The Rolling Stones (1969 r.), wzorującą się przecież mocno na amerykańskim R&B. Później hołd oddawali mu jeszcze – poza niezliczonymi bluesmanami – członkowie rockowego U2 na płycie „Rattle and Hum”, zapraszając go jako mistrza do nagrania piosenki „When Love Comes to Town” (1989 r.). Zmieniała się więc i poszerzała publiczność B. B. Kinga, ale on sam był wielką stałą – symbolem ciągłości bluesowej tradycji.

I pozostanie – choćby w postaci sygnowanej swoim nazwiskiem gitary, która w zeszłym roku grała główną rolę w reklamówce jednego z producentów samochodów. Lucille to gitara-legenda. Jej imię wzięło się od dziewczyny, o którą biło się dwóch klientów klubu, gdzie B.B. King grał na samym początku kariery. Bijąc się, przewrócili beczkę z naftą i klub stanął w płomieniach, a młody gitarzysta postanowił skoczyć w ogień, by ratować swój ukochany instrument.

W całej mitologii gitary jako instrumentu, któremu nadawano cechy kobiety i któremu wyznawano pewien szczególny rodzaj miłości, jest to bodaj najważniejsza z historii. Musiał ją pamiętać choćby Jimi Hendrix, który słuchał Kinga odkąd znalazł jego płyty w kolekcji ojca. 

Scheda po królu

King wielokrotnie występował w Polsce, a koncertował prawie do końca życia. Jesienią artysta – od lat 80. zmagający się z cukrzycą – zasłabł w czasie jednego z występów. Odwołał kolejne, a w tym roku stan jego zdrowia szybko się pogarszał. Nieco ponad miesiąc temu wylądował w szpitalu w Las Vegas, gdzie później wrócił po – jak zdiagnozowano – ataku serca.

Jego córka oskarżyła wtedy długoletnią menedżerkę, Laverne Toney, o utrudnianie ojcu dostępu do opieki medycznej. Już wcześniej sugerowała, że jest wręcz więziony przez Toney, która sprawowała kontrolę prawną nad jego interesami. Śmierć B.B. Kinga będzie więc pewnie tylko początkiem dużej batalii prawnej o majątek po mistrzu bluesa.

Scheda duchowa jest bezpieczna, podobnie jak w wypadku innych muzycznych królów, którzy w tej sferze miewają tysiące, jeśli nie miliony następców. Każdy z nich próbuje, rzecz jasna, zbliżyć się do stylu mistrza – na tyle, na ile potrafi.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną