Martin Scorsese nakręcił być może najbardziej osobisty film w swojej karierze. „Milczenie” nie jest na pewno opowieścią dla ateistów. A czy jest arcydziełem?
Poświęcone rozterkom, doznaniu i rozumieniu wiary niedającej się zamknąć w racjonalistycznych ludzkich kategoriach „Milczenie” w niczym nie przypomina nawiedzonych, panteistycznych symfonii Terrence’a Malicka ani brutalnych kazań Mela Gibsona. Najbliżej mu do surowej powagi dawnych obrazów Ingmara Bergmana i Roberta Bressona, gdzie też medytowano nad tajemnicą boskiej natury i wiary. Od pierwszych, wyłaniających się z mgły kadrów, aż po nieoczywisty finał Martin Scorsese prowadzi niepokojący wywód, którego celem jest przeżycie wraz z bohaterem, jezuitą Sebastião Rodriguesem, osobliwej drogi krzyżowej.
Polityka
7.2017
(3098) z dnia 14.02.2017;
Kultura;
s. 82
Oryginalny tytuł tekstu: "Cud wyparcia"