Artykuł w wersji audio
Wydanie „Boston Globe” z 6 stycznia 2002 r. ukazało się z nagłówkiem: „Kościół przez lata pozwalał księżom na wykorzystywanie seksualne dzieci”. Główna historia opisana przez bostoński dziennik dotyczyła ks. Jaya Geoghama, który przez 30 lat, przenoszony przez zwierzchników z parafii do parafii, krzywdził dzieci. Śledztwo dziennikarskie pozwoliło ustalić, że takich przypadków było więcej, niż się reporterom początkowo wydawało. Co najważniejsze, dowiedli oni, że kard. Bernard Law, znany i szanowany bostoński hierarcha, był w pełni świadom, co się dzieje, a na skargi reagował przenoszeniem sprawców do innych parafii.
Publikacja „Boston Globe” uruchomiła lawinę, która mocno poturbowała Kościół w USA i dotarła na inne kontynenty. W całej Ameryce milczące do tej pory ofiary zaczęły opowiadać, co je spotkało, dziennikarzom i prawnikom. Media ujawniły afery pedofilskie z udziałem księży we wszystkich stanach. Wszędzie działał ten sam mechanizm – zarzuty ignorowano, dopóki groźba skandalu nie stawała się realna. Wówczas księży zawieszano, by przywrócić ich do pracy w innej parafii, gdzie nikt o niczym nie wiedział. Agencja Associated Press opublikowała doniesienia o 30 przypadkach przenoszenia księży pedofilów do innych krajów, m.in. w Afryce i Ameryce Łacińskiej, gdzie nie podlegali niemal żadnemu nadzorowi.
Stało się jasne, że Kościół stworzył alternatywny system wymierzania sprawiedliwości, zatajony przed opinią publiczną i władzami, który chronił sprawców, a ofiarom zamykał usta, zmuszając do zawierania tajnych porozumień. Ruszyła fala pozwów sądowych przeciwko kolejnym diecezjom, która zaprowadziła amerykański Kościół na skraj bankructwa. Musiał pozbyć się części nieruchomości, by zdobyć środki na odszkodowania. Ich suma sięgnęła ponad 2,5 mld dol. Główny bohater afery obnażonej przez „Boston Globe” kard. Bernard Law co prawda krótko po publikacji podał się do dymisji, ale uniknął odpowiedzialności, ewakuując się do Watykanu, gdzie immunitet chronił go przed amerykańskimi śledczymi. Jan Paweł II powierzył Lawowi jedną z czterech papieskich bazylik, kościół Santa Maria Maggiore. Kardynała dopiero niedawno odwołał papież Franciszek.
Skandal w amerykańskim Kościele siłą rzeczy przyniósł pytania o odpowiedzialność Stolicy Apostolskiej. Do mediów wyciekały kolejne dokumenty świadczące o tym, że Watykan doskonale wiedział, co się dzieje i wspierał tuszowanie pedofilskich afer. „The Times” opublikował list kard. Josepha Ratzingera z 1985 r., w którym uznaje on, że „dobro Kościoła powszechnego” jest ważniejsze od pozbycia się z grona księży gwałciciela recydywisty. Światło dzienne ujrzała także historia francuskiego biskupa Pierre’a Bayeux, który nie poinformował policji o księdzu pedofilu, mimo iż ten przyznał się do winy, i przeniósł go do innej parafii. „Dziękuję ci, że nie doniosłeś na księdza świeckim władzom” – napisał do niego z Watykanu kard. Castrillon Hoyos. List miał osobistą aprobatę Jana Pawła II, a pochwała została rozesłana do wszystkich biskupów, by postępowali podobnie. Historia wyszła na jaw, gdy księdza skazano na 18 lat więzienia za gwałty na chłopcach, a biskupa na trzy miesiące w zawieszeniu za niezgłoszenie przestępstwa.
Pierwszą reakcję Watykanu na publikację „Boston Globe” wybitny angielski prawnik i autor książki „Czy papież jest winny?” Geoffrey Robertson określił jako „żałosną”. Kard. Ratzinger pomstował przeciwko zmanipulowanej i zaplanowanej kampanii w amerykańskiej prasie. Jako winnych wskazano „kulturę gejowską” i „zdemoralizowane media”.
Uznano, że jest to problem, który dotyczy wyłącznie Stanów Zjednoczonych, co szybko okazało się nieprawdą. W następnych latach pedofilskie skandale wstrząsały Kościołem w kolejnych krajach Europy. Największy bodaj irlandzkim, gdzie molestowanie dzieci w katolickich placówkach miało skalę niemal masową. Skandal, jaki wybuchł po opublikowaniu raportów na ten temat, spowodował masowy odpływ wiernych. Podobnie było w Belgii, gdzie w 2010 r. tradycyjną procesję z relikwiami poprowadzili świeccy, bo księża bali się gniewu wiernych. Prymasi w kolejnych krajach przepraszali za tuszowanie pedofilskich afer, ale ze składaniem urzędów się nie kwapili.
Kościół nigdzie nie uporał się z problemem pedofilii sam i nie wziął za nią odpowiedzialności finansowej nieprzymuszony. W Stanach Zjednoczonych stało się to pod presją sądów. W krajach europejskich – pod naciskiem niezależnych, państwowych komisji. Jednak we wszystkich przypadkach niepoślednią rolę odegrały media. Publikacja „Boston Globe” uświadomiła ofiarom, że gdy odbijają się jak od ściany, próbując składać skargi w instytucjach kościelnych, mają alternatywę: iść do mediów.
W Niemczech zaczęło się od serii artykułów w „Der Spiegel” o molestowaniu chłopców w elitarnej jezuickiej szkole w Berlinie w latach 70. i 80. Potem okazało się, że do gwałtów i molestowania dochodziło w dwóch trzecich diecezji. W Belgii jako pierwszy ujawniony został przypadek biskupa Brugii, który przyznał się do molestowania swojego krewniaka. Media opublikowały zapis rozmowy kard. Godfrieda Danneelsa, który namawiał ofiarę biskupa do milczenia. W Holandii dziennik „NRC Handelsblad” i radio upubliczniły wyznania wychowanków katolickiej szkoły. I tu ruszyła lawina – do mediów zgłaszały się kolejne ofiary.
Dziennikarze odegrali w tej historii jeszcze jedną rolę – nie pozwalali o skandalach zapomnieć i pozostawić bez konsekwencji. Mało brakowało, by były arcybiskup Edynburga kard. Keith O’Brien stał się członkiem konklawe, które dokonało wyboru papieża Franciszka. Nie pojechał do Watykanu pod presją mediów, które w serii artykułów przypomniały jego niestosowne zachowania sprzed lat.
O przypadkach wykorzystywania seksualnego dzieci przez księży pisała także polska prasa. Jedną z pierwszych była historia proboszcza z Tylawy, który przez 30 lat molestował dziewczynki, opublikowana przez „Gazetę Wyborczą”. Sprawa skończyła się dla sprawcy lepiej, niż dla tych, którzy o przestępstwie donieśli. Ksiądz dostał wyrok dwóch lat w zawieszeniu, a jedna z jego ofiar musiała się wyprowadzić pod naciskiem lokalnej społeczności.
„Polscy katolicy są wychowani w ogromnym szacunku dla Kościoła. Powstać przeciwko tej instytucji to duże emocjonalne obciążenie. Najbardziej zaskakujący w tym wszystkim jest obraz Kościoła jako instytucji, która sieje lęk” – pisze Holender Ekke Overbeek, autor książki „Lękajcie się”. Doliczył się w Polsce w ciągu ostatnich 10 lat 27 wyroków przeciwko księżom pedofilom (w większości w zawieszeniu). Jest przekonany, że to wierzchołek góry lodowej, ale na Polskę i tak sporo, bo podczas gdy na Zachodzie ofiary mówią otwarcie o swojej krzywdzie, u nas zmagają się nadal z poczuciem winy i wstydu. Overbeek wini polskie media, że choć z lubością opisują i piętnują pojedyncze przypadki księży pedofilów, nie próbują zmierzyć się z całością problemu (jak dziennikarze „Boston Globe”, bohaterowie „Spotlight”).
Z drugiej strony Overbeek przyznaje, że w krajach zachodnich działaniu mediów towarzyszyła adekwatna reakcja instytucji państwowych. W Polsce władze są wobec tej kwestii więcej niż powściągliwe. Pewnym przełomem była sprawa Marcina K., który pozwał kurię koszalińsko-olsztyńską o 200 tys. zł odszkodowania, był bowiem przekonany, że przełożeni wiedzieli o skłonnościach księdza, który go molestował. Kościół proponował „zadośćuczynienie moralne”, ale pod presją zawarł wreszcie ugodę i wypłacił 150 tys. odszkodowania. Nagłośnienie medialne tej historii sprawiło, że ugodę zawarto także z inną ofiarą tego księdza, a dwie podobne sprawy toczą się przed sądami w Gdańsku i Lublinie.
