Kiedy okazało się, że u wybrzeży Europy toną uciekinierzy z Afryki, a rządy przerzucają sobie gorącego kartofla, nie mogąc zdecydować, co z tym fantem zrobić, wystąpił do mnie z pretensjami, niejako obwiniając o współudział (w zbrodni przyjmowania Afrykańczyków). Wszystko dlatego, że napisałam, jak zażenowani czują się czarnoskórzy mieszkańcy Brukseli, gdy białoskórzy obywatele obwożą samochodami swoich znajomych po „autentycznej dzielnicy afrykańskiej” (brukselskie Matonge jest sztucznym tworem i mówi tyle o Afryce, co Tarchomin o Warszawie).
Odpisałam, że warto wychodzić poza własne podwórko (empatia). Bardzo go tym rozsierdziłam. „Wychodzenie poza swoje podwórko nie oznacza sprowadzanie i popieranie afrykańskich przybyszów czy robienie z nich przyjaciół – odpowiedział. – Zachowania pani pretendentów na przyjaciół, owych przybyszów do Europy, owocuje często w wypadki, które obserwowaliśmy w oburzeniu w Paryżu, jak oglądamy teraz w Baltimore lub wcześniej w Ferguson” (pis. oryg.).
Sprawdziłam dla świętego spokoju dokładną definicję „obelgi”: „Poprawność polityczna – sposób używania języka w dyskursie publicznym, którego głównym celem jest zachowanie szacunku oraz tolerancji wobec przeciwnika w dyskusji” (Wikipedia). Jest dla mnie oczywiste, że szacunek i tolerancja bierze się w dużej mierze ze znajomości historii. „Afrykańscy przybysze” byli przez wieki zwożeni statkami do Europy i Ameryki wbrew swojej woli. Między XVI i XIX w. przez Atlantyk przewieziono ich od 12 do 25 mln.