Bartek Chaciński: – To wygląda na rodzaj uzależnienia. W tym roku zorganizowaliście festiwal w Nowym Jorku, Toronto, Adelajdzie, robiliście wyjazdowe edycje w Kirgistanie, Gruzji, jedziecie do Władywostoku i...
Mat Schulz: – I do Tadżykistanu. To wszystko.
Jest jeszcze krakowski Unsound w październiku.
Małgorzata Płysa: – Są też pojedyncze koncerty. Trasa „Music for Solaris” Daniela Bjarnasona i Bena Frosta z orkiestrą smyczkową – jeden koncert w Sienie i dwa w Rzymie i Brescii.
MS: – W tej chwili nie ma takiego momentu, kiedy wyjeżdżając dokądkolwiek z Krakowa, nie pracowalibyśmy jednocześnie nad imprezą. Nie wiem, czy jesteśmy uzależnieni od robienia festiwalu, może po prostu nie chcemy odrzucić ciekawych ofert współpracy. Ciągle jednak powiększamy nasz zespół.
Australijczyk i Polka robią w historycznym Krakowie imprezę z nowoczesną muzyką elektroniczną, improwizowaną, taneczną. Jak do tego doszło?
MS: – Zaczęliśmy 13 lat temu ze znajomym Amerykaninem, z którym wynajmowałem mieszkanie. Chcieliśmy działać na niewielką, lokalną skalę i tak pozostało przez pierwszych kilka lat. Ale dość wcześnie mieliśmy pomysł na przemieszczający się festiwal – zrobiliśmy Unsound on Tour, później zagraniczną edycję Unsound on Tour Across Borders w Pradze, Bratysławie, Kijowie i Mińsku. Wtedy pojawiła się Gosia, która była na początku wolontariuszką. Podczas jednej z pierwszych rozmów zapytała: Dlaczego nie powiększycie tego festiwalu? Odpowiedź brzmiała: Ale ktoś się będzie musiał tym zająć.
MP: – Pierwszy raz byłam na Unsoundzie w 2005 r.