Lokalne episkopaty, zwłaszcza amerykański, przerażone i przytłoczone skalą pedofilskich afer, zaproponowały politykę „zero tolerancji”. Zakładała ona m.in. zasadę przekazywania policji oskarżeń wobec duchownych. Watykan ostro się temu sprzeciwił. Kardynałowie byli wstrząśnięci pomysłem, by biskupi mieli donosić na swoich podwładnych. Przekonywali, że oznaczałoby to koniec wolności sumienia i porównywali do stalinowskich represji. Kard. Ratzinger przypomniał amerykańskim biskupom, że „Kościół przyznaje sobie prawo do wykonywania przepisów obowiązujących wszystkich jego członków z uwagi na duszpasterskie aspekty wykroczenia, jakim jest wykorzystywanie seksualne dzieci”. „Wydaje się zdumiewające, że najwybitniejsi teologowie gotowi byli uznać, że masturbowanie chłopców albo odbycie z nimi stosunku analnego może mieć jakiś duszpasterski aspekt” – komentuje Robertson.
Według wytycznych Kongregacji Nauki Wiary zarzuty o pedofilię powinny być rozpatrywane w sposób tajny, zgodnie z zasadami prawa kanonicznego, bo tylko ono daje księdzu prawo do pełnej obrony. A według prawa kanonicznego seks z dzieckiem to taki sam grzech przeciwko wstrzemięźliwości jak masturbacja. Sędzią jest biskup. Nie przesłuchuje się dodatkowych świadków, nie sięga po opinie biegłych, nie bada dowodów metodami naukowymi. Karą może być modlitwa, pokuta, post, jałmużna, posługa na rzecz lokalnej społeczności. W cięższych przypadkach laicyzacja, czyli przeniesienie do stanu świeckiego lub ekskomunika. W procesach prowadzonych wedle reguł prawa kanonicznego, w przypadkach gdy zarzuty były wiarygodne i poparte dowodami, 1 proc. księży poddano ekskomunice, 6 proc. laicyzacji, 29 proc. pozwolono dobrowolnie odejść lub odesłano na emeryturę, 10 proc. udzielono nagany.
Benedykt XIV wielokrotnie przepraszał za winy Kościoła i wzywał do pokuty za krzywdy dzieci. Usprawnił procedury karania księży, nakazał, by Watykan był informowany o każdym prawdopodobnym przypadku popełnienia przestępstwa pedofilskiego przez księdza. Okres przedawnienia wydłużono z 10 do 20 lat. Nierozwiązana pozostała jednak sprawa odpowiedzialności tych, którzy pedofilię tuszowali. Prymas Irlandii kard. Sean Brady, który przepraszał za to, że przed laty wymuszał na molestowanych dzieciach uroczyste przysięgi milczenia, dotrwał do emerytury na swoim urzędzie. Kard. André-Joseph Léonard pozostaje prymasem Belgii, mimo że lekceważył doniesienia o pedofilii podwładnego. Dopiero papież Franciszek w ubiegłym roku ustanowił specjalny trybunał mający sądzić hierarchów tuszujących pedofilię.
Następca kard. Bernarda Lawa w Bostonie o. Sean Patrick O’Malley sprzedał pałac biskupi i przeprowadził się do zwykłego mieszkania. Gdy powstawał film „Spotlight”, pobłogosławił jego twórcom. To nie był pierwszy film o pedofilii w Kościele. Trzy lata po publikacji „Boston Globe” powstał film „Nasi ojcowie” o skandalu pedofilskim i panującej wokół niego zmowie milczenia. Oscarowe nominacje miały dwa wstrząsające dokumenty: „I zbaw nas ode złego” Amy Berg – historia wielebnego O’Grady, któremu przełożeni przez 30 lat pomagali ukrywać niebezpieczne skłonności, oraz „Trudna wiara”. To z kolei historia Toma Comesa, strażaka z przedmieść Ohio, zmagającego się z traumami dzieciństwa, który odkrywa, że molestujący go niegdyś ksiądz mieszka kilka domów dalej. Fabularnie z tematem zmierzył się Pedro Almodóvar w jednym ze swoich najbardziej mrocznych filmów „Złe wychowanie”. „Wątpliwość” Johna Patricka Shanleya z 2008 r. miała już pięć nominacji do Oscara i do Złotych Globów. Meryl Streep za rolę zakonnicy, która, opierając się na własnych intuicjach, oskarża księdza o niewłaściwe kontakty z jednym z uczniów, dostała nagrodę Gildii Aktorów Ekranowych. Oscar dla „Spotlight” to dowód na to, że temat jest ciągle żywy, budzi emocje – i że seria artykułów w „Boston Globe” to był moment przełomowy.
10 lat po tej publikacji w jednej z holenderskich parafii przy kościele stanął pierwszy w Europie pomnik dzieci molestowanych przez księży. Artysta, który go zaprojektował, był ofiarą duchownego pedofila. Pomnik poświęcił holenderski prymas. Przed publikacjami „Boston Globe” byłoby to niewyobrażalne. W Polsce wydaje się niewyobrażalne nadal.