Monstrualnie potężne i absurdalnie drogie wydawnictwo „The Early Years 1965–72” ostatecznie porządkuje pierwsze lata grupy Pink Floyd. Zawiera 35 płyt w różnych formatach i kosztuje ponad 2 tys. zł. Trudno komukolwiek – nawet zagorzałym fanom – uzasadnić taki wydatek, choć będzie też „budżetowa”, dwupłytowa wersja. Ale rozmowa o fenomenie prapoczątków brytyjskiego zespołu jest już darmowa. W dodatku bardzo ciekawa, bo to zupełnie jak z dzieciństwem – znajdziemy tu źródła przyszłych sukcesów i problemów grupy.
O ile zespół Pink Floyd w stadium dorosłości, monumentalnych form i albumów koncepcyjnych, nie każdy lubi, o tyle dziecięce początki akceptują właściwie wszyscy.
Człowiek z UFO
„Lubię stary Pink Floyd” – to często spotykane zastrzeżenie. Powtarzaną wielokrotnie uwagę o tym, że „ten zespół to był Syd Barrett, a później tylko równia pochyła”, ze spokojem przyjmuje nawet perkusista zespołu Nick Mason (poza nim i Sydem w zespole grali Roger Waters i Richard Wright). „Cieszę się, że ludzie tak mówią – przyznał w niedawnym wywiadzie. – Sam tak nie myślę, ale nie będę się na takie twierdzenia obrażał. Nikt poza Sydem nie napisał takich piosenek”. A najwięcej odkryć nowe wydawnictwo przynosi właśnie w związku z mitycznym okresem dziecięcym – do roku 1968, dopóki Pink Floyd było jeszcze grupą Barretta.
Sam Syd Barrett też był dzieckiem. Choć najmłodszy w zespole (rocznik 1946), został jego liderem i głównym twórcą repertuaru. Śpiewał, grał na gitarze może nie w wirtuozerski, ale charakterystyczny sposób i miał słabość do nieco dziecinnego efekciarstwa, także w tworzeniu wizualnej otoczki Floydów.